Każdy dzień w biurze to nowy maraton unikania katastrof, ale tego dnia poziom trudności przeszedł na „koszmar”. Wszystko zaczęło się od porannego zebrania, na którym szefowa ogłosiła wprowadzenie nowego systemu minusowych punktów. Wyglądała przy tym tak dumna, jakby właśnie wynalazła lekarstwo na lenistwo.
- Każdy błąd, każda drobnostka, która nie spełnia naszych standardów, będzie skutkować minusem - oznajmiła z entuzjazmem. - A co na końcu miesiąca? Nagrody dla najlepszych i nauczka dla reszty.
System wydawał się prosty, ale już po pierwszej godzinie pracy zaczęły się schody. Wszystko w biurze, od wypełniania raportów po pytanie, czy ktoś widział zszywać, nagle stało się polem minowym. A ja, oczywiście, stałam się pierwszą ofiarą nowego pomysłu.
Dzień zaczęłam od nieszczęsnego minusa za trzyminutowe spóźnienie. Wszystko przez to, że zapomniałam wziąć swojej torebki. Gdy wybiegłam na ulicę, zorientowałam się, że jej nie mam. Musiałam zawrócić, co sprawiło, że straciłam kolejne cenne minuty. Z torbą na ramieniu, już nie biegnąc, a galopując, zderzyłam się z sąsiadem, który akurat wyprowadzał swojego psa. Zwierzę najwyraźniej uznało, że jestem idealnym celem do obwąchania. Próbując się uwolnić od jego entuzjastycznego powitania, zaplątałam się w smycz i prawie wylądowałam na chodniku.
Tablica na korytarzu pokazywała moje imię z dumą i pierwszym minusem. Niby nic wielkiego, ale wkrótce zrobiło się ich więcej. Po kolejnych dwóch godzinach miałam ich już trzy, bo źle wypełniłam raport, myląc rubryki, a potem zapytałam Lucy za głośno o coś, co i tak wszyscy wiedzieliśmy.
- System nagradzania minusowych punktów to nasz najnowszy sposób na poprawę wydajności zespołu - wyjaśniła szefowa podczas kolejnego zebrania. - To, co was nie zabije, uczyni was silniejszymi!
Nie wiem, co mnie bardziej przerażało: jej entuzjazm czy fakt, że cytowała Nietzschego.
W międzyczasie zauważyłam, że moje zmiennokształtne zdolności zaczęły działać dziwnie. Próbując zmienić się w kota podczas przerwy, zauważyłam, że moje ręce przypominają kocie łapy, ale cała reszta pozostała ludzka. Lucy, widząc moje pół-transformacje, roześmiała się.
- Wyglądasz jak plakat antymagicznej mutacji.
- Świetnie - jęknęłam. - Teraz nie tylko jestem na minusie, ale jeszcze niepełnosprawna magicznie.
Szefowa również nie była wolna od minusów. W ciągu jednego dnia jej system „doskonałości” uznał, że za spóźnione podpisanie raportów dostanie dwadzieścia minusów. Moja radość była ogromna, gdy zobaczyłam, jak je włosy zmieniają się w coś przypominającego mokre algi. Próbowała to ukryć, ale algi puszczały na podłogę śluzowate krople, więc trudno było tego nie zauważyć.
Pod wieczór wszyscy mieliśmy już dość minusowych punktów. Lucy, ja i kilku innych uciekinierów z biura postanowiliśmy zamienić dzień minusów w wieczór pizzy i śmiechu. W małej pizzerii opowiadaliśmy sobie o najgorszych wpadkach dnia.
- Najgorsze, co może się stać - stwierdziła Lucy, machając do kelnera - to, że dostaniemy za to minusy.
Rozmowa zeszła na temat wspólnej petycji przeciwko systemowi minusowych punktów. O dziwo, wieczór zakończył się śmiechem. Minusowy przestały wydawać się takie ważne, a algi na głowie szefowej na długo pozostaną naszym ulubionym wspomnieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz