Musiało upłynąć trochę czasu, nim Yangcyn mógł swobodnie wychodzić na zewnątrz.
Gdy przygarnęła go Fienna, wpierw nie opuszczał domu, w którym się zatrzymali. Kobieta również nie wychodziła, stale obserwując go, pilnując wszystkiego, co robił. Nic dziwnego, w końcu wtedy był tylko chłopakiem, który okazał się być demonem. I to nie byle jakim. Demonem, którego lata temu zapieczętowano. Musiał stanowić dla innych aż tak wielkie zagrożenie.
W zasadzie przez pierwsze miesiące (a może lata, czas w tej kwestii zlał mu się w jedną chmurę) nie zależało mu jakoś na wychodzeniu. Nawet niewiele robił – całymi dniami po prostu leżał w łóżku, spał albo był zatopiony we własnych myślach. Cała ta sytuacja wykraczała poza jego rozumowanie. Z początku sam nie potrafił uwierzyć, że jest... kimś takim. Jak do tego doszło? Kiedy? Dlaczego? Nie umiał odpowiedzieć na żadne pytanie, które wtedy pojawiało się w jego umyśle. Przerażało go, że jego calutkie życie wywróciło się do góry nogami... a nawet nie, bo to życie nie należało do niego. Opętał chłopaka, w którego ciele teraz siedział, przejął wszystkie wspomnienia i uczynił je swoimi własnymi. Jedynie z nieznanych powodów utracił swoje. Kim w takim razie naprawdę był?
Na to pytanie również nie znał odpowiedzi.
Zabawne (swego rodzaju) jest to, że zaczął wychodzić na dwór pod namową Fienny. Boska służka, widząc jego stan, w pewnym momencie zaczęła się o niego martwić do tego stopnia, że chciała jakkolwiek to zmienić. Przygotowywała mu lepsze posiłki, postawiła w jego pokoju telewizor, by mógł sobie oglądać jakieś filmy, próbowała z nim rozmawiać na jakiekolwiek tematy. Wydawać by się mogło, że zapomniała o prawdziwej, demonicznej tożsamości. Że traktowała go jak zagubionego, przerażonego chłopca. Nie jak stanowiącego zagrożenie potwora.
Próbowała go wyciągać na spacery, aż wreszcie dopięła swego. Na początku Yangcyn niechętnie szedł, co chwilę zerkając za siebie w stronę domu. Momentami zaczynał zawracać, ale wtedy Fienna łapała go za nadgarstek i ciągnęła dalej, prawie jak na smyczy opierającego się psa. Oczywiście, nie przesadzała; gdy widziała, że chłopak naprawdę chce już wracać, zabierała do środka. Ale na szczęście spacery stopniowo się wydłużały.
Potrzeba było czasu, ale ostatecznie stopniowo wychodził na wierzch prawdziwy Yangcyn. Odzyskał apetyt, zaczął więcej uwagi poświęcać otaczającemu środowisku, odpowiadać szerzej na pytania, aż wreszcie pojawił się chłopak, który emanował szczęściem. Który zamknął swoją ukrytą, mroczną przeszłość, a postanowił chwytać dzień. Z Fienną wykształcili na tyle dobrą relację, że w końcu pozwoliła mu samemu wychodzić z domu, byle powiedział, gdzie i po co szedł. W sumie to nawet nie musiał, ponieważ dzięki bransoletom kobieta cały czas miała dostęp do jego lokalizacji, ale stało się to właśnie taką oznaką zaufania. Wiadomością, że chłopak nie zamierzał robić niczego złego. Cóż, nigdy tego nie miał w planach.
Po przeprowadzce do Stellaire zaczął jeszcze częściej wychodzić. Nigdy wcześniej nie był w tak dużym mieście, więc musiał wszystko zobaczyć, zbadać, sprawdzić. Tyle sklepów, tyle atrakcji, tyle parków, zapachów, dźwięków, wszystkiego. Wtedy też dowiedział się o istnieniu kafejek internetowych. Swoją drogą bardzo je polubił.
Co pewien czas zaglądał do jednej, by pograć w przeróżne gry. W tamtych czasach nie miał jeszcze swojego komputera, a co dopiero gier, więc chętnie korzystał z takiej wygody. Zawsze zajmował stałe miejsce, zamawiał to samo jedzenie. Jedynie same czynności komputerowe były różne w zależności od humoru.
Któregoś dnia siedział w fotelu, z jednym uchem zakrytym słuchawkami nausznymi. Upił łyk coli, przeleciał wzrokiem dostępne gry, gdy nagle dwie osoby na pobliskich stanowiskach zaczęły ze sobą rozmawiać. Yangcyn zamierzał je tradycyjnie olać, zająć się sobą, ale przypadkowo usłyszał fragment konwersacji. Niewinny, jeden chłopak pytał drugiego, czy grał już w pewną nową grę. I naprawdę nie myślałby o tej rozmowie, gdyby nie to, że w tej grze pojawiały się demony. Według opisów chłopaków były one mroczne, przerażające, niektóre obleśne i okropne.
Przygryzł nieco dolną wargę, oczy przestały się skupiać na jakimkolwiek punkcie monitora.
On też był demonem. Mrocznym, przerażającym, okropnym. Ponoć. Tak mu się wydawało. Odkąd jego życie się zmieniło, nigdy nie zastanawiał się, jaki był w swojej prawdziwej formie. Odrażało go to. Nie, przerażało. Bał się tego, kim naprawdę był, jak wyglądał. Na pewno nie był uroczym stworzonkiem, skoro ludzie postanowili się go pozbyć. Musiał budzić grozę samą swoją obecnością.
Tak zakładał.
Nie miał pewności.
Ale...
Mówiło się, że żeby czemuś się przeciwstawić, trzeba było wpierw to poznać. Yangcyn nie chciał wracać do mrocznej przeszłości, nawet jeśli jej nie pamiętał, lecz z drugiej strony...
Potrząsnął głową.
O czym on w ogóle myślał? O głupotach. Dobra, on to demon, ale żył relatywnie spokojnie. Niczego nie nabroił. Nie sprawiał problemów. Nikogo nie skrzywdził. Bezpodstawnie. Czemu zatem miał się interesować tym, kim dawniej był?
Czemu nie?
Ciekawość zabiła kota, tak mówili.
A jednak kursor myszki powędrował na ikonę przeglądarki.
Im człowiek mniej wiedział, tym lepiej spał.
Ale palce same zaczęły wolno naciskać poszczególne klawisze, aż w polu wyszukiwania pojawił się napis:
demony altan pingyuan
Enter.
Wyświetliła się lista stron, górowała dobrze wszystkim znana encyklopedia. Yangcyn jednak pominął ten wynik, zjechał kółeczkiem trochę niżej. Kliknął jakąś stronę, przescrollował. Były wymienione same imiona kilku demonów, podlinkowane, ale czerwonooki chłopak i tak postanowił zajrzeć na kolejną stronę. Później następną.
Aż trafił na tę jedną.
Zwykły blog. Prosta oprawa graficzna, z boku profil autora z krótkim opisem, w którym podano, że twórca od lat interesował się różnymi legendami i historiami o niezwykłych bytach, a blog otworzył, ponieważ chciał dzielić się nabywaną wiedzą na ten temat oraz trzymać informacje w jednym miejscu. Nic konkretnego, ktoś najzwyczajniej w świecie miał małe hobby. Lecz Yangcyn nie skupił się na samym autorze, a tym, co ów autor napisał.
Tekst był ładnie oprawiony na pierwszy rzut oka. Wszystkie demony zostały oddzielone nagłówkami, każdy posiadał skrócony, aż zawierający najważniejsze informacje opis, dodatkowo z boku widniały grafiki, zapewne wygrzebane z książek lub odmętów Internetu. Każdy był w stanie stwierdzić, że w cały wpis na blogu włożono pracę. Aczkolwiek Yangcyn nie zagłębiał się w całość.
Przesuwał kółeczkiem, tylko pobieżnie zerkając na opisy, aż się zatrzymał przy tym jednym. Zastygł w bezruchu, wstrzymał oddech. Skupił wzrok na grafice.
Spora, w całości czarna sylwetka, dość szczupła, budową przypominająca psowatego. Łapy zakończone były ostrymi pazurami, wzdłuż kręgosłupa ciągnęły się, przypominające kolce, wyrostki, sięgając aż nasady długiego ogona zakończonego kitą. Yangcyn zmierzył ją wzrokiem, nerwowo spojrzał na swój ogon, spoczywający na udach. Kontynuował przyglądanie się grafice. Przyjrzał się długim rogom, niebezpiecznie podobnym do jego własnych, potem popatrzył na łypiące w nieznany punkt, jaskrawoczerwone oczy o pionowych źrenicach i otaczających je ciemnych orbitkach.
To był on.
To był on jako demon.
Czyli tak wyglądał. Taką miał prawdziwą formę.
Spojrzał na nagłówek. Nie podpisano go. Według autora imię tego demona nie było znane. Z boku widniał dopisek: „A przynajmniej nikt, to je poznał, nie przeżył”. Koniec ogona drgnął, chłopak się wzdrygnął. Czyli zabił każdego, kto znał jego prawdziwe imię? Zabił wszystkich?
Zjechał wzrokiem niżej, zaczął czytać opis.
Nagłe, głośne burczenie sprawiło, że aż podskoczył. Odruchowo zamknął całkiem przeglądarkę, na monitorze pojawił się pulpit. Wstrzymał oddech, dopiero po dwóch sekundach zerknął w stronę wibrującego na biurku smartfona; ekran pokazywał, że ktoś do niego dzwonił. Przeczytał nazwę.
I momentalnie zamarł.
Dzwoniła Fienna.
Dzwoniła Fienna, dzwoniła Fienna, czego chciała, czego chciała, czy wiedziała, nie, nie mogła wiedzieć, skąd miała wiedzieć, bransolety nie podawały takich informacji, więc był bezpieczny, był bezpieczny, nic się nie działo, nic się...
Gdy tylko odzyskał kontrolę nad własnym ciałem, pospiesznie złapał w dłonie telefon. Odebrał, przystawił urządzenie do jednego ucha, potem do drugiego, gdy zdał sobie sprawę, że pierwsze przysłaniały słuchawki.
— Tak? — rzucił cicho.
— Co robisz? — usłyszał po drugiej stronie głos kobiety.
— Siedzę w kafejce internetowej.
— Grasz?
— Tak.
Wtem przygryzł dolną wargę.
Spieprzył.
Co on robił, co on robił, co on, do diaska, robił?! Spadł z drzewa na łeb?! Przecież dobrze wiedział, że przy Fiennie nie mógł kłamać, ona od razu wiedziała, kiedy mówił prawdę, a kiedy nie! Wiele razy przekonał się na własnej skórze, że jeśli boska służka chciała, to mogła wyciągnąć z niego wszystko. Wręcz pogodził się z tym, że przy niej najlepiej od razu mówić prawdę. Tak było najłatwiej.
A teraz spieprzył, bo skłamał.
— To znaczy, ach! — warknął pod nosem, przejechał ręką po włosach.
Urządzenie nie zniekształciło jego nerwowego tonu, więc Fienna od razu wiedziała, że coś było na rzeczy.
— Yangcyn, co ty tam robisz?
— Wolałbym nie mówić... — mruknął. — Ale to nic nielegalnego ani złego, przysięgam! — zawołał pospiesznie. — Znasz mnie, Fienna! Po prostu... — Przełknął ślinę. — Po prostu chcę trochę prywatności...
Westchnął ciężko, zakrył dłonią oczy.
— Uch, przepraszam — wydukał.
Tak naprawdę nie miał prawa prosić o coś takiego, jak prywatność. Żył tylko i wyłącznie dzięki temu, że Fienna się nim zainteresowała, a wrogie mu osoby udobruchała. Warunkiem tego było to, że musiała stale go pilnować. Jeżeli choć na moment wymknie się jej spod kontroli, skróci go o głowę. Tak jej kazano. Nie mógł mieć zatem przed nią żadnych sekretów. A szukanie informacji o swojej przeszłości technicznie dałoby kobiecie znak, że chciał się o sobie dowiedzieć więcej. Być może nawet spróbować odzyskać wspomnienia, a co za tym szło...
Ach, co go podkusiło? Czemu to zrobił? Nim się obejrzał, już patrzył na podobiznę demona, którym on sam był. Dlaczego? Przecież niczego nie tracił, nie pamiętając swojej przeszłości!
Nie tracił...
Prawda?
Wykonał głęboki wdech. Otworzył usta. W krtani zaczął się formułować pierwszy dźwięk.
Wyprzedziła go Fienna:
— Jak będziesz wracał, to kup płyn do mycia podłóg. Jutro sprzątamy.
Z komórki wydobył się sygnał zakończenia rozmowy telefonicznej. Nastała cisza.
Przez pierwsze kilka sekund Yangcyn siedział oniemiały. Spojrzał na ekran smartfona, upewnił się, że połączenie naprawdę się zakończyło. Usiadł prosto, chwilę jeszcze gapił się w urządzenie.
Fienna się rozłączyła. Tak po prostu. Nie domagała się wyjaśnień.
Istniały tylko dwie opcje: albo postanowiła zaczekać, aż demon wróci do domu i wtedy go o wszystko wypyta...
Albo odpuściła.
Nie, na pewno czekała. A Yangacyn musiał się przygotować. Obmyślić strategię. Dobrać odpowiednio słowa, by jak najłagodniej zabrzmieć. Inaczej straci łeb. Dobra, może nie od razu, ale dostanie szlaban. Zostanie zamknięty w pokoju na X dni. Musiał zatem być przygotowany na przesłuchanie. Fienna teraz była detektywem, więc na pewno nie da mu lekkiego traktowania. Musiał się skupić.
Odłożył komórkę na biurko, przysunął się do blatu. Złapał w dłoń myszkę, ponownie otworzył przeglądarkę, tym razem wpisał:
jak kłamać bez kłamania
Spędził chyba godzinę na przeglądaniu różnych poradników, nawet obejrzał parę filmików. Zrobił notatki w telefonie, poświęcił trochę czasu na zapamiętanie wszystkiego. Wreszcie zebrał się, postanowił pójść do domu. Po drodze jeszcze zrobił zakupy, jak go poproszono.
Gdy wrócił, Fienna nie pytała o nic.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz