29 listopada 2024

Od Terrella – Minus

Novendia miała swoje plusy i minusy. Cóż, nie mogła być idealnym światem, utopii nie dało się osiągnąć niezależnie od włożonych starań, ale istniały pewne cechy, które czyniły ten kraj całkiem znośnym do przeżycia. Terrell uważał, że skoro potrafił wymienić przynajmniej trzy zalety, to wynik był teoretycznie pozytywny.
Przede wszystkim nie istniała tu rodzina Xenos. Bardzo istotny, wręcz najważniejszy argument idący na korzyść Novendii. Terrell nienawidził swojej rodziny najbardziej w świecie, wręcz rzygał nią, jej wpływami, korporacją i wszystkim, co choć stało koło niej. Dobra, ojciec wyjątek, ale on nie żył od dawna, więc się nie liczył. Cyborg z trudem powstrzymywał się przed zapierdoleniem wszystkich, włącznie z babką... To nie tak, że nienawidził jej równie, co resztę, ale gdyby wsadził innych trzy metry pod ziemię, ona wyznaczyłaby nagrodę za jego głowę, więc koniec końców musiałby i jej się pozbyć. Chociaż po takim rodobójstwie i tak dostałby APB od glin, a może by jeszcze specjalna jednostka zaczęła na niego polować, więc wyszłoby na jedno. Ale w sumie nie musiał się nad tym zastanawiać, bo siłę woli miał na tyle silną, że jego cudowna rodzinka jeszcze dychała. Co nie znaczyło, że wszyscy mogli spać spokojnie. Terrell rodowe nazwisko nosił tylko po to, by spierdolić jego reputację.
W Novendii nie musiał patrzeć ani na członków rodziny, ani jebitnie wielki, łechtający równie wielkie ego rodu budynek korpo, ani żadne chujostwo, które to korpo z siebie wysrało. Nie widział reklam, nie widział wiadomości, ani tych ogłoszeń: „Dołącz do Grupy Xenos, z nami czeka Cię świetlana przyszłość!” – ta, kurwa, świetlana przyszłość, chyba sranie krwią i piach w oczach. Jebać kapitalizm.
Tutaj nikt nie wiedział ani o Grupie Xenos, ani samej rodzinie. Używano zupełnie innych urządzeń, jeżdżono innymi pojazdami, noszono inne ciuchy. Nic nie było podpisane tym zjebanym nazwiskiem. Terrell mógł nareszcie iść normalnie do sklepu i kupić sobie, co chciał, bez sprawdzania marki. Serio, on miał tak tego dość. W Neoterrze nie było od ucieczki. Szedł do sklepu po części zamienne do komputera – połowa marki Xenos. Chciał umyć motor – myjnia sponsorowana przez Xenos. Nawet ciuchy wychodziły spod Xenos Moda. Kurwa, otwierał lodówkę, a tam Xenos. Zajebać się szło.
Istotną rolę pełnił również fakt, że razem z rodziną nikt nie znał samego Terrella. Nie widniały nigdzie listy gończe z jego twarzą, nie mówiono o nim w wiadomościach. Nikt go nie znał osobiście. Musiał przyznać, że było to poniekąd kojące. Mógł swobodnie przechadzać się ulicami bez obaw, że zostanie przez kogoś rozpoznany. Jeszcze dzięki tak ogromnej różnorodności społeczeństwa Stellaire nie wyróżniał się tak bardzo z tłumu. Nawet w nim znikał, jeśli zakrywał całkiem swoje metalowe kończyny.
Kolejnym plusem był poziom zabezpieczeń w Novendii. Włamanie się na czyjeś konto bankowe nie mogło być łatwiejsze, a Terrell nie zamierzał marnować takiej okazji. W końcu musiał tu jakoś przeżyć, przynajmniej do czasu, aż znajdzie sposób na powrót do Neoterry. Na szczęście zdobycie pieniędzy stanowiło dla niego kawałek ciasta. Wystarczyło posiedzieć niecałą godzinkę przed laptopem, pookradać parę zamożniejszych osób i już miał stóweczki. Nawet przy braniu niewielkich kwot, by nikt nie nabrał podejrzeń, włamywanie się było wręcz relaksujące. Cyborg zatem nie mógł narzekać na biedę.
Technicznie zaletą było nowe doświadczenie. Novendia znacząco różniła się od Neoterry, a najbardziej interesujący aspekt stanowiła magia. Terrell nie przypuszczał, że oglądane za dzieciaka bajki o czarodziejach, kontrolowaniu żywiołów i innych fantazjach gdzieś indziej są prawdą. Spędził w Stellaire miesiąc, a nadal zaskakiwały go rzeczy, które robili tu inni. Te wszystkie zaklęcia, nawet jeśli proste, sprawiały na nim wrażenie. Chociaż były takie, których nie widział. Raz zobaczył na mieście pokaz rzekomego magicznego iluzjonisty (czy co to było), lecz żaden z efektów dla niego nie działał. Zdał sobie z tego sprawę, gdy zauważył, że nic nie miało sensu, a inni ekscytowali się zniknięciem osoby, która ewidentnie wciąż stała obok czarodzieja. Prawdopodobnie za tym stały jego mechaniczne oczy, bowiem iluzje oszukiwały zmysły, nie zaś technologię. Lekki żal, ale już trudno.
Bardzo się też zaciekawił miotłami. Któregoś dnia poszedł do sklepu, w którym je sprzedawano i zaczął wypytywać o parametry. Chciał dowiedzieć się, jak to dokładnie działało, w jaki sposób magia je napędzała, wzbijała do lotu. Niestety nie doszło do porozumienia ze sprzedawcą – czarodziej mówił hasła, których Terrell nie rozumiał w pełni, a sam nie znał zbytnio tych cyborga. Ostatecznie chłopak doszedł do wniosku, że magia to dziedzina na tyle różniąca się od technologii, że chyba nawet Chase by jej nie pojął.
Dobra, to teraz minusy.
Przede wszystkim technologia. Obecny poziom rozwoju Novendii był trochę żałosny. Internet chodził wolniej, zasięg znikał w głupich miejscach (jakby, czemu go nie było na pierwszym poziomie piwnicy, o co chodziło?), pobierając jakieś większe pliki Terrell mógłby wypić kawę, pójść do sklepu po paczkę fajek, a czasem to nawet obejrzeć pełnometrażowy film, gdyby nie to, że przy tym pobieranie stanie się jeszcze wolniejsze. Nigdy nie przypuszczał, że w takich sytuacjach będzie musiał rozplanowywać swój czas.
Kolejnym problemem były same urządzenia. Kupił porządny laptop, a ten potrafił się grzać przy uruchamianiu nie tak skomplikowanych programów czy choć trochę bardziej rozbudowanych gier (jeszcze musiał obniżać ustawienia graficzne, żenada). Już sobie postanowił, że uzbiera kasę na zbudowanie porządnego kompa, ale ceny niektórych części były po prostu śmieszne. Ludzie serio brali tyle hajsu za kartę graficzną? Taniej kupiłby w New Steelfort, i to nieporównywalnie lepszą. Nie mówiąc o reszcie.
W kwestii technologii najbardziej go jednak martwił brak części zamiennych do swoich rzeczy. Mimo kraksy motor trzymał się dobrze, łapał prąd ze stanowisk dla elektrycznych pojazdów, więc na energię cyborg nie mógł narzekać, miał jednak nadzieję, że w najbliższym czasie los nie powie: „jebać Terrella” i nie rozpierdoli mu pojazdu. Nawet jeśli miał zapisane poradniki od Chase'a, nie wiadomo, czy znajdzie odpowiednie części, a w majsterkowaniu to on nie był takim geniuszem, żeby z novendyjskiego gówna stworzyć neoterrańską super technologię. Podobnie sprawa wyglądała z jego kończynami i innymi mechanicznymi aspektami. Dopóki to były błędy w programowaniu, to poradzi sobie bez problemu, ale jeśli sam mechanizm nawali... Cóż, nie chciał wyobrażać sobie skutków.
Wiadomo, minusem była też cała reszta związana z rozwojem. Za mało bezprzewodowości, za mało cybernetyczności, za mało wszystkiego, co kształtowało Neoterrę. Terrell potrzebował czasu na przyzwyczajenie się do brania ze sobą kluczy od mieszkania i smartfona. Tak, miał smartfon. Ludzie dziwnie na niego patrzyli, gdy płacił za zakupy bez robienia (w ich oczach) czegokolwiek, przeglądał neta bez jakiegokolwiek urządzenia i tak dalej, więc specjalnie, by utrzymać iluzję niewyróżniającego się niczym mieszkańca Stellaire, kupił sobie komórkę – zabawne badziewie, które mieli praktycznie wszyscy. Oczywiście, wprowadził swoje udoskonalenia, połączył z własnym systemem, by mógł odblokowywać bez wpisywania czegokolwiek, od razu logować się na dane strony i tym podobne. Ha, nawet mógł operować urządzeniem bez dotyku, co się bardzo przydało, gdy odkrył, że ekran dotykowy nie reagował zbyt dobrze na neoterrańską syntetyczną skórę, a już szczególnie metalowe palce.
Następna wada: brak ulubionych papierosów. Paczka, którą miał przy sobie, gdy wpadł przez portal, już się kończyła. Te novendyjskie nie były takie złe, ani tytoniowe, ani płynowe, ale ta jedna marka po prostu skradła jego serce (dziwne określenie w tym przypadku, ponieważ nie miał prawdziwego serca, tylko mechaniczną pompę, ale mniejsza). Nie było od nich niczego lepszego. Z pewnością będzie za nimi tęsknił. Hm, może przynajmniej ograniczy samo palenie, bo, tak szczerze mówiąc, miał z tym dwojaką relację.
Kolejny minus: jebany czynsz u Wolinsky'ego. Dlaczego starzec przyjmował tylko gotówkę? Gdyby nie to, Terrell po prostu co miesiąc przelewałby pieniądze i czillera, utopia. Ale nie, trzeba było iść wypłacić hajs, kupić kopertę, do której się go włoży, w drodze powrotnej być przygotowanym na wpierdolenie każdemu, kto chociaż spróbuje go okraść i pójść pod jedynkę z nadzieją, że stary landlord siedział na dupie przed telewizorem lub nad krzyżówkami, jak prawo świata nakazywało, a nie wypierdolił na przejażdżkę komunikacją miejską, rekreacyjną mordęgę dla bolących kolan w postaci spaceru do monopolowego lub pomodlić się w kościele do posążka boga, który w srał na cały wszechświat.
No, i jeszcze jedna wada.
Novendia nie była Neoterrą.
Może gdyby trafił tu dobrowolnie, z własnej inicjatywy, inaczej postrzegałby to miejsce. Na pewno też inaczej by to wyglądało, gdyby mógł w każdej chwili wrócić do domu. Ale nie mógł. Łuk cały czas stał niewzruszony, urządzenia z pobliskiej bazy wojskowej niczego nie wykrywały. Otwieranie się portalu w tym przypadku musiało nie być regularnym zjawiskiem. Możliwe, że to w ogóle wyszło wskutek jakiejś anomalii. Anomalii, która wybrała najgorszy możliwy timing i pochłonęła akurat Terrella. Przecież nie wyraził zgody na nic takiego. Zaprowadziło go tu wyłącznie jebane zrządzenie losu, głupi psikus bogów, którzy musieli się serio nudzić, więc obrali sobie za ofiarę właśnie cyborga. Jeśli to miała być kara za to, co robił, to chciał się odwołać.
Żeby chociaż miał jakikolwiek kontakt z New Steelfort. A tak nie wiedział nic. Co się stało z Chase'em? Co robiła policja, ile ich rzeczy zostało skonfiskowanych? Jak na to wszystko reagowała rodzinka? W ogóle ile czasu tam upłynęło?
Na żadne z tych pytań nie znał odpowiedzi, dlatego co noc zasypiał niespokojnym snem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz