Dzień zapowiadał się całkiem zwyczajnie, ale miałam niejasne przeczucie, że wydarzy się coś dziwnego. Zaczęło się od śniadania - podczas przygotowywania tostów usłyszałam dziwne dźwięki zza okna. Brzmiały jak szept, może śpiew. Byłam pewna, że to wiatr, ale kiedy mocniej się wsłuchałam dźwięk stał się wyraźniejszy, jakby ktoś (lub coś..?) wołał mnie po imieniu. Wyjrzałam przez okno, ale nikogo nie zobaczyłam. Potrząsnęłam głową, jakby to miało sprawić, że głosy uciekną z mojej głowy, i sięgnęłam po kawę. Stwierdziłam, że musiałam się przesłyszeć, lecz głosy powróciły.
Cinnieeeee…
Poczułam, że coś mi tu nie gra. Rozejrzałam się po mieszkaniu, upewniając się, że wszyscy są w swoich pracach/na uczelniach i byłam sama w mieszkaniu, chyba, że ktoś wlazł mi przez okno do środka. Gdy wychyliłam głowę na korytarz, moje uszy drgnęły. Jako zmiennokształtna czasem potrafiłam aktywować pewne aspekty form zwierzęcych, a w tym przypadku zmysłu słuchu. Uszy przybrały kształt dużych, puchatych i czułych kocich uszu, które potrafiły wychwycić najmniejszy szmer.
Podążyłam za dźwiękiem, który zdawał się mnie prowadzić w stronę starego pawilonu na końcu ulicy. To miejsce było opuszczone od lat, a jednak dźwięk się nasilał, jakby ktoś rzeczywiście tam przebywał. Czułam się dziwnie i ekscytująco - jak bohaterka jakiejś taniej powieści detektywistycznej, choć wiedziałam, że gdybym odkryła tam śpiewającego Miecia, cały mój humor ulotnił by się w mgnieniu oka.
Dotarłam pod drzwi pawilonu, które były uchylone. Wciągnęłam głęboko powietrze i weszłam do środka, wciąż zachowując kocie uszy. Z jednej strony korytarza dobiegł mnie wyraźny chichot, ale kiedy się tam obróciłam, nikogo nie było. Cienie tańczyły na ścianach, a ja zaczęłam zastanawiać się nad powrotem do mieszkania i zapomnieniu o całej tej sprawie. W końcu kto normalny (albo nie) daje się przyciągać przez szept?
Nie zniechęcając się szłam dalej, przemierzając puste korytarze. W końcu dotarłam do starego, zakurzonego pocieszenia, w którym stał… wielki pluszowy zając. Znowu usłyszałam szept.
- Cinnie… znalazłaś mnie.
Zamarłam. Kocie uszy i zmarszczka na czole sugerowały wyraźnie, że coś tu jest nie tak. Zając wyglądał dziwnie znajomo, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć skąd. Czułam, że kiedyś go już widziałam, ale nie byłam pewna kiedy. Nagle moje uszy wychwyciły delikatny stukot zza pleców. Obróciłam się gwałtownie, gotowa stawić czoła zagrożeniu, jednak zamiast ewentualnego napastnika zauważyłam, że zając ruszył pluszowymi uszami.
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć kim jestem? - usłyszałam głos, który na pewno pochodził prosto od zabawki.
Niepewnie skinęłam głową. Zając przekrzywił łebek, a jego oczy błysnęły figlarnie.
- Kiedyś byliśmy przyjaciółmi, ale teraz, cóż.. musiałaś o mnie zapomnieć.
Zmarszczyłam brwi, próbując sobie przypomnieć o czym on mówił. Czułam, że był mi bliski, ale obraz znikał, jakby ktoś zasłaniał go mgłą.
- Miałem nadzieję, że mnie znajdziesz. W końcu byłem twoją ulubioną maskotką przez wiele lat, pamiętasz? - jego głos miał melancholijny ton.
Zachichotałam, bo w końcu zrozumiałam co się dzieje. To był stary pluszak, którego zgubiłam jeszcze jako dziecko. Pamiętałam, jak bardzo wtedy był dla mnie ważny. Spojrzałam na niego i szepnęłam:
- To jak, zatańczymy tak jak kiedyś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz