Dzień jak zwykle zaczął się spokojnie, zwyczajnie, ale miałam dzisiaj potrzebę spróbowania czegoś nowego. Od dłuższego czasu przymierzałam się do prowadzenia dziennika, publikowaniu codziennego życia w mediach społecznościowych (chociaż wcale nie byłam żadną sławną influencerką). Nawet jeśli miałam dostać kilka polubień od najbliższych nie byłam zniechęcona tym pomysłem, więc wyciągnęłam z głębi szafy aparat, który zalegał od dłuższego czasu pod stertą ubrań, odkąd ostatnio próbowałam robić artystyczne zdjęcia. Uznałam, że to będzie ciekawy eksperyment, by udokumentować cały dzień (albo jego część).
Pierwsze zdjęcie zrobiłam niemal od razu, wychylając się przez okno i łapiąc na fotografii kilka gołębi przycupniętych na krawędzi sąsiedniego budynku. Skrzydła ptaków rozpościerały się leniwie w porannym świetle, a ja miałam wrażenie, że złapałam w obiektyw coś magicznego, choć to była tylko ulotna chwila. Nim wyszłam z mieszkania cyknęłam kilka fotek współlokatorom, stercie nieumytych naczyń czekających na swojego wybawcę w kuchennym zlewie czy też listonoszowi opuszczającego klatkę schodową.
Zdecydowałam się zabrać aparat na krótki spacer po parku. Nie był to może największy czy najbardziej malowniczy park, ale dla mnie, gdy miałam aparat w ręku, nagle ożywał tysiącem detali. Spacerowałam powoli, szukając inspiracji, choć wszystko wydawało się ciekawe: przechodnie, którzy wyglądali jak zamyśleni bohaterowie z opowieści, wiewiórka przemykająca między drzewami czy też młoda para robiąca sobie selfie pod wielkim dębem. W pewnym momencie zatrzymałam się przy grupie dzieci bawiących się w liściach - jedno z tych chwilowych przyciągnięć uwagi, jakby w głowie zapaliła się żarówka. Gdy jedno z pociech obrzuciło drugie garścią kolorowych liści, nacisnęłam migawkę, uchwytując śmiech i radość unoszące się w powietrzu.
Ruszyłam do kawiarni; zdecydowałam, że i to miejsce (a zwłaszcza pyszna pumpkin spice latte i szarlotka z lodami) zasługiwało na zdjęcie. Po otrzymaniu zamówienia postawiłam kubek z kawą na parapecie, wśród kilku książek i notesu. Było coś niezwykle kojącego w tym prostym obrazku - kawa, notatki i miękkie światło przedostające się przez szybę. Stwierdziłam, że może właśnie takie detale są najlepsze do uchwycenia - te drobne, codzienne momenty, które nie wymagają żadnego wysiłku, by być piękne. Ustawiając aparat dostrzegłam w lustrze swoje odbicie pełne uśmiechu i oczywiście również musiałam uwiecznić tę chwilę.
Wychodząc zauważyłam, że bateria w aparacie zaczynała już słabnąć. Oczywiście zapomniałam zabrać dodatkowego akumulatora czy powerbanka, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Poszłam dalej, nie przestając się rozglądać.
Na jednej z głównych ulic natknęłam się na starszą kobietę, która siedziała na ławce i karmiła gołębie. Od razu wydała mi się ciekawą bohaterką kolejnych zdjęć, więc dość dyskretnie zrobiłam kilka ujęć. Wtem zauważyłam coś dziwnego - nieświadomie zaczęłam przewijać zdjęcia i dostrzegłam ją na wcześniejszych kadrach! Ta sama kobieta pojawiała się najpierw parku, a potem w kawiarni i na kilku innych ujęciach. Myślałam, że to zwykły przypadek - przecież wcale nie spacerowałam po odległych krańcach miasta. Zaciekawiona postanowiłam podejść bliżej, ale, jak na złość, kiedy się zbliżyłam, kobieta wstała i zniknęła za rogiem. Przez chwilę miałam wrażenie, że śledzę jakąś zagadkę - starsza pani pojawia się nagle i znika równie szybko. Zrobiło się intrygująco. Ruszyłam za nią, ale kiedy minęłam ten sam budynek, który ona, staruszki już nie było. Czyżby wyparowała?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz