Akademia była niewdzięczna. Bernard pracował w wielu miejscach, podporządkowany wielu kierownikom i ich zmiennym zasadom, przeskakiwał między różnymi bazami wojskowymi, przeżył dzieciństwo ze swoją matką, do jasnej cholery. Ale i tak Akademia była najbardziej niewdzięczną rzeczą, jaka doświadczył. Rzeczą, czasem, miejscem, wszystko jedno. W sumie to prawda - Akademia dla pilotów była wszystkim. Dla Bernika była trochę niczym.
Kadeci z tej samej grupy spoglądali na niego spod byka. W końcu Bernard był dla niektórych o dekadę starszy, bez żadnych militarnych odznaczeń ani nadzwyczajnych umiejętności. Wręcz przeciwnie, na próbach fizycznych często lądował jako jeden z ostatnich w rankingu. Trzymali go chyba w Akademii tylko dlatego, że Artur zrobił maślane oczy do porucznika. Bo to wręcz niemożliwe (przynajmniej według samego Bernika), że zasłużył na prawowite miejsce jako kadet.
Podczas jednego z kantynowych posiłków (które Bernik spędzał przy stole pilotów, bo Artur zaciągnął go tam siłą za kołnierz), został zapytany przez kogoś (Bernard próbował skupić się jak najmniej na twarzach ludzi, wiedząc, że i tak szybko wypierdolą go z Hongkongu. Więc po co się starać?), jak radzi sobie w Akademii. Parsknął pod nosem.
– Radzę sobie to dużo powiedziane – celował w żartobliwy ton, ale ewidentnie zabrzmiało to zbyt depresyjnie, bo połowa stołu zmarszczyła twarze i ucichła. Artur zaśmiał się nerwowo, klepiąc Bernika po plecach.
– Raczej mało, ha! Na próbie Dryftu mieliśmy lepszą kompatybilność, niż połowa z was ma teraz, znając się tyle czasu. No i symulator. Jaki miałeś wynik?
Bernard przełknął ślinę, czując na sobie wzrok wszystkich pilotów.
– Sześć.
– Z ilu?
Bernik wepchnął ziemniaki do ust, mając nadzieję, że zanim zdąży je przełknąć, stół zmieni temat. Ale wszyscy nadal się na niego patrzyli. Odwrócił wzrok, wbijając go w brudną podłogę holu jadalnego.
– Z… dziesięciu.
Wcześniej powiedział Arturowi, że na symulatorach idzie mu nieźle. Bo fakt, że jego potencjalny współpartner Jaegera musiał obserwować, jak dostaje po dupie na testach fizyczności zdecydowanie wystarczył. Nie musiał upokarzać się jeszcze bardziej.
Tylko że właśnie to ewidentnie zrobił, sądząc po minach wokół stołu. Ktoś parsknął urywanym śmiechem, który próbował zakamuflować kaszlnięciem (za późno), ktoś inny odchrząknął i wrócił do skupiania się na posiłku. Artur rzucił mu dziwne spojrzenie, ale nic nie powiedział. Bernik dobrze widział w jego twarzy niemą obietnicę, że porozmawiają o tym prywatnie, czy tego Bernard będzie chciał, czy nie.
Po wyjściu z kantyny Artur złapał Bernika za ramię, chcąc go zaciągnąć w jakieś cichsze miejsce. Jednak zanim mógł zacząć go opierdalać, z węzła wytoczył się pisk alarmu. Ryk zatrząsł ścianami budynku, zadzwonił w uszach, zadrżał z kośćmi i wstrzymał oddech. Kaiju.
Artur pokręcił głową, po czym nagle się uśmiechnął, w dziwnie dziki sposób, jakiego Bernard jeszcze nie doświadczył.
– No – syknął pilot, puszczając kołnierz Bernika – to zobaczymy, jak sobie radzisz z prawdziwym lotem. Miejmy nadzieje, że lepiej, niż symulatory.
Bernard zakrztusił się na wdechu.
– Zaraz, co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz