24 listopada 2024

Od Cheoryeona – Pióro

Dzisiejsze plany Cheoryeona nie zawierały niczego ekstrawaganckiego. Z powodu problemów technicznych odwołano mu pracę w firmie, więc miał cały dzień wolny dla siebie. W zasadzie przewidział to wydarzenie, więc nawet się nie nastawiał na poranne przygotowania do roboty, jeszcze zanim dostał telefon od szefowej. Mógł zatem wymyślić sobie coś ciekawego... tyle że nie wymyślił. Na Prawo Równowagi, jego życie ostatnio stało się takie nudne. To znaczy, nie, że nic mu się w nim już nie podobało. Robił w zasadzie wszystko to, co kochał: grał na gitarze, w gry, spędzał czas z bliskimi, rysował, odkrywał samego siebie, tworzył muzykę...
No, dobra, prawie wszystko. Aczkolwiek tej jednej rzeczy nie mógł zrobić. Jeszcze...
Albo już.
Mniejsza.
Zaplanował sobie łażenie po mieście. Całą noc spędził u Raouna, więc nie chciał kolejne godziny przesiedzieć w zamkniętym pomieszczeniu. Siostra z kolei była na uczelni, toteż musiał sam sobie znaleźć rozrywkę. A w takich sytuacjach nie istniało lepsze rozwiązanie niż pójście grać jako Cherry Moon.
Zarzucił na siebie skórzaną kurtkę, sprawdził, czy miał w kieszeniach maseczkę i okulary przeciwsłoneczne. Podszedł do zawieszonego nad komodą w przedpokoju lustra, poprawił palcami swoją fryzurę, następnie udał się do dużego pokoju. Sięgnął za drzwi po opierający się o ścianę koło starej sztalugi futerał na gitarę, gdy nagle palce zamarły tuż przed uchem.
Przecież już go nie potrzebował.
Wyprostował się, podniósł wzrok na zawieszoną na stojaku gitarę. Złotówka grzecznie spoczywała, złote zdobienia lśniły w świetle przebijających się przez okna promieni słonecznych. Cheoryeon przyjrzał się jej, uniósł nieco rękę.
Instrument zniknął, by tuż po chwili pojawić się w jego dłoni. Złapał gryf, uśmiechnął się sam do siebie. Serio, przywoływanie gitary uważał za ulubioną rzecz w byciu Złotoskrzydłym. Okej, ulubioną zaraz za zdolnościami jasnowidzącymi. I skrzydłami, bo co jak co, ale były one wspaniałym środkiem lokomocji. Chyba najlepszym, zważywszy na fakt, że z boskimi pokładami energii mógłby bez odpoczynku polecieć na drugi koniec kraju, a może i jeszcze dalej.
Wracając jednak – tak, kochał swoją gitarę jako boską broń.
Nie żałował ani trochę, że wtedy przywalił tamtemu kolesiowi. Zresztą, typ sobie zasłużył.
Złotówka powróciła na swoje miejsce, gdyż Złotoskrzydły nie musiał jej zabierać ze sobą. Poszedł do przedpokoju, ubrał buty. Jeszcze się upewnił, że wziął ze sobą klucze, po czym wyszedł z mieszkania.
Uliczny występ jak zwykle przebiegł pomyślnie. Stanął na placu, już schowany pod maseczką i okularami, lecz nie przyciągał jeszcze tak bardzo uwagi innych, bowiem brakowało jednego kluczowego elementu, a mianowicie instrumentu. Choć trzeba przyznać, że parę osób chyba mimo to go rozpoznało, bo przystanęło w pobliżu, ktoś nawet spytał cicho znajomego, czy to może być on. A jakie duże oczy zrobili, gdy chłopak przywołał do siebie gitarę, od razu przewieszoną paskiem przez ramię. Ułożył palce jednej ręki w pierwszy akord, drugą szarpnął za struny.
Grając, zauważył, że otaczało go trochę więcej słuchaczy niż zazwyczaj. Nowi musieli zostać przyciągnięci właśnie przez nowy instrument. Cóż, nie dało się ukryć, że lśniąca, biała gitara ze złotymi zdobieniami lepiej się prezentowała aniżeli stara, posklejana szarą taśmą, a poza tym oraz paroma naklejkami niczym się niewyróżniająca. Tak, teraz Cherry Moon wyglądał jak prawdziwy muzyk. Jeszcze tylko brakowało odsłonić twarz, by zaprezentować się w pełni.
To jednak tak szybko nie nastąpi.
O ile w ogóle.
Skończywszy występ, szybko się spakował. Złotówka zniknęła z rąk, pozostał po niej tylko chwilowy efekt złotego pyłu, podobnie jak przy wizjach. Ukłonił się nisko, podziękował za słuchanie. Parę osób go zaczepiło, rozpoznał w nich fanów, acz pojawiły się też niespotkane dotąd rysy. Padło pytanie, skąd miał nową gitarę, odpowiedział, że dostał w prezencie. Inny fan spytał, kiedy planuje debiut, Cherry Moon zaśmiał się niezręcznie, po czym odparł, że już zadebiutował na ulicy.
Pożegnał się ze wszystkimi, szybkim krokiem ruszył w swoją stronę. Chwilę błądził ulicami, a gdy był wystarczająco daleko oraz upewnił się, że nikt z placu go nie śledził, odsłonił twarz. Złożył okulary, razem z maseczką wsunął do kieszeni kurtki.
Wyszedł zza rogu, przystanął na szerokim chodniku. Rozwinął skrzydła, złote pióra zalśniły w słońcu. Rozruszał trochę kończyny, jednocześnie pilnując, by nikogo przypadkiem nimi nie trafić. Rozłożył je w pełni, przygotował się do lotu.
— Przepraszam.
Wzdrygnął się, skrzydła szybko zgięły się w połowie. Obniżył jedno na tyle, by zerknąć za siebie – ujrzał stosunkowo młodą kobietę. Ubrana była w prosty, beżowy płaszcz, ciemne włosy miała spięte w skromny kok z kilkoma wolnymi kosmykami okalającymi okrągłą twarz. Nieznajoma spoglądała na niego uważnie, zgrabnym ruchem dłoni poprawiła spoczywające na nosie okulary.
— Mogę zająć chwilę? — zapytała, zagarnęła część włosów za spiczaste ucho.
Cheoryeon zmierzył ją wzrokiem, uniósł delikatnie brew. Odwrócił się do niej przodem, złożył skrzydła, lecz ich jeszcze nie ukrył całkiem.
— W czym mogę pomóc? — spytał uprzejmie.
— Ma pan naprawdę piękne skrzydła — powiedziała do razu.
Słysząc to, Złotoskrzydły spuścił minimalnie głowę, usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu.
— Dziękuję.
Heh, ktoś pochwalił jego skrzydła! Powiedział, że są piękne! Ach, oczywiście, że były, w końcu to skrzydła Złotoskrzydłego, musiały być wręcz olśniewające!
Kobieta jednak na pewno nie zaczepiła go tylko po to, by pochwalić skrzydła. Musiała przyjść z czymś konkretniejszym. Zwłaszcza że nie wyglądała, jak gdyby chciała jedynie zaciągnąć go na kawę, poznać bliżej, zauroczona aparycją.
I miał rację, bo nieznajoma sięgnęła do przewieszonej przez ramię, czarnej torebki, wprawnym ruchem wyciągnęła z niej wizytówkę, którą następnie podała chłopakowi.
— Pracuję w dziale marketingu firmy kosmetologicznej i akurat szykujemy się do wypuszczenia nowego produktu do pielęgnacji piór — wytłumaczyła. — Czy nie chciałby pan wystąpić w reklamie?
— W reklamie? — zapytał.
Przeleciał wzrokiem zawartość wizytówki; rozpoznał firmę, była jedną z tych popularniejszych w Novendii.
— Tak. Ma pan tak lśniące pióra, że z pewnością świetnie by się zaprezentowały na ekranie. — Posłała mu uśmiech. — Oczywiście, nie za darmo, otrzymałby pan odpowiednią kwotę.
Cheoryeon chwilę się jej przyglądał, powrócił wzrokiem na wizytówkę.
Wystąpić w reklamie, hę?
— Jeśli ma pan teraz chwilę, z chęcią przedstawiłabym szczegóły...
— Przepraszam — przerwał jej — ale chyba będę musiał odmówić.
Usłyszawszy te słowa, kobieta zamrugała parę razy. Otworzyła szerzej oczy, wygięła wewnętrzne końce brwi lekko ku górze.
— Słucham?
— Zgadzam się z tym, że moje skrzydła przyciągnęłyby uwagę potencjalnych klientów. Niestety nie mogę przyjąć propozycji. — Pokręcił głową.
— Dlaczego? Jeśli chodzi o pieniądze, jestem pewna, że firma będzie mogła przedstawić satysfakcjonującą...
— Nie, nie chodzi o pieniądze.
Nawet jeśli zawsze ich potrzebował.
— Po prostu nie jestem gotowy na — zamilkł na sekundę — cóż, na jakąkolwiek popularność. Też obawiam się, że tak naprawdę tylko moje skrzydła nadają się do reklamy.
— Nie, skądże! — Pomachała gorączkowo rękami na znak zaprzeczenia. — Jest pan naprawdę przystojny, więc...!
— Dziękuję, ale nadal odmawiam. Przepraszam.
Ukłonił się, dokładnie tak, jak to się robiło w krajach Tenjitsu. Nim kobieta zdążyła cokolwiek więcej powiedzieć, oddalił się kawałek, rozłożył skrzydła i poleciał.
Wrócił do domu. Zdjął buty, kurtkę odwiesił na przymocowany do szafy wieszak. Wszedł do sypialni, zaczął się przebierać w domowe ciuchy. Przed ściągnięciem spodni przeszukał kieszenie, by wybrać z nich słuchawki; przy okazji natrafił palcami na wizytówkę. Wyciągnął ją, zmierzył uważnie wzrokiem.
Pojawiając się w reklamie produktu z tak rozpowszechnionej firmy, z pewnością zarobiłby konkretne pieniądze, zwłaszcza jeśli dzięki niej przyciągnąłby masę klientów. No, chyba że by zrobili go w wuja i ostatecznie gówno dali. Aczkolwiek to akurat nie stanowiło problemu, skoro i tak odmówił. Taka reklama leciałaby w telewizji przez kolejne tygodnie, jeśli nie miesiące, nawet w kwestii kogoś, kto nie był celebrytą. Ludzie by go zaczęli rozpoznawać. I nie chodziło tu o niezręczność, gdy znajomi zobaczą go promującego produkt.
Okej, dobra, pewnie Raoun i Dante cisnęliby po nim, a na to nie mógł pozwolić.
Ale najważniejszy powód był ten sam, przez który ukrywał swoją tożsamość jako Cherry Moon.
Westchnął cicho, odłożył na bok wizytówkę. Gdy się już przebrał, poszedł wyrzucić karteczkę do śmietnika.
Niedługo zapomni.

. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁

Stosunkowo młoda kobieta o ciemnych, starannie związanych w kok włosach i spiczastych uszach siedziała po jednej stronie białego stolika w niedużym pomieszczeniu. Z pewną niecierpliwością bawiła się luźno opadającym wzdłuż twarzy kosmykiem. W pewnym momencie sięgnęła do zawieszonej na krześle torebki, wyciągnęła z niej małą puderniczkę. Podniosła wieczko, sprawdziła w lusterku swoje odbicie. Poprawiła na nosie okulary, przejechała palcem tuż pod dolną wargą, jak gdyby poprawiając krawędź szminki.
Wtem drzwi się otworzyły. Kobieta pospiesznie schowała puderniczkę, wstała na równe nogi, dłońmi wygładziła spódnicę. Wyprostowała się, spojrzała na wchodzącą dwójkę mężczyzn. Przywitała się z nimi, uśmiechając się serdecznie, choć uśmiech ten poszerzył się, gdy wzrok natrafił na drugiego z przybyłych. Był to szczupły chłopak, ubrany w skromną, acz elegancką, białą koszulę i jesienną, płową kurteczkę, młodo wyglądający, o gładkiej, nieskazitelnej cerze, prostych brwiach, pełnych ustach i tych jakże dla niego charakterystycznych oczach. Na widok kobiety uśmiechnął się ciepło, wykonał typowy dla Tenjitsuńczyków ukłon.
— Miło panią znowu widzieć — powiedział delikatnie.
— Pamięta mnie pan? — zdziwiła się kobieta.
— Oczywiście.
Odpowiedź ta ucieszyła ją bardzo, ponieważ w rzeczywistości ostatni raz widzieli się miesiące temu, w zasadzie już prawie rok.
Nowoprzybyła dwójka zajęła krzesła po przeciwnej stronie stołu, po chwili wszyscy już siedzieli. Kobieta wyciągnęła potrzebne dokumenty, położyła je na blacie.
— Kiedyś pan powiedział, że nie chce być popularny — przyznała lekko.
Chłopak uśmiechnął się, tym razem nieśmiało.
— Wtedy po prostu nie byłem pewien — odparł szczerze.
— Cieszę się, że ostatecznie podjął pan taką decyzję. Jestem fanką. — Puściła mu oczko.
— Ach, dziękuję. — Skinął głową. — Mam tylko jedną prośbę.
Kobieta spojrzała na niego, uniosła brew.
— Słucham.
— Czy produkt może być o zapachu wiśni?
Usłyszawszy to pytanie, cicho się zaśmiała. Nie tylko rozbawiła ją wypowiedź, ale też sposób, w jaki chłopak artykułował słowa. Był taki nieśmiały, taki uprzejmy. Taki szczery. Pod tym względem młodzieniec nic się nie zmienił przez te miesiące.
Uśmiechnęła się szeroko, zgrabnie przytaknęła.
— Oczywiście, panie Cherry Moon.

. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁. ݁₊ ⊹ . ݁˖ . ݁

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz