W pewnej kawiarni panował swego rodzaju spokój. Był środek tygodnia, w dodatku trwała pora, podczas której większość osób pracowała, więc lokal mógł odetchnąć nieco od klientów. A przynajmniej nie było natłoku, ponieważ to miejsce cieszyło się niemałą popularnością. W sumie dlatego Raoun je wybrał.
Tego dnia Bóg Spirytyzmu wziął wolne od pracy. Już wcześniej uprzedził Bashara, żeby się nie martwił jego nagłym zniknięciem (och, przyjaźń), więc mógł z czystym sumieniem udać się do kawiarni. I zamierzał w pełni skorzystać z tej możliwości, bowiem do niedawna nawet nie wiedział o istnieniu tego lokalu. Dowiedział się o nim trochę przypadkowo, dokładniej kiedy szukał w Internecie jakiegoś ciekawego miejsca na spotkanie. Gdy natrafił na oficjalną stronę kawiarni, uznał, że musi się tam udać. W końcu nie była to zwykła popularna kawiarnia, a popularna psia kawiarnia.
Spojrzał na kręcące się czworonogi. Trzy odpoczywały na swoich posłaniach, podczas gdy reszta czuwała przy stoliku, który zajmował. Znajdował się on w kącie, więc bóg miał dobry widok na cały lokal. I, nie ukrywał, był całkiem przytulny. Zadbano, by skupiony na ciepłych, domowych kolorach , udekorowany w psim motywie wystrój cieszył wzrok, a jednocześnie dopilnowano, by same zwierzaki czuły się bezpieczne. Pieski miały wyznaczoną strefę, do której mogły się udać na odpoczynek, a nawet godziny karmienia, by klienci czasem ich nie utuczyli smaczkami. Raoun właśnie specjalnie wybrał taką porę.
Zza lady wyłonił się młody, całkiem wysoki chłopak. Wyginając lekko na boki ciągnący się za nim długi ogon, podszedł do stolika, przy którym siedział Raoun. Położył tacę z zamówieniem, zaczął stawiać talerzyki na stoliku, mówiąc:
— Kawa i piękne ciasta dla pięknej pary.
Uśmiechnął się szeroko, profesjonalnie, Raoun zaś minimalnie się skrzywił. Posłał spojrzenie zajmującej miejsce po drugiej stronie stolika kobiecie.
Siedziała ona prosto, dłonie trzymając na udach. Wyglądała młodo: twarz miała szczupłą, usta pełne, oczy duże, brwi niegrube. Długie włosy splecione były w gruby warkocz z kilkoma kosmykami ładnie okalającymi buzię. Nosiła schludne, całkiem eleganckie ubrania, w tym białą, zapinaną koszulę z wszytymi ozdobnymi koronkami, czarne, proste spodnie i tego samego koloru kozaczki na obcasie. Jej szarobrązowy płaszcz wisiał na wieszaku, tuż obok ciemnofioletowego płaszcza Raouna.
Na widok ciasta kobieta otworzyła szerzej oczy, błysk w nich się nasilił. Uniosła dłonie, cicho zaklaskała, na usta wskoczył uśmiech.
— Dziękujemy — odpowiedziała melodyjnym głosem.
— Życzę smacznego. — Chłopak puścił oczko, po czym zabrał tacę i odszedł.
Kobieta jeszcze chwilę odprowadzała go wzrokiem; przyjrzała się ciekawsko długiemu ogonowi.
— Różnorodność tutaj jest niesamowita — powiedziała. — W większości miejsc zwykle dominuje jeden bądź kilka gatunków, tu jednak jest ich tyle, że co osoba to zupełnie inny wygląd. Jakiej rasy jest ten chłopak? — spytała wtem, posyłając Bogu Spirytyzmu spojrzenie.
— Demon — odparł krótko tamten, zabierając się za jedzenie.
Ukroił widelczykiem kawałek swojego ciasta, włożył go do ust. Zamówił dla siebie dyniowo-pomarańczowe. I musiał przyznać, że było całkiem dobre. Pomarańcza nie zabijała smaku dyni, jak to kiedyś poczuł w przypadku pączka, a ładnie z nią współpracowała, tworząc smakowitą kompozycję. Dodatkowo całość polano czekoladą deserową, która również pasowała. Ktokolwiek upiekł to ciasto, wiedział, co robi.
— Demon — powtórzyła za nim kobieta. — Czyli tutaj demony to rasa. I nie wszystkie są złe. Niektóre są uroczymi pieskami. — Wydęła na moment usta w geście zamyślenia. — Może niepotrzebnie zmieniłam formę? Tyle tu przecież wszystkiego.
— Choć wiele tu ras — zaczął Raoun — to jestem pewien, że dwa i pół metra kobiety z wielkimi, złotymi skrzydłami przyciągnie na siebie uwagę.
W odpowiedzi tamta zaśmiała się, poprawiła kosmyk ciemnoróżanych włosów.
— Już mi tak nie schlebiaj — rzuciła, w okalających białe źrenice złotych tęczówkach zatańczyły iskierki.
Tak, dokładnie tak, to była Pramatka.
Raoun regularnie zaglądał do Ma'ehr Saephii, żeby dawać znak, że żyje oraz sprawdzić, jak się miewają jego Boscy Słudzy i wierni. Zawsze wtedy odwiedzał Pramatkę, by porozmawiać z nią, opowiedzieć, co u niego słychać... też trochę poplotkować. Cóż, Złotoskrzydła potrafiła wyciągnąć z niego wszystko – wiedziała nie tylko, co robili białoocy, ale również o wszystkich znajomych Boga Spirytyzmu, jego pracy, przeróżnych wydarzeniach (z wykluczeniem kradzieży karetki czy bicia się z policją, ale uwzględniając opanowanie złego gangu).
Pramatka tyle się tego nasłuchała, aż w końcu uznała, że musi na własne oczy zobaczyć Riftreach. Była przecież Złotoskrzydłą z Klanu Kreacjonizmu, który słynął z podróżowania między przeróżnymi światami. Musiała żyć zgodnie z własnym tytułem, a obecnego Riftreach jeszcze nie widziała, więc trzeba było to zmienić. I była na tyle gotowa, że od razu poszła z Raounem do Bramy Światów.
Kobieta zabrała się za swoje ciasto, bananowo-czekoladowe. Ukroiła kawałek, wzięła do ust, przez dobrą chwilę się nim delektowała. Później oczywiście spróbowała tego Boga Spirytyzmu, a potem jeszcze upiła łyk latte. Po minie dało się łatwo stwierdzić, że wszystko jej smakowało.
— Naprawdę dobre mają tu wypieki! — powiedziała wesoło. — I jeszcze te pieski!
Zerknęła pod stolik, spojrzała na siedzącego u jej nóg maltańczyka. Sięgnęła ręką do opakowania smaczków, które kupili przy składaniu zamówienia, wyciągnęła jednego i wręczyła psiakowi. Mały się bardzo ucieszył, włochaty ogon merdał rytmicznie, stukając o nogę od stołu.
Raoun skubał ciasto, popijając kawą. Wyjrzał przez okno, zmierzył wzrokiem mijających lokal przechodniów.
— Czy jest jakieś miejsce, do którego chciałabyś się później udać? — spytał Pramatkę.
Miał w końcu ją trochę oprowadzić po Stellaire. Jeszcze przed wejściem do kawiarni opisał jej samo miasto, opowiedział o paru lokacjach godnych zobaczenia. Wielka stolica Novendii miała wiele do zaoferowania, przez co bóg nie wiedział, od czego by tu zacząć. Uznał więc, że po prostu poszuka podpowiedzi od Złotoskrzydłej.
— Do Cheoryeona — odpowiedziała od razu tamta.
Słysząc to, Raoun nie potrafił powstrzymać cichego prychnięcia. Prawy kącik ust powędrował ku górze.
— Mogłem się domyślić — rzucił żartobliwym tonem, wydzielając widelczykiem kolejny kawałek ciasta.
— Chciałabym się z nim zobaczyć w znajomym mu otoczeniu — wytłumaczyła. — Również z pewnością się ucieszy z mojej wizyty. Nie mówiłam ci, ale regularnie wysyła do mnie listy. Jest taki uroczy. — Uśmiechnęła się ciepło.
Dokładnie w tym momencie przez umysł Boga Spirytyzmu przeleciały wszystkie momenty, w których jasnowidz drze ryja i wykłóca się z nim o totalne bzdety.
A potem przypomniał sobie chwile, kiedy chłopak dostał nową gitarę, opowiadał o rzeczach związanych z muzyką albo popłakał się na filmie, który którejś nocy obejrzeli razem.
Ostatecznie nie potrafił zaprzeczyć słowom Pramatki.
— To musisz jeszcze go zobaczyć, jak gra na ulicy — rzekł. — Młody naprawdę to kocha.
— O, masz rację! — Klasnęła. — Pisał o tym parę razy. Muszę go posłuchać!
Raoun przytaknął, napił się kawy.
Czas w kawiarni miło spędzili. Pramatka postarała się, by wszystkie zebrane przy nich psiaki dostały smaczki, a gdy paczka zaświeciła dnem, ukradkiem stworzyła jeszcze parę kąsków. Gdy upewniła się, że wszyscy dostali swój przydział, na zakończenie po kolei każdego czworonoga, a dopiero potem oznajmiła, że mogą już iść. Raoun wstał od stołu, zdjął z wieszaka płaszcze, po ubraniu swojego przytrzymał drugi dla Złotoskrzydłej. Gotowi podziękowali pracownikom i wyszli.
— Właśnie, czy będę miała też okazję poznać twoich przyjaciół? — zapytała Pramatka, gdy wsiadali do samochodu. — Po twoich opowiadaniach wydają się być całkiem interesujący.
Raoun zapiął pasy, uruchomił silnik, cały ten czas studiując w głowie pytanie kobiety.
— Myślę, że może dałoby się przynajmniej z częścią z nich spotkać — odpowiedział po chwili. — Ale nie wszystko naraz, Pramatko, dopiero zaczęliśmy zwiedzać. Poza tym, jak sama mówiłaś, zamierzasz tu jeszcze przynajmniej parę razy zajrzeć.
Wyjechał na drogę, skorzystał z chwili, by spojrzeć na Złotoskrzydłą i posłać jej porozumiewawczy uśmieszek. Ona odwzajemniła gest.
— Myślę, że skorzystam z różnicy w upływie czasu między Riftreach i Ma'ehr Saephią — oznajmiła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz