Song An nigdy nie odrzuciłby zaproszenia. Szczególnie takiego, które zaoferował mu Dante. Syren miał same dobre pomysły, stąd boski sługa nie potrafił usiedzieć na miejscu do dnia, kiedy wreszcie udało mu się odwiedzić krawca.
— Będziemy oglądać serial — powiedział Dante, uśmiechając się na tyle szeroko, że Song An niemal został oślepiony blaskiem jego kłów.
— Jaki to serial? — dopytywał boski sługa, rozsiadając się na miękkiej kanapie. Syren podał mu miskę z popcornem.
— Taka bajka — zaczął tłumaczyć. Jednocześnie sięgnął po garść przekąski, którą przegryzł w trakcie krótkiego streszczenia. — Dwie sąsiadki żyją obok siebie i robią głupie rzeczy. Zobaczysz, spodoba ci się.
Dante włączył telewizor. Ekran przez chwilę migotał ze względu na bliską obecność Song Ana, ale ostatecznie uspokoił się, wyświetlając kolorowe postacie na tle domu-bliźniaka.
Mik i Vic mieszkały obok siebie już od wielu lat. Pierwsza z nich zajmowała żółtą część budynku, druga czerwoną. Przez swoje różne temperamenty ich relacja bywała równie skomplikowana i niezwykle wybuchowa.
Tamtego dnia Mik robiła to, co lubiła najbardziej. Grała w ligę legend. Rozgrywka pochłonęła ją ja tyle, że przestała w ogóle zauważać, co dzieje się wokół niej. Klasycznie przegrywała linię, ale nie ze swojej winy, tylko tego głupiego junglera, który w 5 minucie gry wskoczył pod wieżę, umarł i nafeedował Samirę.
Mik wystukała na klawiaturze “jg diff”, mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego i poszła kraść leśnikowi farmę. Oko za oko, ząb za ząb.
Wtedy niespodziewanie usłyszała huk. Drzwi głośno trzasnęły, a w wejściu zobaczyła Vic. Sąsiadka, głośno tupiąc, podeszła do Mik.
— No gdzie ty jesteś? — zapytała, nie kryjąc irytacji. — Czekam na ciebie od rana!
Mik podniosła wzrok znad szarego ekranu.
— Hm? — mruknęła, przeglądając rzeczy w sklepiku. — Nie wiem, o czym mówisz.
— Obiecałaś mi pomóc przy remoncie, do cholery — przypomniała Vic. Stanęła obok biurka i zetknęła, co jej sąsiadka robi. — To się leczy — skomentowała, zauważając, że Mik znowu gra w ligę.
— Skończę mecz i przyjdę do ciebie, okej?
Rozpoczęła się walka drużynowa. Decydujący moment. Mik była gotowa pociągnąć drużynę do zwycięstwa, gdy nagle ekran pokryła czerń. Komputer się wyłączył.
— Co do…?! — nie dokończyła, ponieważ zobaczyła Vic, stojącą nieopodal z kablem w ręce.
— Idziemy — stwierdziła sąsiadka. — Czeka nas dużo roboty.
Mik westchnęła zmarnowana. Odsunęła się od biurka, ostatni raz tęsknie spojrzała na komputer, ale ruszyła za przyjaciółką.
— Co będziemy robić? — zapytała, podążając za Vic do czerwonej części domku.
— Potrzebuję większego salonu — odparła sąsiadka. — Musimy przesunąć trochę ścianę. No, robota na całe popołudnie. Pomożesz mi.
Mik wzruszyła ramionami. Prosta sprawa. Już niejednokrotnie robiły podobne rzeczy. Razem były niepowstrzymane. Vic to osoba, z którą nic, tylko konie kraść.
— O której ścianie mówisz? — zapytała Mik, wchodząc do części mieszkalnej należącej do sąsiadki.
— Tutaj jest to rozpisane — powiedziała i podała przyjaciółce plan domu. Wskazała palcem w odpowiednie miejsce. — Chodzi o tę.
Mik zetknęła na schemat.
— “Ściana nośna”?
— No, skoro jest “nośna”, to można ją łatwo przenieść.
— Masz absolutną rację — przyznała jej Mik, kiwając głową. — Weźmy się od razu do roboty.
Bezpieczeństwo przede wszystkim, więc obie sąsiadki założyły okulary, kaski i uzbroiły się w młoty. Zajęły się robotą.
Vic, która miała już doświadczenie w używaniu broni ciężkiej, radziła sobie znacznie lepiej i już chwilę później pół ściany leżało w gruzach. Jedyną aktywnością fizyczną Mik był maraton z kuchni do komputera, gdy niosła herbatę, a gra się zaczynała, więc szybko opadła z sił. Postanowiła zrobić sobie przerwę. Oparła się o młot i zerknęła na sąsiadkę, która wkładała całą nienawiść w destrukcję, jakby co najmniej widziała przedstawicieli mistycznego narodu belgijskiego w poniedziałek rano na rowerze.
— Dlaczego potrzebujesz więcej miejsca w salonie? — zapytała Mik z ciekawości, jednocześnie starając się odciągnąć przyjaciółkę od pracy i namówić ją na chwilową przerwę.
— Brakuje mi szafek na moją kolekcję końskich figurek — wyjaśniła Vic. Zdjęła kask, otarła pot z czoła i poprawiła swój mullet. — Postawię tutaj nową półkę. A może nawet i dwie
Mik rozumiała swoją sąsiadkę. Od lat zbierała najróżniejsze figurki koni. Były one rozstawione po całym domu. Gdzie tylko się obejrzało, setki par końskich oczu obserwowało każdy ruch. Najbardziej niekomfortowo Mik zawsze czuła się w tutejszej łazience. Sztuczny koński łeb trzymający papier toaletowy był już dla niej lekką przesadą. Ale co kto lubi.
— Zrobimy coś do jedzenia? — zaproponowała, zerkając na Vic. — Mogę ugotować dla ciebie moje danie specjalne! Makaron z mascarpone, kabanosami i groszkiem.
— Nie ma mowy! — zawołała pospiesznie Vic. — Masz zakaz wstępu do kuchni! Pamiętasz, co było ostatnio?
Mik zaśmiała się cicho. Wolała nie pamiętać, ale ani jej przyjaciółka, ani pobliska straż pożarna nigdy tego nie zapomną.
— Okej, ale jeśli ty będziesz gotować?
Vic westchnęła głośno. Zgodziła się pod wpływem błagalnego wzroku sąsiadki.
— No dobra, chodź.
Mik wróciła szybko do swojej części domu, przygotowała wszystkie składniki i zaniosła do sąsiadki. Vic, znana w całej okolicy jako Mistrzyni Patelni, zajęła się smażeniem. Zaczęła od kabanosów, dorzuciła groszek, a na koniec wlała mascarpone.
— Uważaj na sól. — Mik zaglądała zza jej ramienia i patrzyła na gotującą przyjaciółkę.
— Jak nie przestaniesz mnie denerwować, to będziesz musiała uważać na patelnię.
Mik odeszła od sąsiadki, zmarszczyła brwi i usiadła przy stole. Na szczęście niedługo później danie było gotowe. Mimo pierwszych niechęci Vic ostatecznie spróbowała kolacji i przyznała, że połączenie to jest nieoczywiste, ale ciekawe i zaskakująco smaczne.
Pochłonęła ich rozmowa.
— Słyszałaś, że stary wrócił z mlekiem? — opowiadała Mik, przegryzając groszek.
— Podobno był zsiadłe, ponieważ po drodze zgubił się na tym nowym osiedlu, no wiesz, nazywa się chyba “Zamglone wzgórze”?— plotkowała dalej Vic.
Długo zajęło im wymienienie wszystkich nowinek o przyjaciołach, ale praca wzywała, więc dokończyły posiłek i ruszyły do dalszej destrukcji ściany.
Jakiś czas później salon połączył się z sypialnią Vic. Mik zerknęła na łóżko przyjaciółki. Było przykryte różową pościelą w konie. Na szafce nocnej leżał kowbojski kapelusz w podobnym odcieniu magenty.
— Przenieśliśmy deskę na nową ścianę — poleciła Vic. Razem z Mik wyszły na zewnątrz do pobliskiej szopy, wspólnie podniosły ciężki kawał drewna i skierowały się w stronę domu.
Niespodziewanie Mik wyprostowała się, puściła deskę i sięgnęła po telefon. Vic odskoczyła od spadającego przedmiotu.
— Co ty wyprawiasz?! — krzyknęła, zerkając z wyrzutem na przyjaciółkę.
Mik nie odpowiedziała, a jedynie wskazała na godzinę. W telefonie. 21:36.
— Hehe, papież — wymruczała, gdy najdłuższa dla niej minuta doby minęła.
Z niezwykłą prędkością zaczęła klikać w klawiaturę, wypisując do znajomych typową dla siebie wiadomość o treści “2137”.
— Masz jakiś manifest na dzisiaj? — zapytała Vic, patrząc w ekran sąsiadki.
— Tak — przytaknęła Mik. — Żeby ten dom zaraz się nie zawalił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz