24 listopada 2024

Od Song Ana - Klucz

— To brzmi jak całkiem dużo zachodu — stwierdził Song An, próbując wyobrazić sobie, jak wiele trudu musiał włożyć jego mistrz w swoje działania.
— Ogrom — przytaknął. — Ale rytuał bym kluczem do odzyskania ukochanego. Nie mogłem postąpić inaczej.

Miałem wrażenie, że przygotowań nie ma końca. Potrzebowałem wielu składników. Znacznie łatwiej byłoby mi tchnąć życie w ciało Song Ning’a, ale wątpiłem, że po takim czasie cokolwiek w ogóle z niego zostało. Dodatkowo wątpiłem, że byłbym w stanie je odzyskać. Nie przeżyłbym znów widoku jego zwłok. Nie mogłem też pozwolić na taki brak szacunku wobec miejsca jego pochówku. Jeśli istniała szansa na stworzenie dla niego nowego, nieśmiertelnego ciała, musiałem z niej skorzystać.
Po pewne niezbędne rzeczy musiałem udać się do świata śmiertelników. A bardzo dawno tego nie robiłem. Minęło wiele czasu, więc i życie śmiertelników też najpewniej uległo zmianie.
Opuściłem górę i zeskoczyłem w pobliżu dawnej wioski Song Ning’a. Nie myliłem się, sądząc, że spotkają mnie pewne nowości. Drzew w tak dobrze znanym mi lesie już nie było. Pojawiłem się na niemal pustym polu. Silny wiatr plątał moje włosy, piach wpadał w oczy. Zmrużyłem je, aby dojrzeć miasto, które znajdowało się na końcu kamiennej drogi.
Jedynie rzeka płynęła dalej. Szumiała głośno. Zatrzymałem się przy brzegu, aby posłać ostatnie tęskne spojrzenia w stronę znajomego strumyka.
Cmentarz znajdował się w tym samym miejscu, co dawniej. Teraz jednak jego teren znacznie się powiększył. Grobów przybyło. Ja stanąłem nad jednym, zapomnianym i nienazwanym. Cóż, był to właściwie niewielki kopiec przy starym dębie.
— Niedługo cię odzyskam — obiecałem. — Poczekaj na mnie jeszcze przez chwilę.
Miasto naprawdę się zmieniło. Drewniane budowle zostały zastąpione kamiennymi. Ubiór mieszkańców także wyglądał całkiem inaczej: długie szaty ustąpiły miejsca kompletnie innym krojom. Patrzyłem na to wszystko z niemałym zaskoczeniem, zastanawiając się, jak wiele mnie ominęło przez te wszystkie lata spędzone na szczycie góry.
Oczywiście nie mogłem nie zajrzeć do dawnego domu Song Ning’a. Jego chata, a właściwie to, co z niej zostało, ujęło mnie najbardziej. Miejsce, gdzie budynek kiedyś stał, znajdował się stos starych desek. Były zgniłe i połamane.
Widok ten napełnił mnie żalem. Wspominałem dawne dzieje. Tęsknota za Song Ning’iem narastała. Bardzo mi go brakowało. Niczego na świecie tak nie pragnąłem, jak tego, aby znów złapać go za rękę, mocno przytulić i nigdy już nie wypuścić.
W mieście kupiłem kilka rzeczy, które były łatwiejsze do zdobycia. Po inne musiałem wybrać się w bardziej niebezpieczne miejsca. Zmotywowałem się też na radykalne środki i poprosiłem o pomoc inne bóstwa. Zebranie wszystkich niezbędnych składników. Uzyskałem też wiele cennych rad.
Aż pewnego zimowego dnia zebrałem wszystko, co potrzebne i zdecydowałem się na dalsze kroki. Nie mogłem już dłużej zwlekać. Wierzyłem, że nasza chwila nadeszła. Tym razem to musiało pójść po mojej myśli. Byłem gotów. Rosło we mnie przekonanie, że nic już nie stanie mi na drodze.
W tamtej chwili nie zastanawiałem się jednak nad tym, czy Song Ning w ogóle chciałby wracać. W końcu odszedł już dawno, dawno temu. Zdrowy rozsądek przysłoniło mi moje szaleństwo. Byłem zaślepiony wizją powrotu ukochanego. A wszystko wskazywało na to, że niedługo znów się zobaczymy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz