Przez wszystkie lata swego panowania, spędziłam w Komnatach Rady niezliczone godziny. Patrzyłam, jak sama Komnata się zmienia, tak samo, jak zmieniały się podległe mi ziemie. Niegdyś było to proste pomieszczenie, o posępnie kamiennych ścianach, zbyt duże dla umiejscowionego w środku stołu i otaczających go drewnianych krzeseł – na tyle duże, że mój głos, wysoki i dziewczęcy, niósł się echem, myląc moje własne słowa. Pamiętałam zimną posadzkę, twarde siedzenie i drzazgi, które właziły mi w palce.
Gdy pierwszy raz usiadłam za stołem, nie byłam w stanie sięgnąć tego haftowanego strzępu, przedstawiającego mapę moich włości. Leżał tam, na samym środku, niczym ozdobna serwetka. Teraz ten najstarszy, początkowy fragment olbrzymiej kapy spłowiał, gdy upłynęły dekady, otaczały go zaś inne, doszywane w miarę, jak księstwo zmieniało się w królestwo, coraz większe i większe, by w końcu stać się Imperium. Uśmiechnęłam się, kładąc dłonie na najnowszej z prowincji, mimowolnie pogrążając się w uczuciu nostalgii. Pamiętałam, jak kiedyś wyglądały moje ręce – drobne, blade i po dziecięcemu pulchne, odcinające się mocno na tle ciemnego drewna blatu. Teraz zdawały się zlewać z mapą Imperium – były pociemniałe i szczupłe, pokrywające je plamy przypominały wsie i miasta, a widoczne żyły były niczym niezliczone rzeki. Moje ciało stawało się żywym obrazem podległych mi ziem.
Podniosłam wzrok i ogarnęłam nim przestrzeń Komnaty. Teraz próżno było szukać surowego kamienia, z którego moi przodkowie zbudowali te wiekowe ściany – lodowata szarość zniknęła pod bezcennym cedrem, lśniącym marmurem, ozdobnym złotem, pod warstwami macicy perłowej, alabastru, jadeitu, pod ciężkimi gobelinami, świetlistymi witrażami i barwnymi mozaikami. Egzotyczne materiały przybyłe z najdalszych krańców Imperium tylko po to, by uświetnić Komnatę, w której zrodziły się i dojrzały plany podbicia każdej z ich ojczystych krain.
Byłam dumna ze swego dzieła. Podbój oznaczał bogactwa, te zaś napływały ku Imperium z czterech stron świata, zapewniając moim poddanym dostatni żywot, a żołnierzom – pełne brzuchy i najlepszy ekwipunek. Pod imperialnym butem gięły się wszystkie karki, a rytmiczny łomot, z jakim legiony maszerowały ku jakimkolwiek zarzewiom buntu, brzmiał jak rekwiem dla jego przywódców. Kark mógł być zgięty bądź złamany – tylko taki wybór pozostawiałam mym prowincjom.
Początkowe kampanie wojskowe prowadziłam sama. Żołnierze chętnie podążali za swą księżniczką, potem królową, z nadzieją w spojrzeniu wypatrywali namiotu imperatorki, a gdy zagrały wojenne rogi, to moje imię wykrzykiwali, szarżując do natarcia. Te czasy jednak już minęły – Imperium było zbyt rozległe, bym udawała się w każde miejsce, które wymagało, by zaprowadzić tam porządek. Zamiast tego wyręczali mnie moi generałowie, niestrudzenie pilnując, by tam, gdzie raz zatknięto imperialną flagę, wszyscy bez wyjątku skłaniali przed nią głowę.
Najnowszy nabytek Imperium został podbity kompletnie bez mojego udziału. Polityka w senacie wymagała mojej ciągłej uwagi, nie mogłam pozwolić sobie na to, by opuścić stolicę na długie miesiące, nawet, jeśli zwycięska kampania miała zapełnić skarbiec bezcennym oryszalkiem. Magiczny metal, naturalnie przesycony magią ognia, stanowił jeden z najrzadziej spotykanych zasobów, a jedynym sposobem, by go zdobyć, to w odpowiedni sposób wydrzeć go z ziemi. Umiejętnie użyty stanowił nieocenione wsparcie armii – wzmocnione oryszalkiem machiny oblężnicze pluły ogniem, miotały płonące pociski i siały destrukcję na niespotykaną skalę, zaś imperialni inżynierowie wojskowi doskonale wiedzieli, jak z nawet najmniejszej bryłki uczynić niebywale groźną broń. To był doprawdy złośliwy chichot losu, że największe złoża tego metalu znajdowały się w sercu tak dzikiej, niegościnnej krainy.
Wróciłam wzrokiem do zdobiącej stół Rady haftowanej kapy. Podbity fragment ledwie wyszedł spod igieł pałacowych hafciarek, mieniąc się złotem i muślinem, w bardzo pochlebnym świetle przedstawiającym naturę reprezentowanych ziem. Gołe skały, bezkres pustyni i błękit nieba, pozbawionego jakichkolwiek chmur – oto jak wyglądały moje nowe ziemie. Ale zawierały oryszalk i dla tego bogactwa podbiły je dla mnie legiony.
Jak to nierzadko bywa, nowo podbite ziemie wciąż były niestabilne, a części z zamieszkujących je poddanych nadal wydawało się, że mogą zrzucić imperialne jarzmo z karku. Co mądrzejsze ludy przystosowywały się od razu, szukając zysku w nowych szlakach handlowych i zapewnionej przez legiony ochronie, lecz takich przypadków było niewiele. Większość trwała w swej głupocie, a te prymitywne ludy, zamieszkujące moje obfite w oryszalk ziemie, prześcigały w swym uporze wszystkie inne. To była trudna kampania, nie tylko ze względu na odległość od serca Imperium i nieprzyjazny klimat, ale głównie ze względu na te zdziczałe plemiona, poruszające się wśród piasków pustyni niczym duchy, odporne na lejący się z niebios żar i atakujące legionistów, gdy ci najmniej się tego spodziewali.
Co prawda teraz ich prymitywne siedziby leżały w ruinach, ale każdą piędź ziemi Imperium okupiło jeziorem krwi legionistów.
Ruch i szelest za drzwiami przywołał mnie do rzeczywistości. Drzwi Komnaty otwarły się, do środka wlali się moi doradcy. Wiedzieli, że lubię po prostu przebywać w tym pomieszczeniu, na opak tradycji pojawiać się jako pierwsza, toteż każdy bez zdziwienia przystawał, skłaniał się, zajmował przeznaczone sobie miejsce. Ja sama odpowiadałam oszczędnym skinieniem głowy i w końcu sama przeszłam do największego, najbardziej ozdobnego krzesła. Egzotyczny heban wyłożony miękkim aksamitem. Na mym tronie siedziałam wygodnie niczym bogini pośród chmur.
— Przejdźmy do najważniejszej części naszego spotkania — zaczęłam. Mój czas był cenny, a doradcy wiedzieli, że nigdy nie trwoniłam go bez sensu. — Ostateczne podporządkowanie naszego źródła oryszalku.
Dzikie ziemie miały przestać być dzikie i stać się pełnoprawną częścią Imperium. Moi poddani posługiwali się jedną walutą, jednym językiem, podlegali jednemu prawu – tylko widok za oknami się różnił. I właśnie taki imperialny porządek miał pojawić się wśród tych piasków i kamieni, a żeby on nastał, potrzebowałam tam nie tylko wojska, ale i zarządców, urzędników, infrastruktury… Kampania wojskowa, choć krwawa, trwała zawsze krótko w porównaniu do czasu, jaki zajmowała pełna asymilacja.
— Jaśnie Oświecona — zaczął jeden z doradców.
Siedział tuż obok, na wyciągnięcie ręki. Choć stół Rady był okrągły, w zamierzeniu mając zatrzeć granice między panującym i jego doradcami, sprawiając, że ci ostatni nie lękali się otwarcie wypowiadać swego zdania, to jednak wciąż pozostało to subtelne zaznaczenie, kto jest tutaj wyżej ceniony. Mężczyzna przesunął dłonią po siwiejącej mocno brodzie, z tymi pojedynczymi, ciemnymi pasemkami – pamiętałam, gdy cała była czarna, jeszcze wtedy, gdy w Komnacie hulał wiatr, a ja dyndałam nogami, siedząc na twardym, drewnianym krześle.
— Za twym światłym pozwoleniem, wezmę pod swe skrzydła północną część prowincji i w rok sprawię, że każdy, nawet najmniejsze z dzieci, będzie sławiło twoje imię. Jeśli udzieliłabyś mi swej łaski, wsparła siłą sześciu legionów…
— Weź osiem — odparłam, odwracając się ku niemu. — A za rok chcę widzieć swój posąg na głównym placu miejskim.
Uśmiechnął się, skłonił głowę w podzięce wiedząc, że dodatkowe legiony nie są wyrazem moich wątpliwości w jego umiejętności, lecz gwarancją łaski i zaufania, symbolem siły Imperium, dla którego posłanie dodatkowych oddziałów na drugi kraniec znanego świata było równie łatwe, co przesunięcie pionków na mapie.
— Jaśnie Oświecona — odezwał się kolejny z doradców. — Za twym światłym pozwoleniem…
Siedział kawałek dalej, na pozycji niemal tak samo ważnej, jak pierwszy z doradców. Pokiwałam głową na jego propozycję i zapewnienia, że te spalone słońcem karki same zegną się na dźwięk mego imienia, następnie zaś i jemu dodałam dwa legiony. Te ziemie musiały w pełni należeć do mnie i to szybko. Imperium nie okazywało słabości.
Imperium nie miało słabości.
Kolejni z mych doradców składali obietnice, prosili o legiony i wsparcie, ja zaś oceniałam ich szanse, zastanawiałam się nad charakterem i podejściem, i nad tym, czy nie wolę mieć danej osoby tu, w stolicy, zamiast wysyłać daleko, całe tygodnie drogi od serca Imperium. Odsyłałam ich na długo, lecz zadanie było ważne, trudne, i musiało im się powieść. Dyskusja szła sprawnie, plan powstawał szybko i skutecznie, już czekał, by wcielić go w życie. Moi podwładni wiedzieli, że próby przepchnięcia własnej agendy to najkrótsza droga do pożegnania się ze stołkiem i przywilejami, a dobro Imperium jest dla mnie najważniejsze. Byłam surową władczynią. Nie było innej drogi.
— Jaśnie Oświecona.
Głos był cichy, płynący z ostatniego miejsca przy stole. Dotarł do mnie tylko dlatego, że w ogólnej dyskusji na chwilę zapanowała cisza. Podniosłam wzrok na najmłodszego z mych doradców.
— Za twym światłym pozwoleniem… zaopiekuję się południową częścią. Sprawię, że gdy zechcesz odwiedzić te ziemie, nie odróżnisz ich od tego, co wita cię w stolicy.
Zamyśliłam się. Mężczyzna odziedziczył stanowisko niedawno, po swej matce. Moja doradczyni odznaczała się głębokim zrozumieniem sytuacji, za syna ręczyła w najbardziej kwiecistych słowach, miałam jednak wrażenie, że czasem przytłacza go waga podejmowanych w Komnacie decyzji. Dość niepewnie czuł się podczas swych pierwszych obrad, a ostatnimi czasy podupadł na zdrowiu, usunął się z życia politycznego na parę tygodni. Teraz co prawda twierdził, że z jego zdrowiem już wszystko w porządku i może podjąć swe obowiązki, lecz ja nie byłam ku temu przekonana. Mimo wątpliwości, tego dnia wspomnienia dawnych kampanii musiały pobudzić uśpioną część mojego ducha – tę odważniejszą, skłonną do ryzyka i podejmowania pochopnych decyzji.
— Ilu legionów sobie życzysz?
— Jednego, Jaśnie Oświecona.
Zmarszczyłam brwi.
— Dostaniesz pięć.
— Jeden to aż nadto.
Lekki pomruk i szelest przetoczył się przez komnatę. Doradca odmawiał przyjęcia mojego wsparcia…?
— Lecz prosiłbym cię, Jaśnie Oświecona, o coś innego — mężczyzna uśmiechnął się lekko, zrobił efektowną pauzę, właściwą doświadczonemu mówcy — przydziel mi architektów. Przydziel więcej inżynierów i robotników, ale tych starszych, którzy wznosili już świątynie i pałace, którym nieobce są akwedukty czy głębokie studnie. Przydziel mi magów ziemi i druidów, a nie poznasz krainy, którą przyjdzie ci odwiedzić.
— To jakaś farsa! — odezwał się pierwszy z doradców. — Magów ziemi i druidów? I jak wesprą oni te pięć legionów? Druidzi ślubują nigdy nie brać udziału w walkach, a magowie ziemi jedyne co potrafią, to pomóc przy budowie obozowiska. — Starszy mężczyzna odwrócił się do mnie, na jego obliczu malowało się coś pomiędzy troską a oburzeniem. — Jaśnie Oświecona, pozwól mi wziąć pod opiekę również i te ziemie. Z pomocą tych pięciu legionów…
Uniosłam dłoń, natychmiast zamilkł.
— Twoje brzemię jest wystarczające. — Zwróciłam się na powrót do mojego problematycznego doradcy. — Dostaniesz swój jeden legion oraz tylu innych, ilu będziesz potrzebował. Nie zawiedź mnie.
— Chwała Imperium — odparł, splatając dłonie.
Nie przypominałam sobie, by te oczy miały tak przedziwną, rubinową barwę.
U samego początku mych rządów, gdy los wyrwał mnie gwałtownie z wypełnionego zabawami czasu dzieciństwa, starałam się, by mej uwadze nie umykały żadne sprawy księstwa. Chlubiłam się tym, że wiem o wszystkim, co dzieje się na podległych mi ziemiach i że moje decyzje z chirurgiczną precyzją potrafią rozwiązać problem, o którego istnieniu nie wiedzieli do końca nawet moi doradcy. Dekady zajęło mi zrozumienie i stopniowe przyzwyczajenie się do tego, że na pewnym etapie to podejście nie jest już możliwe i choćbym miała i sto sióstr, takich samych, jak ja, dzielących ze mną wszystkie myśli i całą wiedzę, nadal nie starczyłoby mi czasu ani sił, by w ten sam sposób rządzić olbrzymim Imperium. Bolesna była ta nauka, teraz jednak przywykłam już do tego, że niczym bogini na szczycie świętej góry, słyszę jedynie najgłośniejsze modlitwy, chronię lud przed powodziami i tornadami, nie zaś przed wiosenną burzą, a błogosławieństwem swej uwagi obdzielam tych, którzy naprawdę wiele znaczą.
Tak, jak kampania była krwawa i trudna, tak i asymilacja pustynnych ziem przebiegała w podobnie wyboisty sposób. Dzieliłam swój czas i uwagę między wszystkie ziemie należące do Imperium, lecz wiadomości przychodzące z mego nowego źródła oryszalku zawsze psuły mi humor. Te dzikusy stawały się coraz bardziej zuchwałe – gdy udało im się obrabować strzeżoną, imperialną karawanę, już po paru dniach zasadzili się na siedzibę gubernatora. Sam gubernator przeżył, zamachowców złapano i publicznie stracono w sposób na tyle widowiskowy, że wydawało się, że nikomu więcej nie przyjdzie do głowy podnieść rękę na imperialną flagę. Jakże mylnie! Zrobili to ponownie ledwie parę dni później i purpurowy orzeł padł w piach, podeptany prymitywnymi łapciami z łyka i koźlej skóry. Sukcesy ruchu oporu w jednej części prowincji dodawały animuszu innym i w efekcie prowincja, zamiast stopniowo poddawać się mojej władzy, dopasowywać do reszty organizmu, którego miała być częścią, przypominała owrzodzoną kończynę, promieniującą bólem i gorączką, zatruwającą resztę ciała.
Skupiona na niezliczonej liczbie spraw, nie zwróciłam uwagi na to, że z jednej części prowincji nie dochodzą do mnie absolutnie żadne informacje.
To był kolejny długi dzień pełen spotkań i posiedzeń, podejmowania ważnych decyzji i dźwigania ciężaru władzy. Wieczorny chłód sprawiał, że nie marzyłam o niczym innym, niż o tym, by zaszyć się w ciszy i spokoju swoich komnat, pozwalając myślom zwolnić i oczyścić się z nadmiaru bodźców. Podążałam właśnie jednym z pałacowych korytarzy, pragnąc zakończyć już ten długi dzień, gdy moje brwi ściągnęły się nieznacznie – uszu dobiegł odgłos pospiesznych kroków, zwiastujący, że zaraz będę musiała zająć się sprawą niecierpiącą zwłoki.
Odwróciłam się, a ściągnięte brwi wygładziły się, bo oto zbliżała się do mnie matka mego najmłodszego doradcy, tego, który życzył sobie ledwie jednego legionu i całych zastępów budowniczych. Kobieta była młodsza ode mnie, lecz czas nie obszedł się z nią łaskawie – zmarszczki kładły się wokół oczu, dłonie drżały same z siebie, a nogi nie potrafiły utrzymać jej ciężaru, zmuszały do podpierania się laską. Większość obowiązków swego stanowiska przekazała synowi, a ja ceniłam ją za to – za odwagę w pogodzeniu się z własnymi ograniczeniami i dobrowolnym zrzeczeniu się władzy. Na palcach jednej ręki mogłam policzyć tych, którzy byli do tego zdolni.
Wytrawna polityczka, mogłabym nazwać ją przyjaciółką, gdybyśmy urodziły się w innych okolicznościach. Jeśli coś ją niepokoiło, musiała być to ważna sprawa.
— Jaśnie Oświecona — zwróciła się, używając mojego tytułu. A więc przychodziła z oficjalną sprawą.
— Słucham.
— Odebrałam list od mego syna.
— Mów dalej.
Jej spojrzenie mi się nie podobało, było tam więcej obawy, niż się spodziewałam. Do tej pory najmłodszy z doradców nie napisał niczego, co wymagałoby mojej bezpośredniej reakcji, zgodnie z protokołem więc założyłam, że sprawy na jego ziemiach mają się niezgorzej, a przynajmniej że on sam sobie z nimi radzi, choć wydawało się to nie do końca realne. Jego bardziej doświadczeni towarzysze mieli pełne ręce roboty, a sprawy nie wyglądały dobrze. Spojrzenie mojej byłej doradczyni sugerowało, że ta skłonność do ryzyka, która wtedy odezwała się w Komnacie Rady, okazała się lekkomyślnością. Widać, że jej syn mógł ukrywać prawdziwą sytuację na swych ziemiach, pragnąc wypaść lepiej na tle innych, albo, co gorsza, był nieświadomy tego, co dzieje się pod powierzchnią i ruch oporu wyprowadził go w pole.
— Ja… nie wiem, co mam sądzić o tym liście. Wydaje mi się… Sądzę, że on może być w wielkim niebezpieczeństwie, lecz nie może napisać o nim wprost. Ale jego słowa nie pasują do żadnego z imperialnych szyfrów. Nie wiem, jak mam to interpretować.
Uniosłam brwi, wyciągnęłam dłoń po list. Cisza nabrzmiała napięciem, gdy wśród słów doradcy próbowałam znaleźć prawdę.
— …nadmieniła Jaśnie Oświeconej, by w swej łaskawości przysłała mi artystów – poetów, malarzy, rzeźbiarzy, pieśniarzy i aktorów, biegłych w znajomości wszelkich klasycznych dzieł, którymi szczyci się Imperium… — przeczytałam na głos. — Ich obecność na tych ziemiach będzie kluczowa dla wypełnienia złożonej przeze mnie w Komnacie Rady obietnicy.
Podniosłam wzrok na kobietę. Ile z tego rozumiałam na początku, tyle samo rozumiałam i po lekturze. List nie miał sensu, przypominał raczej raport z budowy letniej willi, a nie zaprowadzania porządku w najtrudniejszej z prowincji.
Miałam tylko nadzieję, że szczątki syna uda się sprowadzić z powrotem.
Trzydzieści legionów podążało wraz ze mną z ekspedycją punitywną, mającą raz na zawsze położyć kres temu, co działo się w mej bogatej w oryszalk prowincji. Nowym obywatelom Imperium dawałam wybór – kark zgięty bądź złamany – i za każdym razem go szanowałam. Zbyt długo pobłażałam tym dzikim, pustynnym ludom, licząc na to, że żelazna ręka doradców, przedłużenie mojej woli, w końcu weźmie w karby prymitywne plemiona, lecz widać te nadzieje były złudne. Te karaluchy nie potafiły dopasować się do wartości wyznawanych w Imperium, a co nie potrafiło tego zrobić, musiało zginąć.
Był już wieczór, lecz gorąc nie odpuszczał, wysysając z ciała siły, ja zaś boleśnie odczuwałam własny wiek i ostatnie lata wygodnego życia w stolicy. Siłą woli powstrzymywałam się od okazywania słabości, ganiąc siebie za to, że z utęsknieniem wypatruję powrotu do domu, choć nie przekroczyliśmy nawet granic zbuntowanej prowincji. Odwykłam od rozwiązywania spraw w ten sposób, odwykłam też od tego, że rzeczy nie działy się po mojej myśli a rzeczywistość nie naginała do mej woli.
I właśnie wtedy oznajmiono mi, że przybywa do mnie poselstwo – kilku jeźdźców, dosiadających tych pustynnych koni o dwóch garbach, lecz odzianych na imperialną modłę, przywiozło pozdrowienia oraz list z pieczęcią, którą kojarzyłam z moją doradczynią, teraz jednak pieczęć ta należała do jej syna. List otworzyłam od razu, zawarte w nim słowa brzmiały jak pułapka.
— Przekażcie swemu panu, że przybędę — powiedziałam krótko, lustrując oblicza posłów, szukając w nich fałszu i podstępu.
Westchnęłam, nie znalazłszy nawet śladu, a ta niespokojna noc, gdy sen nie chciał do mnie przyjść, to na pewno była wina gorąca i duchoty.
Miasto posiadało mury. Wysokie, nawet jak na standardy imperialnej sztuki wojennej, lecz im dłużej na nie patrzyłam, tym bardziej dostrzegałam te drobiazgi mówiące o tym, że nie zbudowano ich w celach obronnych. Zbyt ozdobne, pozbawione kranelunku i otworów strzelniczych, z wieżami strażniczymi zbyt daleko od siebie, by mogłby być wsparciem w trakcie oblężenia. Zmarszczyłam brwi. W tym mieście było coś dziwnego.
Nie zdążyliśmy się specjalnie zbliżyć, gdy naprzeciw gargantuicznej kolumny trzydziestu legionów wyszedł orszak powitalny, stosowny do tego, by powitać głowę państwa, lecz nadal śmiesznie mały w porównaniu do wojennej potęgi za moimi plecami. Na czele dostrzegłam młodego doradcę – mężczyzna z wprawą ściągnął wodze wierzchowca, płynnym ruchem zeskoczył z siodła, a gdy skinęłam dłonią, zbliżył się do mnie, skłonił w pozdrowieniu.
— Jaśnie Oświecona — powiedział, unosząc na mnie wzrok, a uśmiech satysfakcji tańczył w spojrzeniu. — Obiecałem, że gdy przybędziesz na te ziemie, gdy odwiedzisz podległe mi miasto, nie odróżnisz go od imperialnej stolicy.
— Zuchwała obietnica. Przyjęłam ją ze szczyptą soli.
— Niepotrzebnie — uśmiech się poszerzył — zechciej towarzyszyć mi do pałacu i na własne oczy przekonać się, że w swych obietnicach nie kłamałem.
Skinęłam głową w przyzwoleniu, podążyłam do miasta, biorąc ze sobą straż przyboczną i świtę, legiony zaś zostawiając pod murami, by rozbiły obóz i czekały mego powrotu. Sytuacja zdawała się ze wszech miar spodziewana i korzystna – oto gubernator zapraszał swą imperatorkę, by osobiście oceniła owoce jego pracy i gdyby chodziło jakąkolwiek inną prowincję, nawet bym się nie zastanawiała, miecz nie tkwiłby przy moim pasie, a za plecami nie podążałoby pięciu elitarnych magów bitewnych. Lecz w tym przypadku, gdy cała reszta oryszalkowych ziem stała w ogniu buntu… Zwróciłam spojrzenie na doradcę.
Próżno było w nim szukać tego cichego, niepewnego młodzieńca, który próbował zastępować matkę w Komnacie Rady. Przywykł do dzierżenia sterów władzy, wydawanie poleceń zdawało się dla niego naturalne, a jego ludzie szukali jego spojrzenia i przyzwolenia, nawet wtedy, gdy to ja stałam tuż obok. To była cecha, którą osiągało się po latach prawych rządów, opartych na zaufaniu i szacunku, ten zaś wzrastał powoli i tak łatwo było go stracić przez zwykłą nieostrożność. Miałam swoje obawy wobec tego mężczyzny, lecz widać matka znała go dobrze, wiedziała, że dorośnie do swej roli. Pozwoliłam sobie na nieznaczny uśmiech.
Przekroczyliśmy bramę, wkroczyliśmy do stolicy.
Jasny kamień, czerwone dachy, architektoniczna symetria i zdobienia, do których przywykłam od najmłodszych lat. Starannie wybrukowana droga, kamień przy kamieniu, z koleinami wygodnie dopasowanymi do szerokości wozu i podwyższonymi kamieniami, dzięki którym piesi mogli gładko przeciąć ulicę. Ludzie tłoczyli się wokół, bo przecież zobaczyć imperatorkę to więcej, niż zobaczyć kometę lub zaćmienie słońca, ja zaś spoglądałam na te twarze, uniesione w zachwycie i starałam się pojąć, na co właściwie patrzę.
Każde z podbitych miast zmieniało się w amalgamat stylu życia Imperium z tym, co wyrosło natywnie na danych ziemiach. Nasze togi mieszały się z wełnianymi kurtami, barwnymi turbanami i wyciętymi sukniami – dowód na to, że dopóki kark pozostawał zgięty, podległy lud mógł liczyć na łaskę i szacunek wobec jego własnych obyczajów i kultury. Nie byliśmy okrutni ponad miarę. Spodziewałam się więc zastać tutaj ludzi odzianych w te pustynne zawoje, chroniące przed niesionym z wiatrem piaskiem i palącym słońcem lejącym się na głowę, lecz nie było po nich śladu. To było imperialne lato, wyjątkowo gorące, ludzie chronili się pod parasolami, szukali cienia w zdobiącej miasto zieleni. Tylko kolor skóry, osmaganej pustynnym wiatrem i spalonej słońcem, tylko te tatuaże o nieznanym mi znaczeniu, odróżniały ich od tych, którzy narodzili się w samym sercu Imperium.
Znów spojrzałam na doradcę. Czy on to zaaranżował, akurat na okoliczność mego przyjazdu, czy coś wydarzyło się w tym mieście, co wymykało się mojemu pojmowaniu?
Mężczyzna uśmiechał się lekko, niepomny na me taksujące spojrzenie.
Wieczór nadal był gorący i duszny, a raczej byłby, gdybym nie spędzała go w pałacowych ogrodach – druidzi musieli dokonywać tutaj cudów swojej magii, ogrody prezentowały się wspaniale. Skąpane zielenią i rozkwitłym kwieciem, przetykane urokliwymi fontannami i subtelnie poprowadzonymi szlakami irygacyjnymi, były godne jednej ze szlacheckich willi w stolicy, a spokojny spacer, który właśnie odbywałam, koił zmysły i zmęczoną słońcem skórę. Wąska ścieżka, jasna i doskonale ułożona, była idealna do tego, by podążały nią dwie osoby.
— Porzućmy zbędne wstępy — zaczęłam, odwracając się ku idącemu niespiesznie u mego boku doradcy. — Jak?
Mężczyzna posłał mi enigmatyczny uśmiech, w nocnej ciemności zalśniły te niepokojąco rubinowe oczy.
— Wszystko zgodnie z imperialnymi traktatami wojennymi — odparł, splatając ramiona za plecami. — W pierwszych rozdziałach jest w końcu mowa o tym, by najpierw poznać samego siebie oraz swego przeciwnika.
— Twoi towarzysze są od ciebie bardziej doświadczeni. Traktaty są im znane, a mimo to ich ziemie trawi ogień rebelii.
— To prawda. Nie wystarczy jednak znać treść traktatów. Należy je jeszcze zrozumieć i odpowiednio zastosować. — I znów ta nieznaczna pauza, z wprawą podkreślająca wagę słów. — Moi towarzysze znali siebie, lecz nie zadali sobie wystarczającego trudu, by poznać przeciwnika, a przez to nie wiedzieli, czego dokładnie potrzeba, by owego przeciwnika zwyciężyć. Ani, co ważniejsze, co przeciwnikowi ofiarować, by zwyciężył sam siebie.
— Interesujące słowa. I co takiego dostrzegłeś w swym przeciwniku, co umknęło pozostałym doradcom?
— Że to lud nawykły wojnie, stawianie oporu to ich druga natura. Walczą ze wszystkim – z pustynnym wiatrem, z morderczym słońcem, z dzikimi bestiami, z brakiem wody, z innymi plemionami… Brak surowców jest dla nich naturalny, broń to przedłużenie ramienia, a najlepszą obroną jest atak.
— Imperium również jest nawykłe do prowadzenia wojny. Z tym tylko, że my mamy więcej doświadczenia, więcej żołnierzy, lepszy sprzęt i uzbrojenie, dysponujemy magią i sprawdzoną taktyką.
Doradca znów się uśmiechnął, skinął głową na potwierdzenie mych słów. Z jakiejś przyczyny miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z nauczycielem taktyki, te dekady temu, gdy na moich skroniach tkwił prosty diadem, nie zaś ciężka korona.
— Nasza taktyka jest przystosowana do innych warunków, niepodobnych do tego, co znajdujemy tutaj. Oni jednak są w tym ekspertami, sama przyroda staje po ich stronie.
— Więc sądzisz, że te prymitywne ludy przewyższają potęgą militarną imperialne legiony?
— To nie jest ważne w tej dyskusji — odparł, obdarzając mnie uśmiechem, który mógł uchodzić za pobłażliwy. — I tak nie zamierzałem z nimi walczyć. Nie w ten sposób.
— W takim razie w jaki?
Doradca przystanął, rozplótł ramiona.
— Zniszczyłem ich duszę.
Słowa zawisły w ciszy wieczoru, jedynie odległa fontanna szumiała gdzieś w tle. Mężczyzna patrzył na mnie przez chwilę, nim wskazał dłonią, skręciliśmy w jedną z bocznych alejek.
— Towary mają odmienną wartość w zależności od tego, gdzie się znajdują. Homary są potrawą biedaków w jednym regionie, w innym zaś delikatesem godnym szlacheckiego stołu. Nie inaczej jest i tutaj, lecz towarem nie jest nic egzotycznego dla nas, a raczej coś prostego i oczywistego. — Posłał mi lekki uśmiech. — Woda.
— To nic odkrywczego, skoro wokół jest jedynie piasek.
— Prawda. Tym bardziej mnie dziwi, że jedynie ja to dostrzegłem.
Pozwoliłam sobie skomentować to parsknięciem śmiechem. Tymczasem zaś doradca kontynuował.
— Tutejsze ludy polegają na oazach, podziemnych źródłach i roślinach zdolnych zebrać wodę z powietrza. Lecz każde z tych źródeł jest niewielkie i nietrwałe – oazy potrafią obumrzeć, podziemne źródła się wyczerpują, a rośliny same potrzebują wody, by przeżyć, nie mogą obdzielić nią całego miasta.
Westchnęłam, skinęłam głową, gdy dotarło do mnie, dlaczego mężczyzna poprosił o tak wielką liczbę architektów i budowniczych.
— Więc to o to chodziło…
— Owszem — odparł, podchodząc do jednej z fontann, przysiadając na cembrowinie. Wskazał mi dłonią, bym też usiadła, ja zaś byłam zbyt pochłonięta rozmową, by dostrzec, jak bardzo sprzeczne z obyczajem było to zachowanie. — Woda wciąż znajduje się pod ziemią, nawet na pustyni, lecz na znacznej głębokości i niełatwo jest się do niej dostać. Dlatego potrzebowałem zdolnych magów i inżynierów, by dokonali dla mnie niemożliwego, dostali się do najgłębszych pokładów życiodajnej wody. I to w ilościach zdolnych zaspokoić potrzeby całego miasta.
Kamień fontanny był twardy, lecz ciepły.
— To nadal nie odpowiada na pytanie, dlaczego tutaj tubylcy nie ważą się podnieść ręki na władzę, zaś w innych miejscach gubernator nie może wyjść bezpiecznie z pałacu. Przecież i tam potrzebne było zaopatrzenie w wodę.
— Opowiem ci w takim razie, jak rozegrałem pierwsze tygodnie w tym miejscu, bo to okazało się kluczowe.
Uniosłam brew.
— Zamieniam się w słuch.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz