Kiedy szum lasu został zagłuszony przez warkot silnika auta, które zbliżało się do rancza, Cain w tej konkretnej chwili właśnie stracił resztki dobrej woli i podjął decyzję.
Przerywany gwizd poniósł się od werandy drewnianego domu aż do jeziora, z którego biała sylwetka, niczym zrodzony z mgły duch, pojawiła się na brzegu i otrzepała ze zwisających glonów i jeziornych roślin. Jak się doskonale złożyło, że akurat była pora karmienia, a głodna kelpie, to zła kelpie. I o tym należało pamiętać zawsze.
To nie tak, że Cain był wrednym dziadem z lasu, który stawiał tabliczki z napisem wstęp wzbroniony, mimo że Shreka naprawdę lubił - jako nieliczny twór kulturowy obecnego świata - ale obiecał sobie coś i komuś innemu, że nie będzie już nigdy więcej pakował się w konflikt z jakimikolwiek "garniakami", dobrowolnie lub nie, lecz najwyraźniej oni sami prosili się o dosadne wyjaśnienie znaczenia słów "get the fuck out". Miałby na to usprawiedliwienie, ale tutaj niestety takie rzeczy nie działały w ten sposób, o czym się dowiedział już dawno temu i narobienie sobie tego typu problemów była jak walka z wiatrakami.
Było mu szkoda tak ładnego dnia na marnowanie cennych chwil porannego wygrzewania się w słońcu, nawet jeśli nie czuł bijącego od niego ciepła, z powodu przymusu podkreślenia po raz kolejny, że nie życzy sobie obecności nikogo, a szczególnie tego rodzaju osób.
Jebać to.
Wystarczyło nachylić się odpowiednio daleko, aby Cain sięgnął strzelbę opartą o werandę. Jeśli miał się kogokolwiek pozbywać, to za pomocą już mocniejszego działa, może tego rodzaju sugestię zrozumieją. Rozsiadł się z powrotem na krześle, opierając broń na swoich kolanach i czekał, z opuszczonym kapeluszem na oczy, w porannym słońcu wychodzącym zza smukłej linii drzew.
Warkot silników stawał się coraz mocniejszy z każdą chwilą, a widok aut pojawił się niewiele później, kiedy przemierzały po piaszczystej drodze w stronę domu Caina i jego farmy. Kurz unosił się za nimi, mimo że nie pędziły przesadnie szybko. Mężczyzna rozciągnął usta w uśmiechu na rodzącą się w głowie myśl, że mogą zdecydowanie szybciej stąd odjechać.
Pierwsze auto w rzędzie zatrzymało się wraz z ostatnim w jednej linii, nieco z tyłu, podczas gdy drugie wyjechało na przeciw w bezpiecznej odległości od werandy, na której w spokoju siedział sobie ubrany na czarno kowboj, trzymając dalej w spokojnych rękach strzelbę i nie podnosząc kapelusza ani o cal, nawet jeśli drzwi aut otworzyły się, a ludzie wysiedli na świeże powietrze.
Cain słyszał warkot wydobywający się z głębin wnętrzności kelpie, która stała dalej niedaleko jeziora, uważnie przyglądając się nowym osobom, a właściwie swojemu potencjalnemu śniadaniu, kiedy tylko usłyszałaby kolejny gwizd, tym razem oznaczający możliwość ataku i wciągnięcia jedzenia do wody. Jednak Cain czekał, niczym kot przyczajony w gęstej trawie na moment, w którym będzie mógł skoczyć lub ofiara wykona ruch i ustawi się w odpowiedniej pozycji na to, żeby polowanie zakończyło się sukcesem.
– Panie Cassidy.
– Czego w słowie wypierdalać nie zrozumieliście dokładnie?
– Chciał pan rozmawiać z przełożonym, więc rozmawia pan z przełożonym.
Cain podniósł kapelusz palcem, krzywiąc się ostentacyjnie na widok aut, stojących obok nich ludzi, a także na elegancko ubraną osobę, która wyszła naprzeciw, totalnie nie zrażona widokiem trzymanej w dłoni mężczyzny broni. Cain prychnął pod nosem, niemal lekceważąco.
Ciemnoszary garnitur kontrastował niemal z jasnym piaskiem, na którym stała. Skrzydła, czarne jak noc, wystawały zza jej pleców, najdłuższymi piórami prawie dotykając ziemi. Złote kolczyki, za którymi Cain wodził spojrzeniem, odbijały światło wschodzącego słońca. Wyglądała schludnie, profesjonalnie, wręcz jak wyjęta z biurowca.
Musiał przyznać, że nie spodziewał się takiego obrotu spraw, o ile oczywiście to był faktycznie ich szef. Odpowiedź była konkretna, mimo że grzeczna, to stanowcza.
To go przekonało nieco bardziej do kontynuowania rozmowy, a raczej do pozwolenia, aby gość kontynuował, kiedy zapadła pomiędzy nimi chwila ciszy.
– Nazywam się Naberius de Chavigny. Moi ludzie już wyjaśnili wcześniej...
– Nic nie wyjaśnili, bo ich nie słuchałem. Właściwie twoi ludzie wjechali na mój teren bez zgody i szczerze, strasznie mnie to irytuje. Mnie i Sinker – ruchem głowy wskazał białą klacz, która patrzyła na wszystko z dołu, wyglądając jakby bardziej interesowała się ziemią pod kopytami, a tak naprawdę była w pełnej gotowości – Więc powtórzę raz jeszcze – Cain podniósł broń i wymierzył lufę prosto w nieznajomego z szerokim uśmiechem – Pakuj kuper do auta i wynoś się z mojej farmy, albo zostaniesz pokarmem dla niej. Ty oraz twoi ludzie. Wszyscy.
Cała reszta zerwała się jak na niemy rozkaz, wyciągając swoją broń i celując prosto w niego, na co Cain uśmiechnął się jeszcze szerzej i gdyby tylko czuł cokolwiek, mając opuszki palców, chłód spustu strzelby na którym trzymał palec byłby niemal przyjemnością.
Naberius podniósł rękę, a wszyscy jego ludzie, zamrożeni w oszołomieniu, delikatnie opuścili gardę. Bardzo odważnie lub bardzo naiwnie, jeśli chodziło o zdanie Caina, który nie zdjął z celownika nieznajomego i patrzył teraz przez niego na jego wyraz twarzy. Mimo że widział go doskonale z tej odległości, miał chwilę aby przyjrzeć się jego postaci troszeczkę dokładniej.
– Rozumiem. Przepraszam za namolność moich działań. Wysyłałem prośby, ale zdaję się, że rzadko zagląda pan do skrzynki pocztowej.
Cain zaśmiał się pod nosem. To nieco poprawiło mu humor.
– Podoba mi się jak głupio zakładasz, że w ogóle mógłbym taki list otworzyć.
Tak. Cain był, jak to określić, wrednym chujem, ale nie na tyle, aby nie dać drugiej osobie mówić. Poza tym, to nie było aż tak wredne w jego opinii. Chciał zobaczyć ten cień irytacji w mimice drugiego człowieka, ale faktycznie, Naberius czy jak się tam zwał, pozostał profesjonalny. Aż do bólu. Bólu w tyłku Caina, którego konieczność rozmowy zaczęła podsycać iskierkę irytacji.
– Chciałbym złożyć propozycję, która - jak myślę - może być interesująca dla pana. Chodzi o kogoś, dla kogo pan pracował...
Odgłos strzału spłoszył siedzące w oddali ptaki na drzewach, które zerwały się do lotu. Czarny kruk z głośnym krakaniem wzniósł się w powietrze z drewnianego płotu, na którym siedział i tak jakby przyglądał się całemu widowisku. Sinker nerwowo potrząsnęła głową i prychnęła intensywnie. Z jej chrap pociekła woda.
Cain przeładował broń. Echo huku niosło się jeszcze chwilę po okolicy, po czym nastała cisza, w której zarówno on, jak i Naberius patrzyli na siebie w odległości paru stóp. Wystrzelony pocisk wbił się w ziemię tuż obok buta przybyłego gościa, który niewzruszony stał w tym samym miejscu, mimo że jego skrzydła poruszyły się z tyłu delikatnie, jakby zrodzony z sytuacji stres uwalniał się za ich pomocą.
Cain musiał oddać, że nieco zaimponowała mu uparta postawa Naberiusa. Mógłby rozważyć wysłuchanie jego propozycji. Opuścił broń, cmoknął językiem, walcząc przez chwilę między chęcią ponownego wygonienia niechcianych gości, a pozwoleniem podejścia bliżej ich przełożonemu, który cierpliwie czekał w tym samym miejscu. Przyjrzał się mu, ale żeby ocenić przeciwnika, czy w tym przypadku potencjalnego partnera do umowy, chciałby go obejrzeć z bliska. Poczuć jego zapach i zapamiętać w przypadku, gdyby musiał go wytropić i zrobić to, co podpowiadał mu instynkt, jeśli ta umowa w jakimkolwiek momencie zaczęła mu się nie podobać.
Oparł strzelbę o ramię i westchnął ciężko, jakby wcale ciekawość w nim właśnie się nie zrodziła.
– Niech będzie – odparł, początkowo bezemocjonalnie, aby chwilę później jego twarz znowu przeciął zadowolony uśmiech – Wchodzisz tylko ty. Bez żadnej obstawy. Ktokolwiek się zbliży do domu, albo spotka się z kłami białej zmory, albo ze mną. Nie wiem, która z opcji jest gorsza – rzucił od niechcenia i obrócił się bokiem do drzwi wejściowych – Zapraszam, wróbelku. Porozmawiajmy na spokojnie.
Nacisnął na klamkę drzwi, które ustąpiły ze skrzypem, uchylając się delikatnie. Czekał przed nimi, patrząc jak wyprostowana sylwetka Naberiusa zbliża się do schodów, patrząc na niego z uwagą, z ukrywaną dozą ostrożności, którą Cain doskonale wyczuwał w powietrzu. Emocje, które siedziały w Naberiusie wręcz tworzyły wibracje w jego głowie i choć nie wszystkie potrafił rozpoznać lub wyczuć, to wiedział że tam są. Ich słodki zapach mieszał się z jego perfumami - goździkowym zapachem połączonym z cytrusami, który pasował, nawet za bardzo pasował - oraz wietrznym zapachem skrzydeł, które trzymał mocno przyciśnięte do pleców. Ich ciemne pióra falowały pod wpływem ruchu, niemal hipnotyzująco, kiedy Cain zawiesił na nich spojrzenie, gdy Naberius przeszedł przez próg mieszkania i znalazł się w środku. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, przez chwilę ciemność korytarza przysłoniła ich sylwetki, a Cain stanął za nim, jak cień, cichy i niewidoczny. Miał ochotę pozostać w ten sposób, zdecydowanie czując się lepiej, gdy obserwuje kogoś w takiej pozycji, niż mając go przed sobą, ale nie będzie zachowywał się jak creep.
Minął Naberiusa w przejściu, odkładając strzelbę pod ścianą, obok pozostawionych butów.
– Zapraszam – wymówił cicho nad ramieniem gościa.
Wchodząc do kuchni, odsłonił najpierw firanki. Sprzątnął ze stołu bałagan, wcale nie przepraszając za to. W końcu był u siebie w domu z niezapowiedzianym gościem i nie posiadał w związku z tym żadnego wstydu.
Naberius wszedł powoli, rozglądając się dookoła, ale Cain widział, że i on przygląda mu się uważnie.
– Zanim zaczniesz, to żeby nie wyszło, że jestem niegościnną łajzą, chcesz się czegoś napić?
– Skąd ta nagła zmiana?
– Ustalmy sobie coś, ptaszku. Kiedy zadaję pytania, odpowiadasz. Tak jak ja postaram się odpowiadać na twoje pytania. To, że ciebie nie zastrzeliłem, nie oznacza, że z miejsca cię lubię.
Co było miłym zaskoczeniem na te słowa, to Naberius uśmiechnął się. Ta reakcja była szczera, a przynajmniej tak się mogło zdawać.
– Rozumiem – odpowiedział, siadając na krześle, mimo że oparcie nie pozwalało jego plecom zaznać ulgi – Lubi pan konkrety.
– Ach – Cain znowu cmoknął, marszcząc się delikatnie – Nie jesteśmy w biurze. Cain wystarczy. To kawa, woda, herbata, coś mocniejszego...?
– Herbata, jeśli oferujesz.
Cain popatrzył na Naberiusa, jakby ten zaczął mówić do niego w innym języku lub powiedział, że krowa meczy i daje niebieskie mleko. De Chavigny poruszył w niemym pytaniu głową, na jego twarzy pozostał uśmiech po poprzednim razie.
– Serio? – podniósł brwi – Ze wszystkich rzeczy jakie ci zaproponowałem wybrałeś herbatę.
To nie było pytanie, tylko oceniające stwierdzenie. Ta znajomość nie zapowiadała się dobrze, ale skoro już gość był w domu, a Cain rzeczywiście zaproponował nieszczęsną herbatę, chociaż nawet nie miał pewności, czy jakąkolwiek posiada, to da mu ten gorący napar z liśćmi.
Sam sobie wlał aromatycznej kawy i postawił oba kubki na blacie stołu, zajmując miejsce naprzeciwko Naberiusa.
– Nie ukrywam, że jako osoba, która wie dla kogo pracowałem, traktuję cię jako potencjalne zagrożenie. Możesz to odebrać jako komplement lub wręcz przeciwnie. Co to za propozycja?
– Nie mam w zamiarze grożenia ci niczym. Właściwie... – Naberius urwał, spoglądając w parujący kubek i obejmując go delikatnie szczupłymi palcami – Jestem całkiem świadomy twoich umiejętności – spojrzenie złotych oczu wróciło z powrotem na siedzącego Caina – Możesz to odebrać jako komplement lub wręcz przeciwnie – przytknął ciepłą podróbkę porcelany do ust, upijając ostrożnie łyk napoju, aby ukryć całkiem słuszny, triumfalny uśmiech, na który Cain nie kwapił powstrzymywać swojej odpowiedzi, uniesieniem brwi w zadowolonym wyrazie.
Dobrze, czyli jednak wróbelek potrafi dziobnąć. Odpowiadało mu to. Nawet jeśli Naberius znowu przeszedł do profesjonalnego trybu pana z urzędu, który jest na spotkaniu biznesowym, mimo że Cain przed chwilą dosyć niekulturalnie oparł nogę o krzesło, które przesunął bez cienia krępacji.
– Przejdę do rzeczy, zanim ponownie wycelujesz we mnie z broni... Wiem, że ludzie, z którymi byłeś powiązany, zabili mi rodzinę – krótka pauza, którą w tym miejscu zrobił Naberius, zaciekawiła Caina na tyle, aby pozostać cicho – Mówiąc wprost, chcę ich znaleźć. Wszystkich. Nie zakładam, że ty również byś chciał, ale odważę się na postawienie takiego założenia. Próbowałem to zrobić sam, ale niestety, to okazało się dosyć trudne.
– Nawet jeśli bym chciał, to nie pamiętam nic.
Tym razem w głosie Caina pojawiła się powaga. Może też nuta zrozumienia. Poprzez wszystkie wspomnienia, rzeczy, które nie uciekły z jego głowy z dalekiej przeszłości. Widział, kiedy nadzieja, którą Naberius miał, lekko się przyćmiła. Czuł to. Czuł w powietrzu ten specyficzny zapach.
– Ale nie ukrywam – zaczął po chwili milczenia – Myślałem o tym, aby ich wytropić. Po kolei. Każdego z osobna.
Ale zabrakło mi motywacji. Nie dodał tego, ale przyznał się sam przed sobą, że spokój życia tutaj, na farmie, dawał mu jakiegoś rodzaju ulgę. Może nie zagoił całkowicie ran, ale pozwolił się odsunąć od całego tego burdelu.
Widział błysk w złotych oczach Naberiusa. To, jak wyprostował plecy i spojrzał na niego. Jego skrzydła poruszyły się znowu delikatnie, ale nie te z tyłu, wielkie i majestatyczne na swój sposób, imponujące w swojej liczbie i rozmiarze, ale te mniejsze, które chowały się pod czarnymi włosami i reagowały wraz z mimiką.
Cain upił łyk ze swojej szklanki i uśmiechnął się do niego, tym razem szczerze i zachęcająco, pozostawiając miejsce do kontynuowania tej jakże ciekawej propozycji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz