28 listopada 2024

Od Cinnie - ulewa

 Ulewa w mieście trwała bez przerwy od kilku dni. Miasto, zazwyczaj pełne życia, wyglądała jak ilustracja do smutnej ballady. Mokre ulice odbijały szare niebo, a kałuże skutecznie zamieniały chodniki w labirynt pułapek. Wszyscy przemykali z ponurymi minami, ubrani w przeciwdeszczowe płaszcze w odcieniach czerni i szarości. Nawet osoby, które zwykle uwielbiały taką aurę, wyglądały na znudzone.

A ja? Miałam już tego serdecznie dosyć. Nie mogłam zmienić się w kota, by przemknąć suchą łapą po parapetach, bo za każdym razem, kiedy próbowałam, deszcz zmywał moją transformację, pozostawiając mnie w ludzkiej postaci, mokrej jak szczur. Chyba nigdy nie spotkałam się, by jakakolwiek anomalia pogodowa wpływała na moje zdolności. Ktoś musiał coś z tym zrobić.

I tak wyszło, że tym ktosiem miałam być ja.

Siedziałam w kawiarni, gdy na mój stolik spadła kropla wody - od sufitu, a może i z chmur, które wyglądały, jakby postanowiły zamieszkać wewnątrz budynków. Nagle w drzwiach pojawiła się znajoma sylwetka: Evie, moja sąsiadka i lokalna ekspertka od dziwnych plotek.

- To przez niego, wiesz? - rzuciła na powitanie, siadając naprzeciwko mnie.

- Przez kogo? - uniosłam brew.

Evie spojrzała na mnie z taką powagą, jakbym pytała, czy słońce wstaje na wschodzie.

- Przez tego czarodzieja! - wyjaśniła. - Nowy w okolicy. Od kiedy się pojawił, deszcz nie przestaje padać.

Nie musiała mówić więcej. Płotki o nieudanych zaklęciach były niemal równie powszechne co same zaklęcia. Jeśli naprawdę ktoś niechcący rozpętał magiczną ulewę, to ja musiałam to wyjaśnić.

Czarodziej mieszkał w kamienicy niedaleko rynku. Drzwi otworzył mi wysoki mężczyzna o posturze modela i oczach, które mogłyby hipnotyzować. W ręku trzymał filiżankę herbaty, a za nim unosiły się magiczne nuty - dosłownie, nutki z nutowym ogonkiem dryfowały w powietrzu.

- Dzień dobry? - zapytałam, próbując nie patrzeć za długo w te oczy.

- Dzień dobry! - odparł z promiennym uśmiechem, który wydawał się całkowicie nieadekwatny do ponurej aury na zewnątrz. - Czym mogę służyć?

- Deszcz - rzuciłam nieco oszołomiona jego entuzjazmem.

- Ach. To - jego uśmiech niego osłabł.

Okazało się, że czarodziej rzeczywiście sprowadził deszcz. I rzeczywiście, zrobił to przypadkowo. Jego zaklęcie miało być romantyczne, inspirowane klasycznym tańcem w deszczu, ale coś poszło nie tak. Deszcz zamiast delikatnego muśnięcia stał się uciążliwą, niekończącą się ulewą.

- Próbowałem to cofnąć, ale… - odłożył filiżankę na stół i spuścił wzrok. - Zaklęcie wyczuło mój nastrój.

- Twój nastrój?

- Cóż, byłem trochę przygnębiony - przybrał zakłopotaną minę.

Nie musiał nic więcej mówić. Zaklęcia czasami żyły własnym życiem, odbijając stan emocjonalny rzucającego.

- Więc… co teraz? - zapytałam.

- Myślałem, by spróbować czegoś nowego. Potrzebuję tylko wsparcia.

To był moment, w którym powinnam się wycofać i zostawić czarodzieja z jego problemem, ale nie potrafiłam. Może to jego spojrzenie, może nutki unoszące się wciąż w powietrzu. A może po prostu chciałam zobaczyć, co się stanie.

Zaklęcie, które miał rzucić, wymagało muzyki, światła i tańca.

- Tańca? - zapytałam, krzywiąc się.

- To część zaklęcia! - mężczyzna wyglądał na naprawdę podekscytowanego.

- Mam dwie lewe nogi - lekko skłamałam.

- W deszczu nikt nie zauważy.

Musiałam przyznać, że miał argument.

Znaleźliśmy się na dachu jego kamienicy, pod strugami deszczu. Wyglądał na pełnego energii, podczas gdy ja starałam się nie poślizgnąć. Wyciągnął różdżkę, a nutki zaczęły tańczyć wokół nas.

- Gotowa? - zapytał.

- Absolutnie nie.

Nie czekał na moją zgodę. Zaklęcie zaczęło się od melodii, która unosiła się w powietrzu, otaczając nas jak ciepły szal. Chwycił mnie za rękę i zaczął mnie prowadzić. Pierwszy krok był zaskakująco płynny. Drugi… już mniej. Po trzecim byłam pewna, że moje buty zostały zaprojektowane przez kogoś, kto nigdy nie słyszał o tańcu.

Ale czarodziej? Tańczył z gracją, jakby robił to od zawsze. I choć ja potykałam się co chwilę, jego pewność siebie była zazraźliwa. W pewnym momencie poczułam, jak zaklęcie nabiera mocy. Deszcz zaczął słabnąć, a potem… przestał. Przez chwilę staliśmy w ciszy, patrząc, jak pierwsze promienie słońca przeciskają się przez chmury. To było piękne. Magiczne.

A potem huk.

Okazało się, że dach nie wytrzymał całej wilgoci i pękł, a my wpadliśmy prosto do salonu mężczyzny, lądując na stosie poduszek i książek. On roześmiał się pierwszy.

- Przepraszam za dach.

- To nic - odparłam, ocierając twarz. - Ale następnym razem wybierzmy bezpieczniejsze miejsce do tańca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz