18 listopada 2024

Od Virgila – Zadanie (II)

Była to jedna z rzeczy, którą tak bardzo doceniał w relacji z Seymourem – ich przeróżne dziwactwa, małe czy duże, lubiane przez nich samych bądź nie, nieważne, bo każde z nich było przez tego drugiego akceptowane, chociaż czasami zrozumienie wydawało się nieosiągalne, tak z jego czarodziejem zawsze ono nadchodziło. Czynili zabawę z odkrywania swoich mniej lub bardziej specjalnych cech i uczenia się z nimi żyć.
Nie miał bladego pojęcia, jak całe swoje życie Seymour przeżył bez chociaż poznania podstawowej wiedzy z zakresu gotowania, bo już pal licho doświadczenie, a jednak dało się, Virgil zaś przyjął to z uśmiechem, rozbawieniem i ciepłem pochodzącym od serca, gdy w tym jednym z wielu podobnie przypadkowych momentów zdał sobie na nowo sprawę, jak mocno kocha Seymoura za to, że po prostu jest, jaki jest. Wilkołak uśmiechnął się, ucałował raz jeszcze mężczyznę, a potem łobuzerska iskra przeskoczyła w metalicznych oczach, zwiastująca obmyślenie nowej psoty.
Bo to, że nie miał problemu z brakiem umiejętności kulinarnych Seymoura, nie znaczyło, że nie mógł się z nim o to podroczyć.
Zajął się tym nieszczęsnym garnkiem, zaznaczył znowu, że woda może być z kranu, szybko zrobił powtórkę z budowy garnka, żeby czarodziej nie zapomniał, pod jakie niby ucho ma nalać, a Seymour lekko otworzył usta w niedowierzaniu, gdy dotarło do niego, że Vi zaczyna sobie żartować.
— Patrzysz i zapisujesz, mam nadzieję? — rzucił przez ramię, powstrzymując się od śmiechu na ten bezcenny wyraz twarzy swojego ulubionego teoretyka. — Ja nie żartowałem z tym uczeniem, za tydzień ci test zrobię i będziesz sam gotował, więc rób notatki — dodał, odstawiając garnek na kuchenkę, płyta indukcyjna zapikała cicho przy ustawianiu stopnia nagrzania palnika.
Problem w tym, że Vi zapomniał, że igranie z Seymourem niewiele różniło się od kombinowania przy niebezpiecznych metalach magicznych, mogących wystrzelić w kogoś z równie dużą, a nawet większą siłą, którą się włożyło w majstrowanie przy nich. Tylko kątem oka dał radę dostrzec jaśniejszy błysk szafirowych tatuaży, ten sprytny uśmiech zdecydowanie za silnie na niego działający, nim ramiona mężczyzny oplotły się zaborczo w jego pasie, a ciało przylgnęło ciasno do niego samego.
— Seymour! — zawołał, prychając śmiechem.
— Miałem patrzeć i zapisywać. — Muzyk zrobił krok, jeszcze mocniej się przytulił, podbródek oparł o wilcze ramię. — To stąd na pewno będę wszystko dobrze widział, co robisz.
Virgil roześmiał się ponownie, obmył prędko warzywa, spróbował się obrócić w stronę deski do krojenia, ale zniesienie w spokoju trzymającego się blisko niego jak totalna przylepa Seymoura, ograniczającego ruchu i zmuszającego ich do kroczenia niczym jakieś niezgrabne pingwiny, to było nieco ponad jego możliwości.
— Ale nie mogę… — Głupawka nie pozwoliła na dokończenie zdania, Vi podparł przedramiona o blat, Seymoura pochylił się nad nim.
— Co nie możesz? — zapytał czarodziej, jak gdyby nigdy nic. Palce niespodziewanie załaskotały wilcze boki, nie dając mu się wyciszyć.
— Seymour!
— Co nie możesz, Vi? — Bez problemu słyszał łobuzerski uśmiech w głosie mężczyzny. — Wszystko możesz, warzywa mamy pokroić, tak?
Pokracznie okręcili się w kuchni, Virgil jakoś powstrzymał śmiech, zebrał się w sobie, żeby nie parsknąć przypadkiem ponownie i nie uciąć sobie palców. Dłonie z wprawą poradziły sobie obraniem marchewek, wilkołak zaczął kroić je w słupki, a przez umysł przeleciała szybka myśl, że nie do końca spodziewał się takiego efektu zaczepienia Seymoura, lecz muzyk wydawał się nagle dwa razy bardziej zaangażowany w gotowanie, więc w sumie wyszło na dobre.
Poczuł nos wciskający się między czarne kosmyki, usta próbujące dostać się do jego ciepłego karku. Krótki i lekki dreszcz przebiegł przez ramiona, plecy, Vi westchnął z uśmiechem.
Poprawka. O tyle, o ile zainteresowany czymkolwiek mógł być Seymour, gdy miał swojego Pluszaka obok.
— Łaskoczesz mnie znowu — powiedział pod nosem wilkołak, zabrał się za brokuła.
— Lubię cię łaskotać — wymruczał były czarodziej, doskonale zdając sobie sprawę, że te cicho wypowiedziane przez Vi słowa wcale nie były mocne i nie miały za zadanie go odgonić. Usta przylgnęły ponownie do jego karku.
Przygotowali jeszcze trochę czosnku, rzeźbiarz próbował wytłumaczyć Seymourowi, że teraz muszą wrócić do kuchenki i zacząć rozgrzewać patelnię, ale zostało zawyrokowane, że nie, teraz jest przerwa na tulenie, a każda próba sprzeciwienia się temu skutkowała bólem wilczego brzucha ze śmiechu od łaskotek. Więc trwali tak przez chwilę, mrucząc do siebie krótkie i pozbawione głębszego sensu wypowiedzi, dopóki woda w garnku się nie zagotowała, nie zasyczała na nich i zabulgotała.
Makaron poleciał do wody, Vi zdziwił lekko, gdy ukochana bliskość gdzieś zniknęła, Seymour się odsunął, lecz ten moment nie trwał długo. Ledwo zdążył się obrócić, wspomagane zaklęciem lewitacji ramiona mężczyzny uniosły z łatwością wilkołaka i posadziły go na blacie.
— Super, kolejna przerwa — odparł były czarodziej, wciskając się między wilcze nogi i łapiąc w talii Virgila.
— Seymour!
— Vi! — Uśmiech jego Księżyca był tak rozbrajająco pogodny, tak dumny z siebie, że rzeźbiarz nie mógł się nie roześmiać.
— Nie przerwa — poprawił, kładąc ręce na czarodziejskich ramionach, luźno splatając je z tyłu jego głowy. Przelotny buziak spoczął na nosie Seymoura. — Trzeba kurczaka robić i muszę czas w telefonie ustawić.
— A ile ten makaron musi się gotować?
— Pięć minut.
— Czyli trzysta sekund — przeliczył szybko były czarodziej, uśmiechnął się szerzej, szafir w tatuażach zaplusował pogodnie. — To ja będę kontrolował czas.
— O czym ty…
Nie dokończył, uciszony pocałunkiem, a potem kolejnym, i jeszcze jednym…
— Jeden, dwa, trzy, cztery… — liczył sekundy Seymour, prawie nie odrywając się jego ust.
I gdyby Vi się nie roześmiał w głos, gdyby nie wytrzymał i padł w objęcia swojego czarodzieja, drżąc na całym ciele od niekontrolowanego śmiechu, muzyk z pewnością by dotrwał do tych trzystu buziaków, ale jego samego głośny, wilczy śmiech pokonał, zaraził i tylko przez chwilę dał radę kontynuować liczenie za pomocą całusów w szyję Virgila, nim objął swojego Pluszaka i poddał się rozbawieniu.
Stir-fry, o dziwo, dali radę zrobić, chociaż Vi chyba nigdy tak długo nie gotował tak prostego dania. Ale nie narzekał, jak mógłby? Seymour, wcześniej podchodzący z dużą rezerwą do pracy w kuchni, teraz wydawał się bawić świetnie, a wygłodniałe spojrzenie podążało uważnie za wilczymi dłońmi, gdy Virgil doprawiał sezamem dwa talerze z potrawą przyrządzoną razem.
A jeśli wydawało mu się, że zakleszczenie muzyka na jego ciele ustąpi w tym momencie i zjedzą spokojnie przy stole, to był głęboko w błędzie, bo Seymour strategicznie usiadł pierwszy i ściągnął na swoje kolana wilkołaka, poważnym głosem obwieszczając, że nauki jeszcze się nie skończyły, odpowiednią degustację wykonaną przez kucharza musi również obserwować dokładnie.
— Wiesz co? — zagadnął Seymour, kręcąc na widelcu makaron.
— Hm?
— Gotowanie wcale nie jest takie złe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz