Spacer wśród pochodzących z Bharatu dzieł sztuki budził uśpione wspomnienia, odzywał się w sercu ciepłem i nostalgią. Lecz owo ciepło i nostalgia wciąż podszyte były cieniem smutku, bo choć w tamtym odległym kraju demon zaznał wiele szczęścia, koniec owego szczęścia był bolesny i tragiczny. Wszystko skończyło się zbyt szybko, rozcięte mieczem złego losu i przeznaczenia, pozbawiło go światła ogrzewającego demoniczną duszę i to twarde, bazaltowe serce. Tamto życie wyryło w owym sercu ornamenty, których echo przebijało się przez wieki, kształtując sam rdzeń jego charakteru.
Lekarz szedł niespiesznie, w zamyśleniu pocierając kciukiem gładki papier muzealnego biletu. Wystawa przybyła do Stellaire niedawno, wcześniej goszcząc daleko za portalem, w kraju pełnym słońca, przypraw i kokosów. Mężczyzna oglądał okryte pancernym pleksi artefakty, jego wzrok zawieszał się na bogatych zdobieniach kubków, waz, na obfitej biżuterii, dekorującej pozbawione życia manekiny, mające prezentować dawnych obywateli Bharatu. Fragmenty ksiąg, zapisane dekoracyjnym pismem, ozdobione barwnymi rysunkami, do tego ledwie zachowane tkaniny, ozdobne szale i hafty, nieco alabastrowych rzeźb, uratowanych ze świątyń pogrzebanych przez trzęsienia ziemi – wszystko to stanowiło bezcenne elementy historii i kultury egzotycznego kraju.
Bashar przeszedł parę kroków, przystanął przy dziecięcych grzechotkach i zabawkach. Były takie, jak w każdym innym kraju – przedstawiały zwierzątka, ludzi, niektóre miały kółka, innym zaś ruszały się łapki. Zamknięte w glinianej sferze ziarenka wydawały dźwięk, który musiał zabawiać dzieci i irytować rodziców. Lekarz uśmiechnął się, ruszył dalej.
Dalej zaś były artefakty i dzieła sztuki sprowadzone z królewskiego pałacu. Bogate, opływające w złoto i kamienie szlachetne, większe i intensywniej lśniące, niż cokolwiek, co oferowały muzea Novendii, przyciągały wzrok i uwagę wszystkich zwiedzających. Złote sandały, inkrustowane szafirami, do tego pierścienie, ciążące i zdobiące dłonie, złote pasy, okrywające biodra, błyszczące miriadem barwnych kamieni. Diademy, kolczyki, kolie, bransolety – ilość biżuterii przytłaczała, mamiła tęczą zamkniętą między fasetkami barw.
A potem wzrok demona padł na broń, ustawioną równo na zabezpieczonym pleksi stojaku. Włócznie, zakrzywione miecze, sztylety i…
— Niemożliwe — powiedział gniewnie, podchodząc do osobnej gabloty.
Łuk pysznił się na postumencie, lśniąc zdobieniami w neutralnym świetle muzealnych lamp. Złoto błyszczało ciepłem, czerwień drewna przypominała krew, a cięciwa zdawała się cieńsza, niż pajęcza nić.
— Przecież sam go spaliłem — wyrwało mu się, gdy gniew burzył się w piersi, a brwi ściągły mimowolnie.
Dopiero po chwili jego wzrok padł na tabliczkę opisującą eksponat.
— Rekonstrukcja — przeczytał na głos, westchnienie umknęło z piersi.
Łuk był na tyle dokładnie zrobiony, że zmylił go, budząc odczucia, które paliły wnętrze serca, odzywając się bólem straty i żałoby, gdy jego słowa nie wskórały niczego, nie dały rady zmienić przeznaczenia. Uśmiech stał się odległym wspomnieniem.
Zawsze wiedział, że jego relacja z każdym napotkanym śmiertelnikiem musi wreszcie się zakończyć, bo śmiertelnicy przecież żyli tak krótko. To w pewien sposób sprawiało, że był w stanie przygotować się na ból rozstania, na rozpacz, budzącą się w sercu, gdy los odbierał mu ukochaną osobę. Lecz gdy to rozstanie przychodziło zbyt wcześnie, skracało życie, nim chociaż dotarło do połowy, wtedy… Wtedy czuł, że los obrabowywał go z tego, co się mu należało, że fortuna, która miała sprzyjać piekielnym istotom, po prostu odwracała się od niego. Westchnął, oparł dłoń o muzealne pleksi.
Łuk wciąż lśnił w świetle lamp, jakby wieki nie minęły, jakby nadal był dzień tuż przed bitwą, gdy Devasena wciąż żyła, jakby dało się ją uratować.
Demon zmarszczył brwi. Na dnie serca znów pojawiło się to bolesne pytanie – czy mógł pomówić z nią inaczej, czy mógł sprawić, że śmierć by jej nie zabrała. Odpowiedź nie nadchodziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz