Song An nie odzywał się. Zabrakło mu słów. Chociaż doskonale domyślał się, dokąd prowadzi opowieść jego mistrza, kiedy usłyszał tylko słowa o śmierci Song Ning’a z jego ust, poczuł uderzający smutek. Słyszał o ukochanym mentora już od dłuższego czasu, więc sam zdążył się już z nim zżyć. Nie potrafił sobie wyobrazić bólu, jaki bóg burzy odczuwał w tamtej chwili.
Odszedł. A ja nie zdążyłem się z nim pożegnać. Nie potrafię opisać ci nawet tego, co czułem w tamtej chwili. Moją głowę przecinały setki myśli. Żadne ze słów panienki Song do mnie nie docierało. Oparłem się o framugę drzwi, inaczej osunąłbym się na ziemię. Cały mój świat się zawalił.
Pogrzeb odbył się już następnego dnia. Nim trauma zamknęła się na wieki, próbowałem zapamiętać każdy ze szczegółów jego twarzy. Każdą rysę, pieprzyk, odcień. Oczy miał już zamknięte. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że nigdy więcej nie zobaczę lśniącego fioletu jego tęczówek. Że nie usłyszę jego przepięknego śmiechu i dźwięcznego głosu.
Wyglądał naprawdę spokojnie. Dawno nie widziałem go w takim bezruchu. Zawsze tętnił życiem. Wszędzie go było pełno. Nawet podczas choroby kręcił się w każdą możliwą stronę. Nie potrafił usiedzieć na miejscu.
Ubraliśmy go w brązowe szaty, które często nosił. Dodatkowo okryłem go swoim płaszczem. Nie rozstawał się z nim w swoich ostatnich chwilach.
Przyszło go pożegnać niewiele osób. Przyjaciel malarz, sąsiedzi, najbliższa rodzina. Pragnąłem pochować go jak najbliżej naszego miejsca spotkań, ale ostatecznie odpuściłem, gdy panienka Song zaproponowała, aby wybrać jednak grób ich mamy. Nie mogłem się kłócić, ponieważ w oczach jego bliskich to ja byłem obcą osobą.
Padał deszcz. Wszyscy żałobnicy stali skryci pod parasolami. Jedynie ja stałem pod gołym niebem. Kapiąca z ciemnych chmur woda kamuflowała moje łzy.
Bogowie przecież nie płaczą. Dlaczego mieliby? Dawniej nic by mnie do tego nie zmusiło. Życie śmiertelników nie powinno mieć na boskie istoty najmniejszego wpływu. Ale w tamtej chwili nie potrafiłem odsunąć swoich uczuć na bok. Wszystko, co było dla mnie ważne, przepadło.
Nie poczułem nawet, jak panienka Song łapie mnie za ramię, przytula je i głośno łka. Wtedy już nic nie miało znaczenia. W ciszy wpatrywałem się w trumnę, która powoli zostawała przysypywana ziemią. Z żalem zdałem sobie sprawę, że odkąd wieko zostało zamknięte, nigdy więcej nie zobaczę już twarzy ukochanego.
Nie wiem, ile czasu minęło, aż w końcu wyrwałem się ze swojego transu rozpaczy. Nawet panienka Song uciekła przed deszczem i nadchodzącą nocą. Zostałem sam. Ja i mogiła mężczyzny, którego kochałem ponad wszystko.
Poprawiłem złożone na grobie kwiaty. Song Ning kochał kwiaty. Zawsze, gdy mu je przynosiłem, szczerze się cieszył i dbał one, aby przetrwały jak najdłużej. A sam był równie kruchy, co one…
— Przepraszam, że nie byłem w stanie zrobić nic więcej — powiedziałem pełnym bólu głosem tuż nad świeżym grobem. Ale wtedy coś sobie uświadomiłem. Czy naprawdę nie mogłem spróbować jeszcze wszystkiego naprawić?
Wróciłem do swojego domu. Wpadłem do środka, zrzuciłem przemoczony płaszcz na ziemię i ruszyłem w stronę swojej biblioteki. Po drodze zgarnąłem wino, które jeszcze nie tak dawno podarował mi Song Ning. Duszkiem wypiłem pierwszy duży łyk trunku. Był tak samo okropny, jak go zapamiętałem, ale przestało mi to przeszkadzać. Skrzywiłem się, przełykając mocny smak alkoholu i zacząłem przeszukiwania swojego księgozbioru. Ich owocem okazała się stara księga z różnymi zaklęciami.
Nigdy nie czułem pociągu do czarnej, mrocznej magii. Ale jeśli wiązała się z nią szansa odzyskania ukochanego, byłem gotów zaryzykować. Musiał istnieć jakiś sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz