Kiedy weszłam do Domu Kultury powitał mnie lekki gwar rozmów, śmiech i dźwięki muzyki - takiej z nutką nostalgii. Drewniane wnętrze, stary parkiet i ciepłe światła nadawały całemu miejscu przyjemny, przytulny klimat. Wśród gości kręciło się kilka magicznych stworzeń, a nawet parę osób w eleganckich, czarodziejskich strojach. Wtedy mój wzrok napotkał jego.
Był wysoki, z kręconymi włosami, ubrany w klasyczny frak, choć z nutą niedbałości - jeden mankiet był lekko podwinięty, a koszula chyba zapięta o jeden guzik za mało. Patrzył na mnie z lekkim uśmiechem, a jego ciemne oczy błyszczały figlarnie.
- Dobry wieczór. Czy uczyni mi pani przyjemność wspólnym tańcem? - zapytał, lekko się kłaniając. Ton miał pewny, a uśmiech czarujący.
- Czemu nie - odpowiedziałam, czując, że ten wieczór może być ciekawszy, niż przypuszczałam. Poznałam jego imię - David.
Ujął mnie za rękę i poprowadził na środek parkietu. Orkiestra zaczęła grać walc, a my zaczęliśmy obracać się w rytm muzyki. Był świetnym tancerzem, ale już po chwili zauważyłam coś nietypowego. Z każdym naszym krokiem coś zaczynało się dziać. W połowie pierwszego obrotu zgasły światła, przez co David niechcący nadepnął mi na stopę.
- Przepraszam! - powiedział ze skruszoną miną, a ja się tylko zaśmiałam
Światła wróciły, a orkiestra grała dalej, jakby nic się nie stało. Nie trwało to długo - przy kolejnym kroku potknął się o własną nogę, co wywołało śmiech i nasze spojrzenia skrzyżowały się.
- To chyba nie jest mój szczęśliwy wieczór - rzucił z miną pełną zażenowania.
- Czasami pech też potrafi dodać uroku, nie sądzisz? - odparłam, rozbawiona jego wdzięcznością pomieszaną z niezdarnością.
Zaledwie zrobiliśmy kolejny obrót, a z sufitu spadła jedna z dekoracji - girlanda, która jakimś cudem owinęła się wokół jego ramienia. Wyciągnęłam rękę, by pomóc mu ją rozplątać, a on, zawstydzony, starał się wciąż prowadzić, co jednak bardziej przypominało taniec marionetek niż elegancki walc.
- Niech zgadnę, masz jakieś wyjątkowe przyciąganie pecha? - rzuciłam, próbując nie wybuchnąć śmiechem, gdy noga znowu mi się omsknęła, przez jego niezgrabne, choć pełne uroku kroki.
- To możliwe. Może jestem przeklęty - mruknął, wzruszając ramionami, ale jego uśmiech pozostał czarujący. - Ale z tobą, Cinnie, nawet pech nie jest taki straszny.
Uśmiechnęłam się, a jego słowa sprawiły, że poczułam coś ciepłego. Kontynuowaliśmy taniec, teraz oboje bardziej rozbawieni niż przejęci, a śmiechy innych tańczących tylko dodawały nam odwagi. W końcu przy kolejnym obrocie jego ręka zaczepiła o stolik stojący przy parkiecie, przewracając kubek z herbatą na obrus. Kilka osób się odwróciło, a my patrzyliśmy na siebie z zakłopotaniem, próbując zachować spokój.
- Może wystarczy na dzisiaj? - zaproponowałam, ale David tylko potrząsnął głową.
- Wręcz przeciwnie, to idealny moment, by zobaczyć co jeszcze może pójść nie tak - porwał mnie w kolejny obrót, jakby z nadzieją, że pech go tym razem ominie.
To był jednak nadmiar optymizmu. Następne kilka minut przypominało jeden wielki komediowy spektakl - tu ktoś zgubił wachlarz, tam David zahaczył o kwiaty, które prawie spadły ze stolika, a potem nadepnął sobie na frak, przez co prawie stracił równowagę.
- Myślisz, że to dlatego jestem singlem? - zapytał w końcu, zerkając na mnie.
- Może tak, a może po prostu nikt nie miał jeszcze okazji zauważyć, jaki pech może być uroczy - czułam, jak rumieniec wkrada się na moje policzki, a jego spojrzenie zrobiło się jeszcze cieplejsze.
Zakończyliśmy taniec, a na parkiecie wybuchły brawa. Nawet orkiestra wydawała się rozbawiona. Ukłoniliśmy się, wciąż trzymając się za ręce, i wtedy zrozumiałam, że choć wieczór mógł być jednym wielkim niepowodzeniem, była to najlepsza noc, jaką miałam od dłuższego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz