23 listopada 2024

Od Dantego – Operacja

Gdy robił coś dla Bashara, nic nie wydawało się zbyt czasochłonnym czy wymagającym nadmiernego wysiłku. Najbardziej wyszukanemu strojowi, najcięższemu zagadnieniu, najdłuższej książce poświęciłby tyle uwagi, ile dana rzecz by jej wymagała, by uszczęśliwić ulubionego lekarza czymś wyjątkowym albo zachwycić go swoją wiedzą. Więc Dante wytrwale przekopywał się przez kolejne strony różnych galerii sztuki, szukającej takiej, która okaże się czymś nowym dla regularnych bywalców podobnych miejsc, o której Bashar jeszcze nie słyszał i był skory ją poznać. Oczywiście, jak to przy wybieraniu czegoś dla najlepszego pana doktora, syren kręcił dużo nosem, przewijał zdjęcia, marszcząc brwi, aż wreszcie coś rzuciło mu się w oczy. Czarna Dzierzba, utrzymana w klasycznym, nieco starodawnym klimacie, lecz stawiająca na promowanie młodych artystów. Niby dress code nie został oficjalnie narzucony, ale osób bez garnituru bądź sukni na zdjęciach brakowało. Idealnie, świeża dawka sztuki, a do tego będą mogli się trochę wystroić.


— Co myślisz?
— Tamten nawiązujący do morza mi się zdecydowanie bardziej podobał.
Bashar zaśmiał się cicho pod nosem, pokiwał lekko głową, bo czy właściwie spodziewał się innej odpowiedzi? Dante odpowiedział uśmiechem, wystawił ramię, doktor zaś chętnie je przyjął, by pozwolić syrenowi poprowadzić się w głąb galerii, do jakiegoś ciemnozielonego pokoju, gdzie dzieła przedstawiały niepowstrzymaną siłę natury wobec stworzenia tak małego, jakim był człowiek.
Przystanęli przy centralnym obrazie, największym chyba z całej wystawionej kolekcji. Abstrakcyjne pociągnięcia pędzla poprowadziły brunatną ziemię w górę, obracającą w pył dotychczasowe życie niewielkiego miasteczka swoim trzęsieniem, a im więcej Dante się przyglądał, tym bardziej artystyczne przedstawienie katastrofy przypominało mu rogi jelenia, dumnie wygięte ku niebu i zamykające się nad ludźmi, by zabrać ich ze sobą do głębin odłamka. Albo to ta ciekawa osobistość przyuważona kątem oka wpłynęła na jego sposób postrzegania dzieła.
Postać dorównywała mu wzrostem, ba, jej rogi zdecydowanie przewyższały go, nawet gdyby miał na sobie swoje najgrubsze platformy. Poroże jednak nie wydawało się jej ciążyć, tak jak te szczególne blizny, które nosiła z wdziękiem, odsłaniając zrośniętą, bladą tkankę głębokim dekoltem i nagimi ramionami. Dante, z naturalnego spaczenia zawodowego, zainteresował się krojem sukni i zamszowy, czarnym materiałem, zdecydowanie mało subtelnie obejrzał strój, zmarszczył brwi.
— Z całym szacunkiem, ale kto tak to pani spierdolił? — odezwał się, nie widząc najmniejszego problemu w swojej dosadności, gdy patrzył na ten szef łączący dolną część z granatowym gorsetem.
Bashar ścisnął go lekko za ramię, ale słowa już wypadły z syrenich ust, szkoda się podziała. A przynajmniej wydawało się, że się podzieje, lecz kobieta odwróciła powoli głowę do syrena, w jej ruchach widziało się wrodzoną wyniosłość. Uniosła lekko brew w geście wymierzonego dokładnie zaintrygowania, które zdawało się nie gościć często na tej pociągłej twarzy.
— Gwoli ścisłości — odparł syren, w półuśmiechu błyskając kłem — nie jest to złe wykonanie, ale ktoś ewidentnie nie umiał pracować z tym materiałem.
— Pan zrobiłby to lepiej? — zapytała. Uważny wzrok nie odrywał się od rosłego mężczyzny.
Dante, zawsze pewien swych umiejętności, ni krztę się nie speszył pytaniem. Wręcz przeciwnie – nawet na nie czekał.
— Niewątpliwie. I to w dwie godziny.


Zaproszenie go zaskoczyło. Ani trochę nie sądził, że jego komentarz na tamtej wystawie zostanie w istocie poważnie potraktowany (choć był absolutnie szczery) i pani Nikandros Lohengrin będzie chciała zaspokoić swoją ciekawość. Dostał informację, kiedy będzie oczekiwany w dworku, by pani Lohengrin mogła sprawdzić wiarygodność jego słów i Dante nie byłby sobą, gdyby odmówił tak nieprzeciętnemu wyzwaniu, które z pewnością szykowano dla niego. Uzbrojony w swój cięty język i dumę prostującą barki, syren wpakował się do taksówki i ruszył na spotkanie.
W bramie dworku przywitał go lokaj, powiadomił, że pani już oczekuje jego przybycia. Niewiele dostał czasu, by przyjrzeć się ogrodowi czy budynkowi, lokaj zadziwiająco szybko przeciął krętą, brukową ścieżkę, lecz w ogólnej ocenie miejsce prezentowało się całkiem ładnie, zagospodarowane z gustem. Dobrze. Z takimi osobami się dużo łatwiej pracuje.
Po drewnianej podłodze, przez niewielki pokoik z jednym kawowym stolikiem, aż po rozległy salon, Dante został doprowadzony przed oblicze wymagającej klientki, usadowionej w wysokim fotelu z grubym, burgundowym obiciem.
— Dwie godziny — powiedziała, wskazując napełnionym czerwonym winem kieliszkiem na robocze biurko z dobrze znanymi Dantemu sprzętami i stojący obok, ubrany manekin. — Tamta suknia, maszyna do szycia oraz inne potrzebne narzędzia krawieckie. Udowodnij mi, że się nie myliłeś.
Dante popatrzył po przygotowanym dla niego miejscu zaliczenia, zerknął na swojego profesora, gotowego dokładnie patrzeć mu na ręce przez całą operację i oceniać, jak dobrze mężczyzna radzi sobie pod taką drobną presją, jak uda mu się rozciąć delikatną tkankę i dokonać potrzebnych poprawek. Uśmiechnął się, tak jak Dante w zwyczaju się uśmiechał – zadziornie, łobuzersko. On świetnie pracował z widownią. Rzucił skórzaną torbę na ziemię, podszedł do manekina, a pani Lohengrin obróciła stojącą po jej prawicy na stoliku klepsydrę.


Miał rację, mówiąc, że suknia wcale nie wyglądała tragicznie wcześniej, lecz po jego poprawkach prezentowała zjawiskowo. Materiał teraz marszczył się na korzyść właścicielki, przyciągając wzrok tak, gdzie powinien, gorset dokładniej opinał pierś, a ta kapryśna, drobna zmiana, jaką było ułożenie linii czarnych pereł na szwach tej górnej części, dodawała nowej głębi charakteru kreacji.
— No i się nie myliłem — stwierdził, z tym zaczepnym błyskiem w oku i zawadiackim półuśmiechem patrząc w odbicie pani Lohengrin, oglądającej w lustrze z każdej strony dzieło krawca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz