To był zwyczajny poranek w biurze - czyli pełen chaosu, kiedy zdałam sobie sprawę, że potrzebuję klucza do magazynku. To pomieszczenie to taki trochę schowek na skarby, kryła się tam cała sterta dziwnych rzeczy: od pustych pudeł, przez różne zwierzęce artykuły, aż po stosy zakurzonych dokumentów, które czekały, aż ktoś je uporządkuje, prawdopodobnie nigdy. Teraz potrzebowałam czegoś z tego składziku - dokładniej dużej paczki folderów.
Kiedy jednak sięgnęłam do kieszeni, poczułam jedynie pustą przestrzeń. Nie było klucza. Przeczesałam palcami kieszenie płaszcza, spodni i torebkę, a potem znowu kieszenie płaszcza, bo liczyłam, że jakoś magicznie się tam pojawił. Nic. Klucz przepadł. Westchnęłam, kręcąc głową. W tej pracy to absolutnie normalne - rzeczy znikały, a właściwie to bardziej ukrywały się, by po chwili znów się pojawić.
Pierwsze miejsce, które wzięłam pod lupę, to moje biurko. Zaczęłam od przewrócenia do góry nogami całej szuflady. Klucz mógł wpaść tam przez przypadek, chociaż byłam pewna, że schowałam go do kieszeni. Ale przy moim stanowisku mogłam znaleźć wszystko, łącznie z papierkiem po cukierkach sprzed tygodnia, jednorazową łyżeczką i, o dziwo, zgiętym spinaczem, ale oczywiście klucza tam nie było. Dotarło do mnie, że mogłam zostawić go w pokoju socjalnym, kiedy wcześniej robiłam sobie kawę. Przeszłam przez korytarz, stukając obcasami o zimne kafelki, które przypominały powierzchnię lodowiska. W socjalnym wzięłam łyk zimnej już kawy, po czym zaczęłam przeszukiwać blaty i szafki, jakby klucz miałby się nagle ukrywać za tosterem czy pod papierowymi kubkami. Przejrzałam każdą półkę, nawet te najniższe, bo przecież klucz mógł się zsunąć. Nic. Pomyślałam, że może zostawiłam go, kiedy byłam w gabinecie szefowej na porannym spotkaniu?
Gabinet szefowej… miało to sens. Byłam tam zaraz po przyjściu, a klucz mógł magicznie wypaść z kieszeni, gdy siadałam na jednym z tych wielkich, wyłożonych skórą foteli. W myślach widziałam już, jak tłumaczę się szefowej, że potrzebuję przeszukać jej gabinet. Przełknęłam nerwowo ślinę, ale w końcu zapukałam. Szefowa, patrząc się na mnie z podejrzliwością, skinęła głową, pozwalając mi na przeszukiwanie. Oczywiście, tam klucza też nie było. Po kilku minutach grzebania w gabinecie wyszłam z obłędem w oczach, czując rosnącą frustrację. Usiadłam na korytarzu, przypominając sobie każdy krok z poranka, analizując, gdzie ten klucz mógłby się zapodziać. Byłam coraz bardziej zdesperowana, aż nagle wpadłam na pomysł - może wypadł mi gdzieś po drodze?
Klęcząc na kolanach, przeczesałam każdy zakamarek, szczelinę w ścianie, czując na sobie spojrzenia przypadkowych osób, które zerkały na mnie z niedowierzaniem. Byłam w stanie desperacji, zaczęłam wręcz zakładać, że klucz zapadł się pod ziemię.
Zmęczona i zrezygnowana, wróciłam do swojego biurka. Przeczesywałam myślami cały dzień, szukając jakiegoś elementu, który mógł mi umknąć. Zerknęłam na torebkę leżącą obok stosu dokumentów i wydałam z siebie jęk. Przesunęłam ją lekko w bok i nagle… zobaczyłam klucz. Leżał tam, pod torebką, jak gdyby nigdy nic, jakby tylko czekał, aż dostanę kompletnego obłędu. Patrzyłam na niego z mieszanką ulgi i frustracji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz