Kasztanek parsknął, zastrzygł ciekawsko uszami, gdy Annikki przygotowywała się do zrobienia z nim kolejnego ćwiczenia, jakby popędzając dziewczynę, nie mogąc się doczekać dalszej zabawy. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, dostrzegając w dużych, czułych oczach blask, którego wielu nie spodziewało się już nigdy tam zobaczyć.
Zachód słońca kładł pomarańczowe promienie na piach maneżu, wydłużał cienie i tworzył z nich karykaturalne istoty. O tej porze stajnia wypoczywała, konie pasły się jeszcze na padokach, póki charakterystyczny gwizd zganiania nie rozbrzmiał, ojciec z pewnością zapadł w drzemkę hamaku, stajenni padli na bale siana, tylko matka krzątała się w obejściu i oby niebiosa miały w opiece kogokolwiek, kogo przyjdzie Arietcie złapać na leniuchowaniu. Lato wymęczało pracą w gorącu, lecz Annikki bez wahania podejmowała jeszcze jeden dodatkowy wysiłek, korzystając z braku jeźdźców i niechcianych par oczu, które wyśmiałyby jej trening, zestresowały wpierw ją, a potem konia.
Tulikärpänen, w skrócie Tulik, bo nikt poza Annikki nie mógł spamiętać jego imienia, został wybłagany przez dziewczynę od sąsiada, który już prawie chwytał rękę rzeźnika, by ten zabierał tego bezużytecznego konia. Młody kasztanek nie potrafił odnaleźć się w ciężkiej pracy na roli, wrażliwy i płochliwy, wił się w uprzęży, odmawiał ruszenia przy krzyku właściciela. Annikki zobaczyła okazję – nagłą, niespodziewaną szansę na zajęcie się w zupełności koniem tak, jak ona chciała to zrobić – i ją chwyciła.
Świat znał ostrogi, twarde baty i silne wędziła, powszechnie uznawane za jedyny sposób, żeby przytemperować rumaka, pokazać mu, kto trzyma faktyczną władzę. Spracowane dłonie dziewczyny odpięły uwiąz od kantara, tracąc tę twardą kontrolę nad zwierzęciem. Ale Annikki dalej się uśmiechała, krok po kroku ucząc Tulika tego, co ona znała, mimo gderania matki, że ludzie ją wezmą za pomyloną, mimo obojętności ojca, który rzucał jej wątpiące spojrzenia.
Tulik zarzucił łbem, zaraz zwiesił go luźno, dobrze wiedząc, co subtelne sygnały dziewczyny znaczyły. Stanięcie bokiem, pokazanie ramienia, ciche cmoknięcie – koń ruszył stępem po kole wokół Annikki. Nigdy nie spieszyła się z kasztankiem, dając mu czas na zrozumienie wszystkiego, lecz rumak tak ochoczo jej słuchał, błyskawicznie przypomniał sobie, że na lekkie odchylenie barku ma zacząć zawężać koło, a nawet jakby nie chciał tego uczynić, to nie spotkałby się z karą ni z nowym stresem. Tulik zbliżył się chętnie, idąc po coraz mniejszym i mniejszym kółku wokół Annikki, póki dziewczyna nie stanęła przed nim, podniosła rękę, drugą opuściła, pokazując mu zmianę kierunku. To swobodne tuptanie konia brzmiało jak najpiękniejsza melodia.
Jeszcze jedno kółko, nagła zmiana i przyszedł czas na nagrodę, dużo drapania po ślicznej gwiazdce na czole i podsunięcia pod pysk trochę owsa podebranego po kryjomu z paszarni. Gdyby matka dowiedziała się, że na swoich treningach Annikki marnuje nie tylko czas, ale również paszę, to chyba zamknęłaby ją w pokoju na tydzień.
— Niezwykłe podejście.
Odwróciła się gwałtownie na pięcie, Tulik parsknął, nie wiadomo, czy bardziej zaskoczony jej nagłą reakcją, czy nieznajomym opierając się przedramionami o płot. Rosły mężczyzna uśmiechał się miło, wcale nie bojąc się ubrudzić lśniącego garnituru spróchniałymi deskami. Wyglądał zdecydowanie zbyt bogato jak na te okolice.
— Dzień dobry? — rzuciła niepewnie, nie decydując się na podejście do jegomościa. Zmarszczyła brwi. — Kim pan jest?
Tkwiący na jego głowie cylinder uniósł się nieznacznie w odpowiedzi na przywitanie.
— Miałem okazję przejeżdżać obok — odparł mężczyzna, wskazując na powóz konny czekający na drodze — i zauważyć trening panienki. Jestem naprawdę pod wrażeniem panienki podejścia, nie widziałem chyba jeszcze nigdy tyle delikatność i empatii u trenera względem wierzchowca.
Myślała, że żartuje. Podobnych słów od nikogo nie usłyszała, szyderstwami i obelgami ludzie opisywali jej pracę z końmi, żałośnie mozolną i nieefektywną. W gruncie rzeczy nauczyła się lepiej reagować na obrazę niż pochwałę. Stała tam, nie wiedząc, co zrobić z dłońmi ani z wygadanym językiem, usilnie próbując wypatrzeć nieszczerość w pogodnych oczach jegomościa.
— Annikki proszę mówić — wydukała wreszcie, zbliżyła się do nieznajomego. Tulik, mimo braku uwiązu, podążył za nią, co nie umknęło uwadze mężczyzny. — I… dziękuję.
Elegant milczał dłużą chwilę, z zafascynowaniem obserwując kasztanka, jak staje wraz z Annikki, trąci ją czule łbem, wzrok spoczął na reszcie ciała rumaka, odprężonym, pięknym w swej naturalnej formie.
— Pan coś chce — rzuciła dziewczyna, dostała szerszy uśmiech.
— Bystra.
— Znająca trochę ludzi, bym powiedziała. — Miodowe spojrzenie przeskoczyło z góry na dół po nieznajomym. — I biznesmenów.
— Czy mam przedstawiać swoją ofertę, czy może już odkryłaś ją sama?
Pytanie nie brzmiało jak przytyk, wypowiedziane rozbawionym głosem, lecz Annikki mimo to zamilkła, czekając na wyjaśnienia. Mężczyzna, dostrzegłszy swoją okazję, wyprostował się, muskuły zadrgały pod równo skrojonym garniturem, aż wydawało się, że szwy zaraz pękną.
— Jestem biznesmenem, zgadza się, ale szczególnym biznesmenem — rzekł charyzmatycznie — zbierającym różnorodne talenty i tworzącym jedyny w swoim rodzaju cyrk.
Annikki, zbyt zdziwiona, by się powstrzymać, prychnęła.
— Cyrk? Czy ja panu wyglądam na cyrkowca?
— A dlaczego nie miałabyś nim być? — odbił błyskawicznie, z doświadczeniem osoby nie raz przeprowadzającej podobną rozmowę. Na to dziewczyna nie zlazła prędko odpowiedzi, jegomość kontynuował. — Wystawiam pokazy woltyżerki, mam niesamowitą gwiazdę wręcz tańczącą na koniach, ale nieustannie poszukuję kogoś, kto by się zajmował zwierzętami i je szkolił. — Dostrzegł, że zaczęła pojmować, rzucił więc prędko jeszcze: — Kogoś, kto umiałby się zgrać z potrzebami owej gwiazdy i prowadził dla niej konie w czasie pokazu.
— To są żarty — stwierdziła stanowczo, lecz niespodziewany gość gorsze słowa słyszał, w gruncie rzeczy nauczony reagować lepiej na obrazę niż pochwałę. Tym uśmiechem, którym niewątpliwie zaskarbiał sobie wszystkie serca, wyciągnął z marynarki świstek papieru, podał Annikki.
— Przyjdź na jeden występ jutro wieczorem, o więcej nie proszę. Potem dasz mi odpowiedź.
Nie pasowała do widowni ani ubiorem, ani humorem.
Cyrki kojarzyły jej się z bandą nierobów, która rozbijała się po świecie, próbując wyżebrać pieniądze przez tanie sztuczki z trzema kubkami i piłką magicznie znikającą ze wszystkich naraz. Przysiadywali z małym straganem na ulicy, koślawymi, ledwo nauczonymi literami pisząc o magii i niezwykłościach, bo które dziecko domyśliłoby się, że kulka przykleiła się do wnętrza kubka. Annikki nie była pewna, czy wielki namiot w biało-czerwone paski jest drogą wersją tejże sztuczki, czy czymś zupełnie nowym.
Żebracy siedzieli przy wejściu, od czasu do czasu dostając po groszu od bogatych lordów i pań łaskawie pochylających się nad ich losem. Niektórzy patrzyli na Annikki trochę pytająco, myśląc nad daniem i jej monety, by mogła chociaż bułkę sobie kupić, skoro na lepszą koszulę ją nie było stać. Jak marszczyli brwi, jak się stroszyli, gdy wyciągnęła bilet i weszła wraz z nimi na te specjalne siedzenia, przeznaczone dla uprzywilejowanych ciężkim portfelem. Znalazła miejsce gdzieś na uboczu, założyła ramiona na piersi, uszczypliwe komentarze puszczając mimo uszu, skupiając się na scenie.
Choć może placem powinna to nazywać? Otoczony półkolem trybun, piaszczysty i szeroki, mogący pewnie pomieścić dwa słonie naraz, i to w dodatku robiące piruety. Jeśli rzeczywiście to działo się na pokazach. Jej pojęcie o cyrku pochodziło z zasłyszanych plotek na wsi i wyolbrzymień starszych pań, które nigdzie nie uwzględniały wartości tego wydarzenia dla naburmuszonej klasy wyższej.
Światła zgasły, a wraz z nimi szmery, ożywione rozmowy oraz śmiechy dzieci ucichły równie gładko, jakby ludziom także ktoś pstryknął przełącznik. Został jeden snop światła, oślepiający, wymierzony w opuszczoną kurtynę. Lecz widowisko byłoby niczym bez krzty zniecierpliwienia, ciążącego w powietrzu oczekiwania setek spojrzeń. Nikt nie wyszedł. Wszyscy czekali.
Kurtyna zafalowała, dech w piersiach zamarł. Annikki zmrużyła oczy.
— Panie i panowie — donośny głos poniósł się po namiocie, znajomy jej ze wczorajszego popołudnia. Ten sam mężczyzna, tym razem odziany w fikuśną marynarkę z frędzlami i specyficznym krojem, wyszedł przed widzów, a po jego uśmiechy można było wnioskować, że czuł się doskonale w centrum ich uwagi. — Złaknieni widowiska i emocji, pozwólcie zaprosić się do poznania historii opowiedzianej wam prosto z końskiego grzbietu…
Głęboki bas zawisł w powietrzu, chytre oko błysnęło spod ronda cylindra.
— …przez jedyną i niezastąpioną Hotaru!
Ludzie krzyknęli, szybko, głośno i bez ograniczeń, ciesząc się na rozsuwającą się kurtynę, witając wczesnymi owacjami wierzchowca, którego jakiś młodzik wprowadził na plac. Dumny, rasowy rumak, poznała od razu po tym płynnym, tanecznym chodzie, muskularnej szyi, krótkich, acz zgrabnych nóżkach. Paso fino lekkim galopem wszedł na koło, zachwycając swą wręcz bajkową, siwą maścią. Trzymanie na lonży konia nie stanowiło zadania szczególnie trudnego, ale to spięcie u chłopaka było dla niej wyraźnie, niepewność w spojrzeniu, zbyt kurczowe chwytanie liny… A potem wzrok przesunął się ku osobie, która jakimś cudem samym wejściu na arenę przyciągnęła do siebie wszystkich.
Odbijała się od ziemi, gdyż ktoś tak płynnie i gładko nie mógł zwyczajnie chodzić po samym piachu, co wszyscy. Nie miała kolorowego kostiumu, makijażu, czy misternej fryzury z błyszczącymi spinkami, kroczyła ku swemu wierzchowcowi pewnie, spokojnie, jak ktoś świadom w zupełności swoich umiejętności. To nie dla ozdób ludzie przychodzili ją oglądać, to dla wyjątkowych zdolności zostawali. Annikki pochyliła się w przód na swoim krześle.
Wystarczyło chwycenie uchwytów na pasie do woltyżerki, wskoczenie na grzbiet galopującego rumaka, by ten prosty, ćwiczebny ubiór samoistnie zmienił się w suknię szlachcianki, rozdzielonej ze swym ukochanym. Dłoń wyciągała się w pustkę, pragnąc znaleźć w niej miłość, lecz gdziekolwiek by nie sięgnęła, za siebie przy szybkim obrocie, w bok przy ryzykownych wychyleniu, nic nie obiecywało jej zjednoczenia z tym jedynym.
Padła na końską szyję bez nadziei, trwając w swym żałosnym stanie, aż nowa siła nie wybiła ją w górę, ostatnia szansa postawiła na nogi. Intryga, sprytna, ale ryzykowna, musiała zadziałać, pozorna śmierć złożyła niewiastę na grzbiecie pędzącego ku drugiej, ciemnej stronie wierzchowca. Niestety, za długo pokładała się w grobie, za późno próbowali ostrzec ukochanego…
Koń popędził za szybko, tancerka nie miała jak wykonać piruetu w tym wybijającym tempie, młodzik pospiesznie spróbował naprawić swój błąd. Opowieść ruszyła ponownie.
Ukochany legł w dole, z sercem zastygłym na wieki, więc sensu nie miało, by i to drugie biło, pozbawione swej miłości. Szlachcianka, nie bojąc się konsekwencji swej decyzji, wskoczyła prosto w objęcia śmierci, lądując miękko saltem na rumaku, niczym dziecina czule ułożona do nieprzerwanego snu.
Historia, choć powszechnie znana, wcale nie odbiła się łagodniej na sercach widzów, szlochy ginęły w ozdobnych chustkach, brawa sypały się na zmarłą bohaterkę, odjeżdżającą za kurtynę na swoim widmowym rumaku. Historia, choć przerobiona tysiące razy, wydała się żywsza i prawdziwsza od scen pełnych słów, zawodzeń, głośnej rozpaczy. Tancerka zrobiła coś z nimi wszystkimi, budząc wrażliwe części ich dusz, przypominając o pięknie i niesprawiedliwości świata.
Zanim Annikki cokolwiek zauważyła, już stała z resztą widzów, nie przejmując się piekącym bólem w dłoniach od klaskania.
Wejście za kulisy było banalnie proste przy jej wyglądzie parobka w wypłowiałej koszuli i wysłużonych pracą w stajni butach. Powinna była szukać właściciela, jego rękę chwycić i umową się związać, zgodzić się na długie podróże i nieustanną tak naprawdę pracę, lecz gdzie indziej gnały myśli, owładnięte magią występu, niepowtarzalnej woltyżerki. Niewiele myśląc, a właściwie nie myśląc wcale, Annikki przemknęła pod ciężkim pudłem niesionym przez parę siłaczy, złowiwszy wzrokiem pokój, do którego weszła tancerka. Dziewczyna trzymała wzrok uparcie wlepiony w tamte drzwi, jakby jedno mrugnięcie, lekkie zboczenie z kursu miało sprawić, że pomieszczenie wyparuje, a wraz z nim ta osoba jak ze snu.
Dopadła klamki, nacisnęła – otwarte – wpadła zdyszana do środka.
Tancerka z pokazu dopiero usiadła na skromnym krzesełku, nie zdążyła choćby sięgnąć po szklankę z wodą stojącą na toaletce. Obejrzała się, rozwarła szeroko oczy na widok Annikki.
— Będę trenować dla ciebie konie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz