27 listopada 2024

Od Yangcyna – Miękisz asymilacyjny

Yangcyn nigdy nie zajmował się tym, czego nie lubił, co idealnie ujawniało się w jego zawodowych zainteresowaniach. Chciał zostać policjantem, więc poszedł do szkoły policyjnej, a teraz (w oczekiwaniu na egzamin) kręcił się po komisariacie i pomagał czasem w sprawach. Pracował w psiej kawiarni, bo to miejsce łączyło dwie z jego ulubionych rzeczy, czyli kawę i psy. Pragnął być modelem, ale nie mógł, to przynajmniej dorabiał sobie w sklepie odzieżowym.
Okej, z tym ostatnim to mu tak nie do końca wyszło, plus chyba lepiej byłoby wymienić regularne wstawianie zdjęć na Fotograma, ale jego profil był prywatny i, tak czy siak, nikt nie mógł widzieć zdjęć. Ale dobra, niech będzie, praca w sklepie odzieżowym stała, cóż, niedaleko modela. Też ciuchy, nie?
Właśnie tego dnia siedział w tej drugiej pracy. Pokrywał akurat zmianę koleżanki, która z powodów zdrowotnych nie mogła się zjawić. Yangcyn nie widział problemu w zastąpieniu jej – miał sporo czasu, a też postanowił, że da policjantom odpocząć trochę od jego niesamowitej aury. Bo serio, przebywanie w tym samym otoczeniu, co on, musiało być kosztowne dla gliniarzy, którzy totalnie o siebie nie dbali, a już zwłaszcza o swoje regularnie oblane kawą czy cuchnące dymem papierosowym ubrania. Demon rozumiał, że zawód detektywa wymagał wygodnych ciuchów, ale tym stylem to oni nie znikali w tłumie, a wręcz z niego wystawali. Dosłownie mieli na sobie wypisane: „Jestem detektywem pod przykrywką, idę cię aresztować”. A takiego Yangcyna, na przykład, totalnie nikt nie brał od razu za glinę. Mógł bez najmniejszego problemu podejść do niczego niespodziewającego się przestępcy i bam, „zostajesz zatrzymany za popełnienie tego i tego przestępstwa, masz prawo do adwokata oraz zachować milczenie, gdyż każde wypowiedziane słowo może zostać wykorzystane przeciwko tobie”!
Wszyscy powinni się od niego uczyć.
Tak, dokładnie takimi rozmyślaniami zabijał sobie dzisiaj czas. Nie wiedział, czy to ze względu na środek tygodnia, czy porę i pogodę, ale niewiele osób zaglądało do sklepu, a co dopiero kupowało. Zarobki nie zapowiadały się na zadowalające; już chyba więcej zarobiłby na zmianie w psiej kawiarni. Ale co poradzić, zgodził się zastąpić znajomą, to teraz musiał zbierać żniwo. Nie to, że bardzo mu to przeszkadzało. To znaczy, jeśli miał być w stu procentach szczery, już wolałby ten dzień spędzić w kawiarni, bo mimo bliskości z ubraniami i możliwości minimalnego doradzania innym nie był jakimś wielbicielem tej roboty. Obiecał jednak sobie, że przecierpi to w imię wyższego dobra, czyli drugiego podejścia do egzaminu na policjanta. No, i musiał uzbierać pieniądze na zamówienie u Dantego. Potem będzie myślał o rezygnacji.
Ponieważ nie mógł zbyt długo siedzieć za kasą, łaził po sklepie, przypadkowo odstraszając tym część introwertyków. Z nudów oglądał ubrania, mierzył na oko (wiadomo, nie mógł pójść do przymierzalni, więc po prostu próbował wyobrazić siebie w danych ciuchach). Udając, że zmienia kolejność, złapał do rąk czarną katanę z czerwonymi obszyciami i detalami. O, w tym by dobrze wyglądał. Starał się nosić różne kolory, ale nie ukrywał, że najlepiej prezentował się w czerni, bieli i czerwieni; bonusowe punkty, jeśli to mieszał. Na przykład taki biały garniak, czarny sweter czy koszula z krawatem oraz krwistoczerwone futro – ach, tak, to było coś!
Przyglądał się katanie, lecz wtem pokręcił głową. Nie mógł się oddać pokusie, musiał oszczędzać. Po to wziął dzisiejszą zmianę, by mieć pieniądze na ciuch od Dantego. Musiał być zdeterminowany. Polowanie dopiero się rozpoczęło, nie mógł tak szybko rezygnować z dużego rogacza na rzecz małej kuropatwy.
Dzielnie odwiesił kurtkę na miejsce, gdy nagle usłyszał:
— Przepraszam.
— Już idę! — zawołał.
Odwrócił się na pięcie, przeleciał wzrokiem po sklepie. Od razu dostrzegł klienta. Szybkim krokiem podszedł do niego, ogon trzymał blisko nóg, by nie zahaczyć nim o nic.
— W czym mogę pomóc? — Uśmiechnął się profesjonalnie, zmrużył delikatnie oczy.
Przed nim stał chłopak wyglądający na nie więcej niż dwadzieścia lat. Był dość wysoki, aż odrobinę wyższy od Yangcyna. Stosunkowo krótkie, falowane włosy miał w kolorze ciemnego blondu, podobnego do tego demona, choć znacznie chłodniejsze i przede wszystkim naturalne. Rysy twarzy były całkiem wyraźne, nos z delikatnym garbem, oczy prawie migdałowe, aczkolwiek z nieco spuszczonymi powiekami. Nosił dość eleganckie ubrania, a jednocześnie nieprzesadnie wyjściowe: szary płaszcz, czarne spodnie, białą koszulę z końcami kołnierza włożonymi pod granatowy sweter i ciemne martensy.
— Czy jest może rozmiar XL? — spytał klient.
Pokazał dłonią starannie ułożone na półce, brązowoszare swetry. Yangcyn zerknął na wzór, po czym rzucił:
— Powinien być na zapleczu, już sprawdzam.
Zniknął w innym pomieszczeniu, by krótko potem wrócić ze swetrem odpowiedniego rozmiaru. Podał go chłopakowi, mimowolnie zapytał, czy może być, na co tamten przytaknął.
— Dziękuję bardzo — odpowiedział.
Rozłożył ubranie w obu rękach, przyjrzał mu się dokładnie. Demon również postanowił obejrzeć je.
— Pasuje ci ten sweter — powiedział wtem.
Chłodno niebieskie oczy posłały mu pytające spojrzenie w akompaniamencie uniesionych lekko brwi.
— Tak?
— Tak. — Pokiwał głową. — Nie mówię tego dlatego, by namówić na zakup, ale mam oko do takich rzeczy. — Puścił mu oczko, uśmiechnął się dumnie.
Blondyn uniósł wyżej brwi, zmierzył go wzrokiem. Kilka sekund później delikatnie przytaknął. Musiał uznać, że Cynk rzeczywiście szczerze go pochwalił, ponieważ nie zaprzeczył jego słowom.
Z drugiej strony nie podziękował za komentarz.
Powrócił wzrokiem na sweter, przez moment mu się przyglądał. Demon patrzył na klienta, zastanawiając się, czy już powinien odejść, czy jeszcze nie. Machnął ukradkiem końcówką ogona.
— Ta roślina jest z rodzaju Voyria — usłyszał.
Podążył w ślad niebieskich oczu, które wpatrzone były w wyszytą na swetrze grafikę. Przedstawiała ona rośliny o dość nieskomplikowanej budowie. Niemal w całości, włącznie z prostymi łodyżkami i małymi listkami, były białe, z wyjątkiem żółtych środków oraz fioletowych zewnętrznych części płatków. Same kwiaty wyglądały tak, jak większość osób rysowała najzwyklejsze kwiatki.
Voyria? — powtórzył za chłopakiem.
— Tak. — Przytaknął, spojrzał na demona, nawiązując z nim kontakt wzrokowy, jak to się robiło w książkowych konwersacjach. — Gatunki są bardzo ciekawe, ponieważ naturalnie posiadają białe łodyżki i liście. Związane jest to z brakiem chlorofilu. Dosłownie nigdzie go ma, w miękiszu asymilacyjnym, o ile można go tak nazwać, w płatkach, nigdzie.
— Czyli Voyria nie przeprowadza tej, no, fotosyntezy? — Zmarszczył brwi.
— Nie ma jak.
— To skąd bierze energię?
Chłopak spuścił wzrok na trzymany w ręku sweter, przyjrzał się wyszytym na nim kwiatom. Jego twarz niespodziewanie spochmurniała, oczy straciły wcześniejszy błysk, który towarzyszył mu przy opowiadaniu.
— Jest pasożytem.
Yangcyn rozchylił lekko pełne wargi, końcówka ogona zbliżyła się do ziemi. Blondyn tego nie zauważył jednak, wciąż zapatrzony w grafikę.
— Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek ujrzę ją na ubraniu — rzucił bardziej do siebie, aniżeli demona.
Między dwójką nastała cisza, zakłócana jedynie przez muzykę z głośników. Leciał akurat jeden ze spokojniejszych utworów, jednakże nie był on w stanie podnieść niezręcznej aury, która między nimi trwała. Cynk poruszył ogonem, przygryzł dolną wargę, niemocno wbijając w nią jeden z kłów.
Jak na złość nie wiedział, co powiedzieć, w głowie miał pustkę.
— Ma pan rację, pasuje do mnie — odezwał się niespodziewanie klient. — Wezmę go.
Ponownie nawiązał z nim kontakt wzrokowy, uśmiechnął się lekko, uprzejmie.
A mimo to w oczach było widać pewien smutek, żal.
Tęsknotę.
Ogoniasty chłopak podniósł wyżej powieki. Kąciki ust jednak nie wygięły się ku górze, jak to zwykle robiły, gdy ktoś okazywał chęci kupienia czegokolwiek w sklepie, w którym pracował.
Gdzieś w głębi duszy zrozumiał słowa blondyna. Przynajmniej częściowo. Nie mógł w pełni zgadnąć, o co dokładnie chodziło, znał go raptem te kilka minut, lecz coś w tonie jego wypowiedzi podpowiedziało mu pewną minimalną rzecz.
— Dam rabat — oznajmił pospiesznie.
— Słucham? — zdziwił się tamten. — Nie, nie trzeba...
— To za poszerzenie mojej wiedzy. I miłą rozmowę. — Uśmiechnął się lekko.
— Ach... — zamilkł na chwilę. — Dziękuję.
Również wykrzywił usta w delikatnym uśmiechu.
Yangcyn zaprowadził go do kasy, nabił odpowiednią (już ze zniżką) cenę. Na formalne pytanie o aplikację klient pokręcił głową, mówiąc, że nie posiada. Demon standardowo polecił założenie jej, lecz nie otrzymał odpowiedzi. Z drugiej strony niebieskooki chłopak zgodził się na papierową torbę. Zapłacił kartą, paragon starannie włożył do portfela, po czym zabrał z lady swoje zakupy. Podziękował i życzył nawet miłego dnia.
Yangcyn odprowadził go wzrokiem, dopóki nie zniknął mu z pola widzenia.
A potem wrócił do swojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz