Seymour przekręcił się na drugi bok, zwinął w kłębek wokół poduszki, ciągnąc za sobą kołdrę. Westchnął, zaklął, otworzył oczy. Wokół panowała ciemność, nieznacznie tylko rozświetlana blaskiem zagrzebanych w pościeli, tatuowanych ramion. W końcu czarodziej przekręcił się na plecy, sięgnął po drugą poduszkę, położył ją sobie na piersi. Nie pomogło. Stopa wychynęła spod kłębu kołdry, potem druga, próbowały go jakoś rozplątać, odwrócić okrycie. To też nic nie dało.
Kolejny apartament, w którym nocowali na czas trasy koncertowej, przypominał każdy z poprzednich – pięć pokoi połączonych rozległym salonem z kuchnią, do złudzenia przypominającym serce ich własnego studio –nawet te butelki na blacie były takie same – do tego łazienka z wanną i prysznicem, bo przecież Ignis nie wszedłby do stojącej wody, a Raam lubił się wyleżeć w jacuzzi. Zazwyczaj było w porządku. Po koncercie czy spotkaniu z fanami byli już tak zmęczeni, że leżenie na kanapach, gdy asura tłukł się w garach, wspierany przez Arietha, stanowiło bardzo dobry odpoczynek. Ale gdy przychodziła noc, Seymour nie był w stanie znaleźć sobie miejsca, sen nie nadchodził, a każda pozycja była niemożliwie niewygodna.
Brakowało mu wilczego zapachu, miękkości i ciepła czarnego futra, brakowało mu spokojnego bicia serca i oddechu, smukłego, gorącego ciała wtulającego się w jego plecy, obejmującego go tak ciasno. Muzyk miał wrażenie, że stawy zaczynają go boleć od nienaturalnej pozycji, jaką było samotne leżenie, choć materac był przecież tak rozległy i miękki, a wyprana pościel tak kojąco pachniała.
Wkurwiało go wszystko. Przez ścianę słyszał chrapanie Raama – normalnie by mu to nie przeszkadzało, nawet jeśli asura leżałby w śpiworze tuż koło niego. Przywykł już przecież do tego dźwięku, tak samo jak do podśpiewującego przez sen Ignisa, śpiącego w totalnym bezruchu Ioannisa albo wiercącego się Arietha. Ale teraz, gdy kolejna długa noc nie przynosiła mu odpoczynku, Seymour miał wrażenie, że szlag trafi go z niczego.
Usłyszał, jak Ignis wstaje, wychodzi z pokoju, coś tam robi w salonie. Też nie mógł spać? Drugi z gitarzystów jakoś nie wykrzesał z siebie pomysłu na przyczynę, gdy jedyne, o czym potrafił myśleć to to, że zaraz wstanie i po prostu Ignisowi przypierdoli. A potem genashi poszedł do łazienki, Seymour usłyszał cichy szum wody.
— Ja pierdolę — westchnął w poduszkę, nakrywając się kołdrą na głowę.
Druga w nocy, a Zapałka postanowił wziąć prysznic jak ten ostatni kretyn – rano go po prostu dojedzie, nie ma opcji. Ale teraz mu się nie chciało. Znów się przekręcił, okrycie zjechało mu z pleców, odsłaniając skórę. Zadrżał, gdy zimno dziabnęło pod łopatką. Miał tak dość, że chyba już bardziej się nie dało. Raam dalej chrapał.
W końcu spalony brykiet wyturlał się z łazienki, szum wody ucichł. Znów jakieś poruszenie w salonie, Seymour mimo uszu puścił dźwięk jadących po posadzce kółeczek, ale gdy drzwi do jego pokoju się otworzyły, wpuszczając do środka snop światła, muzyk zerwał się gniewnie, spojrzał w stronę intruza.
Tę sylwetkę rozpoznałby wszędzie.
— Vi?!
— Seymour! — Czarodziej usłyszał uśmiech w głosie.
Wilkołak wszedł do środka, ubrany w same bokserki i T-shirt, z wilgotnymi włosami i ręcznikiem przewieszonym przez ramię, z małą walizką w ręku i poduszką podróżną w kształcie półksiężyca.
— Co ty tu robisz?
Seymour próbował pozbierać się z łóżka, nogi do reszty zaplątały się w kołdrę, mężczyzna prawie przeleciał przez krawędź. Ale Vi już przy nim był – puścił walizkę, pozwolił jej odjechać gdzieś pod ścianę, zamknął drzwi, pogrążając ich obu w szafirowej ciemności, a potem wpakował się na materac, od razu sięgając swojego czarodzieja.
— Przyjechałem do ciebie.
Seymour objął go na oślep, przycisnął do siebie ze wszystkich sił. Zalegli gdzieś w poprzek materaca, w tym chaotycznym kłębie poduch i kołdry, z którego czarodziej chyba instynktownie usiłował ulepić wilczy grzbiet.
— Mój Pluszak. — Seymour wtulił nos w zagłębienie szyi. — Tęskniłem za tobą. Jesteś głodny? Zmęczony?
Bardziej poczuł, niż zobaczył, że Vi kręci głową.
— Nie, nie jestem głodny. Może trochę śpiący, to była długa podróż. — Wilkołak uśmiechnął się, ułożył wygodniej, wciąż obejmując swojego czarodzieja. — Obudziłem cię?
Skopana pościel nie przeszkadzała, gdy tak naturalnie odnaleźli wygodną dla siebie pozycję.
— Nie, i tak nie spałem. — Mężczyzna wyciągnął się lekko, w końcu odnalazł wargami ukochane usta. Dłonie same wsunęły się pod koszulkę, przylgnęły do rozgrzanej skóry. Vi aż westchnął z ulgą, przyciągając go bliżej do siebie.
— Teraz się wyśpij, Seymour, bo nie będziesz miał siły na granie — powiedział, uśmiechając się, wtulając mocniej w tatuowany bark. — Norbi załatwił mi bilety na jutro, w strefie VIP, więc cały dzień mogę spędzić z wami za kulisami, a wieczór i noc będę skakał i darł się pod sceną. — Zaśmiał się. — Będę miał na ciebie dobry widok.
Odpowiedziała mu cisza.
— Seymour?
Ale czarodziej już spał głęboko, gdy w końcu wszystko ułożyło się tak, jak powinno, a on sam mógł odpłynąć w sen, zatopiony w objęciach swojego pluszaka.
Ich trasa koncertowa powoli zbiegała szerokim okręgiem przez centralną część Medwi, by skręcić z powrotem na południe, przekroczyć góry, przejść przez parę novendyjskich metropolii, dotrzeć do Stellaire i zakończyć się tym ostatnim, największym, finałowym koncertem. Lecz do koncertu pozostał jeszcze miesiąc, Seymour zaś wypatrywał daty nie tylko dla samego koncertu, ale też z innego, naturalnego i oczywistego powodu.
Vi odwiedzał go co jakiś czas w trakcie trasy, gdy akurat mógł wziąć nieco wolnego, a i Vox miał małą przerwę od koncertowania, wywiadów i spotkań z fanami. Gdy nie rozbijali się akurat po najdalszym zakątku Altan Pinguyan, a zobaczenie się, tak naprawdę i w rzeczywistości, nie wymagało od Vi spędzenia dwóch dni w podróży, Seymour z niecierpliwością wypatrywał pojawienia się swojego ukochanego Pluszaka. Chciałby mieć go przy sobie zawsze, żeby siedział przy nim podczas wywiadów i spotkań z fanami, i żeby Seymour, po powrocie z całego tego zapierdolu, mógł bez przeszkód rzucić się bezwładnie na łóżko i przytulić do tej ciepłej i miękkiej góry gęstego, czarnego futra. Ale wiadomo, chęci chęciami, a rzeczywistość rzeczywistością, i Pluszaka Seymour dostawał o wiele zbyt rzadko.
Tęsknił, a tęsknota kazała mu sprawdzać bez przerwy komunikator, nawet jeśli telefon nie zabrzęczał nowym powiadomieniem, i pisać, nawet jeśli były to kompletnie nieważne drobiazgi.
Tamten wieczór przechodził już powoli w noc, gdy Seymour leżał w poprzek łóżka, z włosami niemalże suchymi po prysznicu, z rozkopaną kołdrą i rozrzuconymi poduszkami. Powinien już iść spać, ale rozmowa z Vi za dobrze szła (jak zwykle zresztą), smukłe palce tylko śmigały po klawiaturze telefonu, a usta wyginały się w czułym, leniwym uśmiechu.
Mężczyzna przeturlał się na plecy, wyciągnął telefon nad sobą.
Kropeczki latały przez chwilę.
Seymour uśmiechnął się czule, przekręcił w końcu na drugi bok.
Seymour westchnął, po chwili na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
Na moment komunikator zamarł, Seymour był przekonany, że Vi siedzi i chichra się do telefonu. W końcu kropeczki znów zatańczyły.
Seymour uniósł brew, zastanowił się. To mogło być wszystko, od jednej z ich licznych koszulek, przez każdy element biżuterii, który Seymour sprezentował Vi.
Ściskał telefon w oczekiwaniu, w końcu jego cierpliwość została nagrodzona.
Vi siedział u nich na kanapie, wyciągnięty na jednej z zasierścionych poduszek. Seymour nie zwrócił nawet uwagi na to, która to koszulka okrywa szczupłe ramiona i które kolczyki zdobią uszy – jego uwaga w całości skupiła się na tych uroczych, błyszczących szczęściem oczach, na tym ciepłym i łagodnym uśmiechu, wlewającym spokój w jego własne serce. Palce zamarły nad literami, gdy sprawnie pracujący umysł zawiesił się na dłuższy moment, zaklęty tym jednym widokiem.
Czarodziej parsknął śmiechem, pokręcił głową.
Kropeczki znów zatańczył na ekranie.
Seymour wyciągnął się na poduszkach. On akurat miał na sobie tylko slipki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz