21 listopada 2024

Od Bashara – Zadanie [AU]

Zamkowy plac ćwiczebny powoli pustoszał. Zbliżała się pora obiadu, stacjonujący w warowni rycerze i ich giermkowie zbierali użyty sprzęt, służący zaraz zajęli ich miejsce, uzbrojeni w grabie i łopaty, by wyrównać nieco zrytą butami i kopytami ziemię. Sir Godfryd ściągnął już swą zbroję, obarczył żelastwem giermka i wysłał chłopaka, dał mu zadanie, by zajął się ekwipunkiem ich obojga. Było ciepło, mężczyzna się zgrzał, spocił i zmęczył. Nie namyślając się wiele, podszedł do tej beczki z wodą, w której pływała drewniana chochla – ich źródło wody i ochłody w trakcie treningu – a następnie wylał całą chochlę wprost na własną głowę. Odetchnął, wzdrygnął się, gdy lodowata woda spłynęła mu po kręgosłupie. Odgarnął ociekające włosy, przetarł dłonią twarz, a gdy otworzył oczy i spojrzał, jego wzrok wychwycił sylwetkę stajennego, niosącego jakieś ogłowie.
— Bashar!
Młodzieniec nie wykonał żadnego ruchu, by potwierdzić, że go usłyszał, zwrócił na niego uwagę, czy że zamierza podejść do rycerza. Wszedł do stajni, zniknął tam na pewien czas, a gdy wyszedł, nie trzymał już ogłowia. Dopiero teraz spojrzał na sir Godfryda, skierował się ku niemu niespiesznym krokiem.
— Wołałeś.
Pamiętał, jak go znalazł. Sierotę wojenną, jedno z dzieci należących do tamtego koczowniczego ludu, który tak bardzo dał się we znaki królowi, by ten postanowił ruszyć na wojnę na te bezkresne stepy. Jakże szybko sir Godfryd przekonał się, że pozbawieni metalowej zbroi wojownicy z łukami, na dodatek mieszkający w namiotach, nie zaś prawdziwych, kamiennych zamkach, będą tak trudnym przeciwnikiem. Jednego jednak nie dało się im odmówić – ich wiedza o koniach i miłość do tych zwierząt sprawiały, że nigdzie na kontynencie nie dało się znaleźć lepszych jeźdźców. Wielu zarzucało mu, że tamtego dnia to nie litość i miłosierdzie przemawiały przez uczynki sir Godfryda, tylko że rycerz po prostu chciał mieć na swych usługach zaklinacza koni. Sir Godfryd zawsze zbywał to zrezygnowanym śmiechem mówiąc, że gdyby wiedział, jakiego diabła bierze pod swe skrzydła, to by się dwa razy zastanowił.
— Wołałem. Jak cię wołam, masz przyjść od razu.
Bashar zmierzył go całkowicie obojętnym spojrzeniem.
— Jeśli masz czas najpierw mnie strofować, to nie była pilna sprawa, mogła poczekać — odparł, oparł się o ogrodzenie placu. — Skoro już przyszedłem – o cóż chodzi?
Sir Godfryd westchnął ciężko. Jego podopieczny miał rękę do koni, lepszą nawet, niż mówiły opowieści, lecz pod względem zachowania…
— Książę chciał dzisiaj wypróbować swego nowego rumaka. Pomyślałem, że możesz cię to zainteresować.
Oczy Bashara rozbłysły lekko, tylko na moment, nim młodzieniec odwrócił głowę, obojętnym spojrzeniem objął plac ćwiczeń.
— Biedactwo.
— Też słyszałem, że koń jest narowisty, ale książę dobrze jeździ, nie da się tak łatwo zrzucić.
— Mówiłem o koniu.
Sir Godfryd prychnął, wywrócił oczami.
— Oczywiście, jak inaczej. — Rycerz dołączył do stajennego, też oparł się o płot. — Mówiłem ci też, żebyś zwracał się do mnie sir.
— Mówiłeś.
— I?
Bashar obdarzył go lekko znudzonym zerknięciem.
— Przyjąłem.
Sir Godfryd powoli porzucał już nadzieję na to, że Bashar kiedykolwiek zacznie go traktować z szacunkiem należnym zwierzchnikowi. Nie dostał jednak wiele czasu na to, by kontemplować swą nieumiejętność wyegzekwowania tego na podwładnym, gdy po drugiej stronie placu nastąpiło jakieś poruszenie. Bashar wyciągnął szyję, rubinowe spojrzenie momentalnie przylgnęło do prowadzonego rumaka.
Był wspaniały, królewski dar od jednego z wasali. Hebanowa sierść lśniła w słońcu ciepłą barwą, podszytą rdzą, grzywa spływała niczym harmonijny wodospad, a w galopie rumak przypominał niebiańską istotę, tylko skrzydeł mu brakowało, by oderwał się od ziemi. Doskonale wyglądałby uwieczniony w marmurze, na wysokim cokole, spoglądając z góry na ludzi.
Pojawił się i książę – wysoki, postawny, złotowłosy, na lewo i prawo rozdający uśmiechy, które kradły serca wszystkich dworaków. Centrum każdego wystawnego balu, skupiał na sobie wszystkie spojrzenia, gdziekolwiek by się nie pojawił. Oblicze godne marmuru, sylwetka stworzona do tego, by unieśmiertelnić ją w kamieniu.
Na grzbiecie swego wspaniałego rumaka powinien wyglądać zjawiskowo.
Rycerz i jego stajenny wpatrywali się, jak służący próbuje podprowadzić wierzchowca, ten zaś rzuca łbem, gryzie wędzidło, tupie gniewnie, parskając na księcia, książę zaś zbywa końskie fochy śmiechem, odważnie łapie wodze, próbuje poklepać szyję, bo przecież każdy się w końcu do niego przekona, każdy go polubi, każdy da mu to, czego książę sobie życzy. Ten koń nie będzie wyjątkiem.
Wtem rumak znieruchomiał, książę uśmiechnął się szerzej, niepomny chyba na te spięte mięśnie, na położone płasko uszy.
— Co sądzisz? — spytał sir Godfryd.
— To się źle skończy.
Książę wsiadł, wierzchowiec ruszył. Parę kroków, wystarczająco, by zmylić mniej obeznanych, i koń zmienił się w demona, wyrwał cwałem, runął przed siebie niczym czarna strzała. A potem był krzyk, księcia i przerażonej służby, potem łomot, gdy książę runął prosto w świeżo zagrabioną i wyrównaną ziemię, przeturlał się kawałek siłą rozpędu, rujnując swe strojne odzienie.
Bashar westchnął.
— Idiota.


Dzień polowania oznaczał dla Bashara dzień wolny – połowa zamku wybywała do lasu, uganiać się za zwierzyną i jedynie kuchnia miała potem pełne ręce roboty, gdy upolowanego zwierza trzeba było sprawić i przygotować na wieczorną ucztę. Sir Godfryd próbował zostawić Basharowi jakieś zajęcia, by ten się nie nudził, lecz stajenny odmówił mu wytłumaczywszy to tym, że ma swoje prywatne sprawy do załatwienia i że rzeczami Godfryda może się zająć następnego dnia. Rycerz wywrócił oczami na takie traktowanie, ponarzekał trochę, lecz koniec końców nie miał nic do powiedzenia. Gdy wstał świt, wraz z resztą królewskiego orszaku opuścił zamek i zniknął wśród drzew, w akompaniamencie pokrzykiwań gończych i szczekania psów.
Bashar czekał na ten moment.
Gdy wyprowadzał Bucefała ze stajni, rumak parskał cicho, w tym powściągliwym geście młodzieniec słyszał radość. Przez ostatnie tygodnie dumny wierzchowiec zdążył poznać tego jednego stajennego, który był tak wrażliwy na każdy sygnał, jaki ciało konia mu dawało, nigdy do niczego go nie zmuszał, nie podnosił głosu, jako jedyny starał się zrozumieć, czego rumak wymaga, nie próbując na siłę wcisnąć go w ramy tego, jak powinien zachowywać się idealny koń. Dla stajennego Bucefał już był idealny, nie trzeba było go układać i to jeźdźca trzeba było zmienić, nie rumaka.
Ktoś próbował zatrzymać Bashara, dopytywał się, co chce zrobić z Bucefałem, gdzie prowadzi książęcego konia.
— Rozkazy księcia — skłamał gładko Bashar, swoim sposobem odmawiając wchodzenia w szczegóły i po prostu robiąc to, co postanowił.
Bucefał nie zaprotestował, gdy stajenny znalazł się na jego grzbiecie, nie próbował zrzucić, gdy Bashar chwycił wodze. Prowadzony łagodną dłonią, bez stanowczego chwytu i twardych obcasów zdolnych wbić się we wrażliwy, koński bok, rumak z chęcią zabrał swego jeźdźca na spacer, na gładkim terenie przyspieszył, pozwalając mu poczuć wiatr we włosach. Lekka sugestia i Bucefał skręcił, obrał kierunek na las, lecz inną jego część, wolną od myśliwskich pokrzykiwań i dźwięku rogu. Tam powinno być pusto i spokojnie, tak się przynajmniej Basharowi wydawało, tam więc skierował ich kroki. Pamiętał, że gdzieś w północnej części zagajnika było jezioro, niewielkie lecz urokliwe, skryte nieco wśród gąszczu drzew. Mógłby spróbować je odnaleźć.
Wydawało mu się, że poznaje tamtą skałę, potem to zwalone drzewo. Jeszcze kawałek, potem chyba była taka porośnięta krzewami jagód górka, i za tą górką…
Dama krzyknęła, krzyknął i książę. Bashar zerknął na rozrzucone ubrania, na dwa wierzchowce uwiązane przy drzewie i nieoczekiwaną parę, nakrytą in flagranti, w połowie drogi ku orzeźwiającej kąpieli w jego jeziorze. Widać nie tylko on nie był fanem polowań.
Dama skryła się za księciem, jakby cokolwiek miało jej to dać, książę zaś zmarszczył brwi, gotów połajać przypadkowego jeźdźca, gdy jego wzrok padł na dosiadanego przez niego wierzchowca. Oczy rozszerzyły się niedowierzaniem.
Bashar szybko ocenił sytuację. On nakrył damę z księciem, skandal był murowany, a przynajmniej byłby, gdyby Bashar był kimś więcej, niż stajenny. Sam był w kiepskiej sytuacji, bo z zamku wyjechał na Bucefale tylko dlatego, że wyłgał się książęcym rozkazem, teraz jednak, gdy książę zobaczył go na jego własnym rumaku, którego zdecydowanie nie kazał mu nigdzie zabierać…
Basharowi pozostała jedna bardzo ryzykowna karta do zagrania.
— Nauczę cię na nim jeździć — powiedział, następnie ściągnął wodze i zniknął w leśnej kniei.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz