25 listopada 2024

Od Eliasa - Halloween

Było już południe, kiedy po sześciodniowej wędrówce dotarli do bram Madmere – prężnie rozwijającego się miasta, znanego ze wzbogacających szlaków handlowych i wpływowej społeczności kupieckiej. Nie planowali zostać tu na długo, ot tylko uzupełnić zapasy i mieli ruszać dalej, tym razem na północ, w stronę Slyrock, gdzie chodziły słuchy o atakujących tamtejsze wsie potworach. Nie wszyscy jednak byli zgodni z następnym krokiem ich podróży. Jarrell, który był kuszony od samego wejścia do miasta przez obiecujące najlepsze w okolicy jedzenie i alkohol szyldy karczm, dość stanowczo wyraził swoje niezadowolenie, żądając od reszty grupy chociaż jednego dnia postoju (i zabawy) w Madmere. Alastair przypomniał mu, że są całkowicie spłukani i że jeśli nie chcą pomrzeć z głodu, to muszą zainwestować ostatnie drobniaki w prowiant. Ahvi z kolei spróbowała siłą wybić mężczyźnie z głowy pomysł na alkoholową imprezę i chwyciwszy go za szmaty, pociągnęła go całego jęczącego cierpiętniczo, w stronę targu.
Jak można było się tego spodziewać, rynek jako główny punkt zebrań był tego dnia szczególnie zatłoczony. W powietrzu unosił się zapach świeżych zbiorów, egzotycznych przypraw i dymu z pobliskich ognisk, gdzie za drobną opłatą można było napełnić brzuchy ciepłym i prostym posiłkiem. Ponad odgłosami targowania się można było usłyszeć burzliwe rozmowy, którym towarzyszyło beczenie owiec, a także muczenie bydła. Sprzedawcy stali rozstawieni przy swoich wielobarwnych straganach i nawoływali donośnymi głosami potencjalnych klientów. Warzywa, owoce, zboże z sierpniowych żniw, chleby o dziwnych kształtach i… wydrążone rzepy ze świecami?
Elias aż zatrzymał się na ten widok, a jego towarzysze, zauważając, że ten został w tyle, dołączyli do niego przy stoisku.
– Coś wpadło ci w oko? – zapytał Alastair, podążając za wzrokiem niższego mężczyzny.
– Ta rzepa… o co z nią chodzi?
– Nic tylko ręce załamać! Nawet mnie Eliasie nie drażnij – wtrącił się Jarrell – przecież dzisiaj jest Samhain! Co à propos daje nam kolejny powód, by odpocząć i zostać na noc w mieście… auć! Zostaw mnie brutalna kobieto! – syknął na wilkołaczkę, która profilaktycznie szturchnęła go w ramię.
– Samhain? – Elf przekrzywił lekko głowę, nie rozumiejąc, o czym w ogóle jest mowa.
– To dzień, w którym granica pomiędzy światem żywych a martwych zaciera się i duchy mogą powrócić wśród nas. Głównie chodzi o upamiętnienie bliskich zmarłych i uczczenie zakończenia żniw – wytłumaczył cierpliwie Alastair. – Nie obchodziłeś nigdy tego święta? Albo chociaż czegoś podobnego?
Elias pokręcił przecząco głową i powoli ruszył przed siebie. Gdzieś w tłumie zauważył biegające dzieci z maskami i przyjrzał im się z zaciekawieniem.
– Tam skąd pochodzę, nie mieliśmy takich zwyczajów.
– W takim razie koniecznie musisz to nadrobić! – Jarrel uwiesił się na drobnym elfie, który ugiął się lekko pod ciężarem, jednak nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało. – Na przykład w ciepłej karczmie z pięknymi kobietami, pysznym jedzeniem i czymś mocniejszym do wypicia – rozmarzył się – oczywiście do wypicia za tych, co odeszli. – Poruszył sugestywnie brwiami, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony czarodzieja. Ten na jego nieszczęście był całkowicie obojętny na słowa uzdrowiciela i beznamiętnym wzrokiem patrzył gdzieś przed siebie. – Co za nudziarz… – westchnął zrezygnowany i puścił Eliasa.
– Zawsze możemy świętować w drodze – zauważył z pogodnym uśmiechem Alastair, a Jarrellowi jeszcze bardziej zrzedła mina.
– Okrutnicy…



Wraz z przemijaniem jesieni dni stawały się coraz krótsze, a noce dłuższe, wypełnione przenikliwym chłodem i porywistym wiatrem, który wył tajemniczo między drzewami, porywając do osobliwego tańca wszystko, co tylko stanęło mu na drodze.
– Ale zimno się już robi. – Jarrell zadrżał lekko i instynktownie przystanął bliżej rozpalonego ogniska, szukając w nim ciepłego pocieszenia.
– Zima w tym roku przyjdzie wcześniej. – Ahvi po rozłożeniu ostatniego legowiska klapnęła na nim i wyciągnęła długie nogi w stronę ognia.
– Skąd wiesz?
– Instynkt.
– No tak… ty i ten twój nieomylny wilkołaczy instynkt. – Mężczyzna wywrócił ostentacyjnie oczami.
– Milcz, ty śmierdzący…
– Znowu się kłócicie? – zagadnął Alastair, wyłaniając się spomiędzy spowitych mrokiem drzew. Obok niego szedł Elias obładowany drewnem i suchymi gałązkami, którymi mieli zamiar podtrzymywać płomień przez pozostałą część nocy. Obaj mężczyźni rzucili uzbieraną kupkę na ziemię.
– Nie… – padła jednoczesna odpowiedź i gniewne spojrzenia zostały ze sobą wymienione.
– Świetnie, w takim razie możemy zaczynać. – Lider ich małej grupy nachylił się nad torbą podróżną i wyciągnął z niej przygotowane wcześniej zawiniątko. Odchylił rogi materiału i oczom poszukiwaczy przygód ukazał się kawałek chleba, mała kiść dojrzałego winogron, kostka sera i plaster boczku. – Jarrell i co z tym bimbrem?
– Nic… nie ma opcji! Została mi ostatnia butelka i nie mam zamiaru marnować ani kropli!
Ahvi prychnęła pod nosem i nie mając ochoty na bezsensowne dyskusje, bez ostrzeżenia sięgnęła po dobytek mężczyzny – niepozorną szmacianą torbę. Uzdrowiciel, widząc, do czego to zmierza, z krzykiem rzucił się na towarzyszkę, która bez najmniejszego problemu odparła jego nieudolny atak wolną ręką i odepchnęła go na ziemię.
– Po co to wszystko? – zapytał Elias całkowicie ignorując chaos i krzyki, które rozpętały się obok nich.
Siedzący przy nim przyjaciel uśmiechnął się łagodnie.
– To będą nasze symboliczne ofiary dla zmarłych. W niektórych domostwach wyprawia się nawet z tej okazji obfite uczty, ale nas stać tylko na to.
– I co zrobimy z tymi ofiarami?
– Wrzucimy do ognia.
Elf uniósł brwi i cichym mruknięciem zerknął w stronę płonącego stosu drewna na podłożu z piasku i kamieni. Alastair wyjaśnił mu podczas ich wędrówki, że ogniska miały kluczowe znaczenie w obchodach Samhain. Były ponoć symbolem oczyszczenia i ochrony przed złymi duchami, które przedostawały się do świata materialnego wraz z duszami. Niektórzy nawet posuwali się do skakania przez płomienie, przekonani, że taki wyczyn przyniesie im błogosławieństwo i szczęście na nadchodzący rok. Elias nieco sceptycznie podchodził do tego zwyczaju.
– Spotkałeś kiedyś ducha? – zapytał nagle.
– Nie.
– A wierzysz, że istnieją?
– Cóż… – Alastair uniósł głowę ku niebu – to dość skomplikowany temat. Nie wykluczam ich istnienia. Miło jest po prostu myśleć, że po śmierci jakaś nasza część zostaje na ziemi, czy to we wspomnieniach innych, czy też może w inny niezrozumiały dla ludzkiego umysłu sposób. Jest to dość pocieszające.
– Nie pojmuję tego. Nie rozumiem sensu tego obrzędu. – Elf zmarszczył brwi i spojrzał na towarzysza, który przestał obserwować nocny nieboskłon i teraz wpatrywał się w niego z nieczytelnym dla Eliasa wyrazem twarzy. – Uważam, że śmierć to koniec wszystkiego. Pustka. Nicość. Więc po co kłopotać się tym wszystkim?
– Wiesz… nie chodzi tylko o pamięć i uczczenie tych, co odeszli. To nie tylko nadzieja, że ich duchy są wciąż wśród nas. – Kawałek sera został wrzucony do ogniska. – Samhain przypomina o kruchości i przemijalności życia. Jest to też czas, kiedy ludzie mogą trochę oswoić się ze śmiercią bliskich, pogodzić się z własnym żalem, a także z samą ideą śmierci. Wiesz, to trochę pomaga w przygotowaniu się na to, co koniec końców musi nadejść. I nieważne czy będą jakieś zaświaty, czy chłodna pustka, samo to, że kiedyś ktoś będzie o nas pamiętał, chociaż w ten jeden dzień w roku sprawia, że to wszystko wydaje się jakoś… mniej straszne.
Czarodziej milczał, śledząc cienie padające na twarz uśmiechniętego mężczyzny. Wciąż miał tak wiele pytań do zadania i tyle kwestii, które pragnął zrozumieć, jednak nagle zdał sobie sprawę, że nie potrafił wykrztusić z siebie ani słowa, siedząc tam jakby zaklęty w czasie.
– Spróbuj – Alastair zachęcił go, podsuwając w jego stronę kawałek mięsa. Z lekkim zawahaniem przyjął ofiarę. Pomyślał od razu o swoich bliskich – rodzicach, elfach z rodzinnej wioski i o… mistrzyni. Ich obrazy były nieskazitelnie wyraźne. Martwi, ale jednocześnie tak żywi w jego własnych wspomnieniach. Coś go ukłuło w piersi, ścisnęło za serce. Skrzywił się i rzucił boczek w płomienie. – I jak?
– Dziwnie… czuję się dziwnie… co to za uczucie? – Zacisnął ręce na przodzie grubego odzienia, podciągnął nogi do klatki piersiowej i wsparł głowę o kolana.
Bohater przyjrzał mu się uważnie i po chwili pogłaskał go kojąco po czerwonej czuprynie.
– To pewnie… tęsknota.
Elias zesztywniał zdziwiony. Nigdy tak o tym nie myślał, nie wiedział, że to właśnie tęsknota dawała o sobie znać, szczególnie podczas niektórych ciemnych i samotnych nocy.
– Przestań już jęczeć! Przecież nie wyleję całego! – Nagle obaj mężczyźni spojrzeli na Ahvi, dzierżącą butelkę bimbru i Jarrella, który pokonany klęczał na ziemi z załamaną miną. Wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Niewzruszona kobieta chlusnęła odrobiną alkoholu, a ogień buchnął intensywnie i gwałtownie, tylko po to, by po kilku sekundach się uspokoić. – Widzisz? Już po wszystkim. – Zatkała butelkę korkiem i oddała prawowitemu właścicielowi.
– Psiakrew! Nienawidzę was… jeśli umrę przed wami, to będę was nawiedzał i straszył do końca waszych dni…
Ku zaskoczeniu wszystkich Alastair wybuchnął donośnym, zaraźliwym śmiechem i nim elf się obejrzał cała trójka śmiała się wesoło z siebie samych, a ich głosy niosły się po polanie.
Elias uśmiechnął się lekko, zadowolony, że mógł spędzić swoje pierwsze Samhain właśnie z nimi.



– To tutaj? Jesteśmy na miejscu? – zapytał jasnowidz, kiedy przedarli się przez kolejną ścianę krzaków i gęsto rosnących drzew i stanęli na skrytej przed światem niewielkiej polance.
– Tak.
Elf poprowadził towarzysza nieco dalej, aby ukazać mu cel ich kilkugodzinnej wędrówki po ciemnym lesie. Magiczny płomień, który przez cały ten czas oświetlał im drogę, zapłonął mocniej i swoim blaskiem odkrył cztery posągi z szarobłękitnego kamienia, stojące na potężnym cokole.
Pomnik, który przetrwał w ukryciu kilka stuleci, opierając się wiatrom i deszczom, nosił widoczne znamiona czasu. Gdzieniegdzie kruszył się, rysy twarzy były lekko zatarte i zatraciły głębie szczegółów, pozostawiając po sobie jedynie echo dawnych przygód. Mimo to ten legendarny monument wyglądał na zadbany. Nie porastał go mech ani żadne pnącza, a gdyby przyszli tu o innej porze roku, mogliby zauważyć piękny pas zieleni i różnobarwnych kwiatów, które obejmowały ziemię wokół niego. Teraz były tu tylko opadłe i gnijące liście.
Isidoro z zaciekawieniem wyciągnął rękę i przejechał nią po zimnym kamieniu. Coś było na nim wyryte, w starym języku. Przyjrzał się postaciom, ich misternie wykutym ubraniom, broniom, aż w końcu jego wzrok spoczął na najniższym z całej czwórki bohaterów.
– Czy to są…?
– Moi przyjaciele – odpowiedział od razu Elias i zdjął z pleców wypchaną po brzegi torbę. Wyciągnął z niej pajdę kiełbasy, kawałek sera, duży kiść winogron i butelkę wódki. Wszystko to ustawił pod pomnikiem. Większość z tej ofiary zostanie zjedzona przez dzikie zwierzęta, a po butelkę prędzej czy później będzie musiał sam wrócić, ale nie obchodziło go to. Liczyła się jedynie symbolika i to, że pamiętał o nich, a także o ich wspólnym Samhain.
Mężczyzna uniósł wzrok na uśmiechniętych, wpatrzonych w dal towarzyszy i coś w jego spojrzeniu złagodniało, a on sam dał się ponieść wspomnieniom.
Przymknął oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że słyszy śmiechy i zapach ogniska niesione przez wiatr. Czuł całym sobą ich niewyraźne głosy i błyszczące od rozbawienia oczy, zaczepne szturchnięcia, lecz gdy uchylił powieki, spotkał się z pustymi i ziejącymi chłodem posągami.
Poczuł lekki ból w piersi, ale nie trwał on długo. W końcu nie był sam.
Zerknął na stojącego przy jego boku towarzysza, który w tej chwili podpalał niewielką woskową świeczkę. Gdy płomień błysnął i pochłonął wystający knot, postawił ją na cokole.
– Dziękuję – szepnął elf, a jasnowidz spojrzał na niego z łagodnym uśmiechem.
– Za co?
– Za to, że chciałeś tu ze mną przyjść. Naprawdę to doceniam.
– To nic takiego. Po prostu… nie chciałem, żebyś w tym dniu był całkowicie sam.
Elias nie miałby nic przeciwko przyjściu tu w pojedynkę, ale musiał przyznać, że towarzystwo Isidoro mu odpowiadało i cieszył się, że mógł się z nim podzielić tym miejscem.
– Czy mógłbyś mi kiedyś o nich opowiedzieć? O was? I waszych przygodach?
Elf zanucił pod nosem. Uśmiechnął się lekko.
– Jeśli tylko tego chcesz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz