Palce bębniły nerwowo po pudełku, ucisk w gardle nie dawał spokoju, nieważne ile razy Vi przełknął, ile razy powtórzył sobie, że nie ma czym się martwić, musi tylko wyjaśnić trochę rzeczy z Eneaszem. On wcale go nie odtrąci, nie skaże znów na samotność. Prawda? Słyszał, że chłopak się kręci po mieszkaniu, klnie na osobę próbującą się do niego dobić. Przez chwilę wilkołak miał wrażenie, że Eneasz machnie ręką na pukanie, lecz kroki wreszcie rozbrzmiały w przedpokoju, klucz przekręcił się w zamku.
— Vi? — mruknął, zmarszczył brwi. Ale to nie było ważne.
Virgil wpadł na niego całym sobą, oplótł pierś ramionami, przycisnął się do ciepła, do tego, za którym tęskniło wilcze serce, na moment czując, że wszystko jest z powrotem w porządku, a on wcale niczego ponownie nie zepsuł. Ścisnął mocno, aż Eneasz odchrząknął z lekkim trudem, nos potarł o obojczyk, ciesząc się zapachem ogniska, zippo i piaskowca, znajomym i kojącym.
— Hej — szepnął, nie mogąc się oderwać od chłopaka, jakby wystarczyło, żeby trzymał ich wystarczająco długo złączonych, a dopasowałby raz jeszcze te elementy, które wcześniej należały do ich układanki.
Moment jednak prysnął, pełne nadziei wrażenie zniknęło, gdy Eneasz odsunął go od siebie, ścisnął za ramiona. Ale nie tak, jak Vi to zrobił, z czułością, tęsknotą. Potrzebował zabijającego Virgila dystansu.
— Coś się stało, że przychodzisz?
Słowa zamarły na ustach, rozżalone niezrozumiałą ciszą, zmęczone niespokojnymi nocami, pełnymi biegnących myśli, utwierdzających Vi w przekonaniu, że to on, jak zwykle, jest źródłem wszystkich problemów. Z jednej strony chciało mu się płakać, bo gdy jego powieki ledwo się zamykały, obraz skrzywionego Eneasza stawał mu przed oczami, genashi zaś nie mógł wyglądać na bardziej niewzruszonego pojawieniem się własnego chłopaka na progu mieszkania. Z drugiej… nie potrafił go winić, tak jak Dantego nie potrafił, nieważne, jak bardzo próbował, zawsze znajdował wytłumaczenie dla uniesionej ręki z kijem.
— Mam… — zająknął się, uniósł wyżej niewielkie pudełko — lampkę.
Prawie identyczna do tej, którą zrzucił po swojej nagłej przemianie. Eneasz spojrzał na lampkę, dopiero błysk zadowolenia pojawił się w oczach, chłopak obdarzył uśmiechem wilkołaka, przyjął rekompensatę.
— Dobrze, że pamiętałeś — rzucił, stawiając pudełko na szafce nocnej i zniknął w łazience. Vi nieśmiało ruszył za nim, przechodząc nad rozwalonymi po podłodze ciuchami.
— Wychodzisz gdzieś? — zagaił, pocierając przedramię, zerkając do łazienki.
— Ta — mruknął Eneasz, opakowanie z jakimś żelem do włosów pojawiło się w dłoni. — Umówiony na nockę filmową jestem.
— Eneasz… — zaczął Vi, szukając złotego spojrzenia w lustrze, lecz to wpatrywało się jedynie w swoje odbicie. — A może mógłbyś… zostać?
Drwiące prychnięcie, dociskające wilcze barki do podłogi, gdzie leżeć powinny.
— Czemu?
— Chciałbym pogadać…
— Jak chcesz pogadać — przerwał mu chłopak, układając włosy, zerknął przelotnie na zegarek — to mów, o co chodzi. Mam jeszcze z pięć minut.
I pękło, coś bardzo kruchego i delikatnego, schowanego głęboko w środku. Część serca, która pragnęła zwyczajnie być kochana, bojąca się prosić o to, by ktoś ją ujrzał taką, jaką jest, i zaakceptował, ze wszystkimi jej wadami oraz zaletami. Póki między nimi było względnie dobrze, Vi dawał radę trzymać w całości ten skromny fragment, lecz teraz rozpadł się on na kawałki, raniąc ciało wokoło odłamkami lęku, żalu i niespełnionego uczucia.
— Potrzebuję więcej niż pięć minut — powiedział cicho, głowa opadła, wzrok wbijał się w podłogę, wstydząc się tego, że o cokolwiek śmiał prosić. — Potrzebuję wiedzieć, co jest między nami. Napisałeś do mnie tylko raz od tamtej nocy i to z pytaniem o rzeźbę końcową na kurs. Unikasz mnie, nie odpowiadasz na moje wiadomości, nie wiem, ile razy mam cię jeszcze przeprosić, żebyś znowu mnie zauważył. Eneasz…
Dłoń złapała go za ramię, stanowczo, boleśnie, z irytacją. Eneasz szarpnął, lekko i krótko, ale szarpnął, jakby dziecko przywoływał do porządku. Vi skulił się, zagryzł wargę, patrząc w górę w świdrujące go, złote oczy.
— Przestań dramatyzować, co? — rzucił ostro, westchnął, odsunął się. Ramię piekło w miejscu, gdzie Eneasz złapał. Paliło bezsilnością i bólem, drażniło skórę rzeczami, które znów uciekały Vi z rąk. Genashi obrzucił go ostatni raz obojętnym spojrzeniem, nim odwrócił się, by założyć buty w przedpokoju. — Jak chcesz, to siedź tutaj, ale nie wrócę pewnie do jutrzejszego południa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz