25 listopada 2024

Od Nikandros – Las

Od zawsze była związana z lasem. Jako dziecko jej głowa lewitowała, między co wyższymi gałęziami, próbując złapać promyki północnego słońca, jako nastolatka przeciskała się między przesuszonymi konarami, próbując wspiąć się na te wyższe kondygnacje drzewa, żeby tylko na policzku poczuć to samo słońce, które czuła jako niewinne dziecko. Jako dorosła już osoba, stąpała jedynie po ziemi, pod stopami czując kruszejące runo leśne – miękki mech, twarde szyszki, ostre igły okolicznych sosen i świerków. Nikandros rosła z lasem, a on wraz z nią.
Srebrna Keta usytuowana była między strumieniem Lohen a zagajnikiem wrastającym w ostre wzgórza północnej Medwii. Wystarczyło kilka kroków poza wysokie, murowane ogrodzenie, żeby móc wejść w dziksze partie lasu. Te same drogi, które nocami przemierzały wilki, niedźwiedzie i sarny, Nikandros przemierzała za dnia. Można wręcz powiedzieć, że część jej duszy urodziła się w lesie, między krzewami a liśćmi, pośród świergotu ptaków i szelestu gałęzi.
Las był dla niej oazą. Gdy tylko atmosfera w rodzinnym domu była zbyt ciasna, dusząca, niekomfortowa, Nikandros wciskała nogi w kozaki, za pazuchę wciskała latarkę (na wypadek szybkiego zachodu) i ruszała w las. Pośród drzew był jakieś nieziemski spokój, jakby po przekroczeniu linii pierwszych świerków zagajnik przenosił swoich gości do innego wymiaru. Był jak kieszonka w czasoprzestrzeni, w której nie istniało nic poza granicami wyznaczonymi przez korę i mech, jakby cały świat zapadł się w sobie, złożył jak misterne origami, i przestał istnieć na kilka chwil. Oaza potrzebna duszy jak woda pustynnym nomadom, czy kanarek górnikom. Czasami Nikandros miała wrażenie, że jedyny pełen oddech, jaki w całym swoim życiu brała, był właśnie w lesie.
Przemiana jeszcze bardziej ugruntowała w niej tę potrzebę lasu. Czuła, jakby dzięki rytuałowi sama wrosła korzeniami, krwią, potem, wspomnieniami, w leśną glebę.
Nie bez powodu wybrała Świstojar, jako miejsce zamieszkania. Przeżyła niewdzięczne akademiki, kawalerki na szerokość wykroku, sąsiadów z piekła i okolice z koszmarów. Jednak za oczami cały ten czas miała wizję tego perfekcyjnego domu. Z ogrodem, lasem, wszystkim.
Kiedy pierwszy raz zobaczyła Świstojar, dworek był w ruinach. Wszelcy robotnicy, architekci i budowlańcy zarzekali się, że miną lata, zanim uda im się to wszystko odbudować i doprowadzić do sensownego stanu. Ale Nikandros w tym wszystkim – w tym dzikim bluszczu, w rozbitych oknach i dzikim lesie wdzierającym się w ogród jak pasożyt, w nagiej cegle i zatęchłych polkach – widziała jedno. Potencjał.
Dlatego też Nikandros zacisnęła szczękę i przebiadoliła studia, jak i kilka lat po nich, przeskakując z mieszkania do mieszkania, nie dbając zbytnio o jakość, bo wciąż widziała z tyłu głowy perfekcyjnego domu, z zagajnikiem tuż przy jego ścianach.
Od zawsze była zmiana z lasem. Novendyjskie puszczę były inne od tych, które odkrywała z jako dziecko. Południe miało bardziej zróżnicowany drzewostan, który mieszał iglaki z drzewami liściastymi. Widok tak gęstej warstwy kolorowych liści był dla niej czymś nowym, pierwszej jesieni, którą spędzała w Świstojarze. Ale co las dał z własnej ręki, dobrowolnie, trudno było odmówić. Nie ważne, czy to garść zaschniętych liści, nieśmiałe szczenię lisa wysuwające nos spomiędzy krzewów, czy śpiew ptaków przed wschodem słońca. Nikandros nauczyła się otrzymywać dary lasu. W końcu sama dużo mu zabierała. W końcu od zawsze była częścią lasu. Nie ważne, czy miała pięć, czy pięćdziesiąt lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz