— Jak długo to wszystko trwało? — zapytał Song An, lekko zaskoczony dalszą opowieścią mistrza.
— Dłużej niż potrafisz sobie wyobrazić — mruknął jego mistrz, zakładając nogę na nogę. — Chociaż pogoda uspokoiła się znacznie wcześniej, jeśli o to się martwisz.
— Cóż ja…
— Wraz z nową nadzieją wzeszło słońce.
Tak jak wspomniałem, pierwsza żałoba odeszła, a ja odwołałem wszelakie kataklizmy, jakie zesłałem na ludzkość. Zdałem sobie sprawę, że ich los jest wystarczająco żałosny bez mojej interwencji. Ta dziwaczna zemsta nie miała najmniejszego sensu, a ja bez wiernych jedynie ucierpiałaby część swojej wspaniałości. Im więcej osób we mnie wierzyło, tym potężniejszy się stawałem. W tamtej sytuacji nie mogłem pozwolić sobie na brak mocy. Potrzebowałem siły. Mocy, która pozwoli mi przywrócić do życia osobę, której tak bardzo mi brakowało.
Długo szukałem optymalnego rozwiązania. Zamknąłem się w swojej pracowni, skąd nie wychodziłem przez wiele, wiele dni. Przeglądałem wiele ksiąg i starych zwojów. Zdawałem sobie sprawę, że mógłbym poszukać pomocy u przeróżnych nekromantów, którzy znacznie znali się na podobnych sprawach. Nie potrafiłem się jednak do tego przekonać. Sprawa, która stała się moim głównym celem, wymagała szczególnej delikatności. Nie mogłem pozostawić niczemu przypadkowi. Musiałem wziąć wszystko w swoje ręce. Wtedy tylko będzie wykonane to dobrze. Jeśli podczas odzyskiwania Song Ning’a, jemu samemu stałoby się coś gorszego, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Chciałem mieć go blisko siebie. Zdrowego i szczęśliwego.
Podjąłem wiele prób. Najpierw używałem zaklęć wszelkiego rodzaju. Spróbowałem wszystkich, jakie znalazłem. Z marnym skutkiem. Żadne z nich nie działało. Z biegiem czasu myślę, że nawet lepiej, iż te próby się nie powiodły. Informacje o tych czarach znajdowałem w naprawdę różnych miejscach, więc obawiam się, że gdyby którekolwiek z nich zadziałało, mogłoby mieć opłakane skutki.
Nie poddawałem się jednak. Każda porażka niosła nową naukę, motywowała mnie jeszcze bardziej. Rezygnacja nie wchodziła w grę. Nie mogłem tego zrobić Song Ning’owi. Już raz go zawiodłem, nie mogłem znów do tego dopuścić. Nie zniósłbym kolejnej utraty.
Pytałeś, jak wiele czasu minęło. Dla mnie sekundy, a dla śmiertelników całe wieki. Lata nieudanych prób, o których nawet nie będę wspominać. Każdą jednak chwilę moje myśli kręciły się wokół Song Ning’a. Zamykałem oczy, widziałem jego twarz. W ciszy słyszałem jego dźwięczny głos. Nie mogłem o nim zapomnieć.
W wielu momentach załamania poczuciu kompletnej klęski przypominałem sobie, jak bardzo mi go brakuje. Wiedziałem, że rozwiązanie jest na wyciągnięcie ręki. Czułem to. Zdawałem sobie jednak sprawę, że w tej sytuacji czas działa zdecydowanie na moją niekorzyść.
Aż pewnego dnia trafiłem na pewne rozwiązanie. Znalazłem je w jednej z najstarszych książek w mojej kolekcji. Rytuał. Bardzo trudny. Wymagający wielu przygotowań i różnych trudnodostępnych składników. Po tak licznych próbach nie miałem już nic do stracenia. Postanowiłem kolejny raz podjąć ryzyko. Wierzyłem, że tym razem wszystko się uda.
Pismo, na które trafiłem, mówiło o istotach powoływanych do życia przez bogów. Zyskiwały one podobne umiejętności do swoich stwórców, a co najważniejsze, były nieśmiertelne. Widziałem w tym moją szansę. Mógłbym mieć Song Ning’a, który nigdy mnie już nie zostawi.
Wystarczyło tylko zebrać odpowiednie rzeczy i przeprowadzić rytuał. Choć wszystko brzmiało dość skomplikowanie, wiązałem z tym pomysłem naprawdę wiele nadziei.
Czułem, że jestem o krok bliżej, aby odzyskać miłość swojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz