Większość dnia zeszła mu na zabawianiu zbłąkanego bóstwa hasającego sobie beztrosko po Podziemiu, lecz, o dziwo, Bashar wcale nie narzekał. Więcej nawet – nie uważał tego czasu za stracony, bo, co tu dużo mówić, całkiem dobrze się bawił.
Jak daleko sięgało jego dominium, jego mieszkańcy doskonale rozpoznawali jego sylwetkę, te liczne skrzydła i przytłaczająca prezencja charakteryzowały tylko jedną znaną im istotę, przed którą czuli słuszny respekt. Bashar rządził sprawiedliwie, sumiennie wykonywał swoje obowiązki, nie unosił się gniewem, nie wydawał rozkazów pod wpływem kaprysu. Jeśli ktoś nie dał mu wyraźnego powodu, nie musiał się go bać. Nie zmieniało to faktu, że Bashar utrzymywał wyraźną granicę między sobą, a resztą mieszkańców Podziemia, pilnował ustalonej hierarchii, nie spoufalał się z nikim i nawet jego relacja z Tanatosem, bogiem śmierci, bodaj najbliższym mu statusem i mocami, nie wykraczała poza sprawy związane z ich obowiązkami. Nie dzielił z nim swego serca, przemyślenia zachowywał dla siebie, nie szukał wsparcia w jego radach. Ciężar odpowiedzialności za Podziemie, trzecią część znanego świata, Bashar dźwigał na swych barkach sam.
Pewnie dlatego udawanie zwykłego przewodnika, pośledniego mieszkańca Podziemia, okazało się dla niego tak odświeżające i odprężające. Co początkowo miało być drobną zabawą i skończyć się w momencie, gdy nieznajomy poznał imię swego towarzysza, przedłużyło się niespodziewanie, gdy okazało się, że dla owego nieznajomego miano władcy całej krainy, jest niczym więcej, jak tylko nowym, zabawnym słowem pozbawionym większego znaczenia. Takiego obrotu wypadków Bashar się nie spodziewał, lecz skoro już przyszedł, bóg postanowił pójść za ciosem i przedłużyć nieco zabawę.
W swym prywatnym gabinecie Bashar roztrząsał sprawy większej wagi, dotyczące całego Podziemia, codzienną administrację i drobiazgi pozostawiając armii pracujących bez wytchnienia, martwych od wieków urzędników. Dzięki temu gabinet oferował mu ciszę i spokój, bo nikt nie niepokoił Bashara bez wyraźnego ku temu powodu, a sam Bashar nieczęsto kogokolwiek do tego gabinetu wzywał. Jeśli już, to najczęściej Tanatosa, jak to się właśnie teraz wydarzyło.
— Mam pewną sprawę — zaczął, gdy Tanatos pojawił się już w pomieszczeniu, zajął miejsce po drugiej stronie masywnego biurka. — Chodzi mi o ten nieoczekiwany problem, który zalega właśnie w komnatach gościnnych pałacu.
Tanatos skinął mu głową.
— Tak, jego obecność tutaj również mnie martwi.
— Martwi?
Bashar uniósł brew. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał – stawiał raczej na to, że Tanatos zaproponuje, że własnoręcznie złapie zbłąkanego boga za tę złotą grzywę i wywlecze z Podziemia, dopilnowawszy, by po drodze z bliska obejrzał sobie, jak starannie harpie wysypały wszystkie ścieżki żwirem i pumeksem.
— Jest istotą z powierzchni, należy do słońca i dzikiej przyrody. Nie tu jest jego miejsce i jego obecność w Podziemiu nie przyniesie niczego dobrego. Im dłużej tu przebywa, tym większym jest problemem.
— Nie on pierwszy zawędrował do tej krainy nieproszony, nie będzie ostatnim. Jak na razie mój pałac nadal stoi, a Cerber jest cały i zdrowy — Bashar zrobił lekką pauzę, zastanowił się. — Chyba nawet jest szczęśliwszy, ma nową osobę do zabawy.
— Jego trzeba jak najszybciej stąd wypędzić.
Bashar pokręcił głową.
— Dante jest kompletnie nieszkodliwy. Poza tym chciałem, żeby poznał władcę tego miejsca.
Teraz to Tanatos uniósł brew, zamilkł na moment.
— Spędził z tobą cały dzień!
— Prawda, lecz mnie nie rozpoznał — przelotny uśmiech zagościł na wargach boga — nawet, gdy wyjawiłem mu swe imię.
— Nie wierzę.
— A jednak — Bashar oparł łokcie na blacie, złożył dłonie w wystudiowanym geście. — I z tym właśnie wiąże się sprawa, którą mam do ciebie.
— Nie martw się, wytłumaczę mu jego błąd tak, że…
Bashar przerwał mu ruchem dłoni, pokręcił głową.
— Nie, nie, to ostatnia rzecz, którą chciałbym, żebyś zrobił. Wolałbym… kontynuować tę szaradę.
— Nie rozumiem…
— Chciałbym, żebyś w obecności Dantego zachowywał się, jakby Podziemie było twoim dominium, a nie moim, ja zaś jakbym faktycznie był jednym z przewodników i podobnie do Charona pilnował, by dusze śmiertelników udawały się tam, gdzie powinny.
Tanatos zmarszczył brwi.
— To szaleństwo.
— To niewinny żart — odparł Bashar. — Jest prawdą, że niepowołane osoby, wałęsające się po Podziemiu, kiedy nie nadszedł jeszcze ich czas, łamią boskie prawa, lecz to ja stoję na ich straży.
— Pozwolisz, żeby były łamane?
— Naciągane. Dante nie czyni nikomu krzywdy swoją obecnością, ja zaś już wybrałem dla niego karę za te harce — Bashar złożył dłonie na blacie. — Nie wygnam go, nim sam nie zrozumie, kogo wziął za pośledniego przewodnika i nim nie zobaczę wyrazu jego twarzy, kiedy to nastąpi. Do tej pory będzie gościem w Podziemiu i będzie zabawiał Cerbera.
Tanatos patrzył na niego długą chwilę, starając się doszukać czegoś w spojrzeniu boga.
— Czy wiesz, kim jest Dante? — spytał ostrożnie, lecz Bashar ponownie zbył jego troskę.
— Oczywiście, że wiem, kim jest Dante — odparł. Zagubionym pomniejszym bóstwem i moją rozrywką w tym miesiącu. — Nie martw się, mam tę sytuację pod kontrolą.
— Skoro tak twierdzisz, niech tak będzie — zgodził się w końcu Tanatos. — Mam nadzieję, że to nie będzie miało dalszych konsekwencji…
Boska proweniencja i przebywanie w samym centrum swoich włości sprawiało, że Bashar sypiał krótko, toteż nie zdziwił się, gdy wstał o poranku, a wrota do pokoju gościnnego wciąż były zamknięte na głucho. Bashar miał szansę spędzić ten czas produktywnie, zajmując się swymi sprawami i dopełniając wynikających z piastowanego stanowiska obowiązków, a przynajmniej tak mu się wydawało. Dopóki, rzecz jasna, Dante nie postanowił objawić się mu w całej swojej krasie i zażądać kąpieli. Bashar wysłał go do łaźni, dokończył spisywać swoje przemyślenia z wizyty w Tartarze poprzedniego dnia, następnie zaś wstał i przeszedł do następnego ze swych porannych zadań, mianowicie do zajęcia się jego specjalnym gościem.
Łaźni faktycznie nie dało się przeoczyć.
Podobnie jak reszta pałacu, utrzymane były w tym surowym, geometrycznym stylu, gdzie czerń oszczędnie przełamywało złoto i głęboka czerwień, a symetryczne ozdoby zdawały się spływać ku sufitowi, potęgując przytłaczające uczucie monumentalności. Same łaźnie składały się z kilku niewielkich, połączonych ze sobą pomieszczeń wraz z wypełnionymi wodą basenami. I co prawda baseny wypełniała zupełnie zwykła i niegroźna woda, nieniosąca w sobie mocy Styksu czy Kokytos, lecz te barwne, fosforyczne płytki, minerały znane jedynie w najgłębszych czeluściach Podziemia, którymi wyłożono każdy z nich sprawiały, że baseny przypominały raczej zaklęte kadzie. Bashar sam lubił z nich korzystać, toteż każdy był wystarczająco duży, by pomieścić wysoką sylwetkę boga umarłych wraz z czterema parami rozłożystych, onyksowych skrzydeł. Dla mężczyzny pokroju Dantego przypominały raczej sadzawki, w których na upartego można byłoby popływać.
Co bożek oczywiście czynił.
— Bashar! — zawołał na widok swego „przewodnika”. — W końcu przyszedłeś.
Bóg przystanął, obdarzył go niewiele mówiącym spojrzeniem, przechylił nieznacznie głowę.
— Wyraziłeś chęć spędzenia w łaźniach połowy dnia. Nie chciałem przeszkadzać.
— Ty wszystko tak dosłownie bierzesz?
Bashar puścił pytanie mimo uszu, a niedoczekawszy się odpowiedzi, Dante kontynuował.
— Przepiękne macie tu te łaźnie.
Mężczyzna przeniósł się na krawędź lśniącego głęboką czerwienią basenu, oparł plecy o krawędź, wyciągnął się, odchylając głowę, pozwalając mokrym lokom rozsypać się po czerni nieskazitelnej posadzki. Przeciągnął się, prezentując swe wdzięki nie gorzej, niż ledwie przed chwilą, w gabinecie Bashara.
— Nigdy nie widziałem takich i już nie chcę siedzieć w żadnych innych — Stopy leniwie ukazały się nad powierzchnią, uniesione wyporem wody. — Wiesz, czego jeszcze im brakuje?
— Miałem nadzieję, że niczego.
— Wielkiego basenu! — Wykrzyknął Dante, niezrażony. — Takiego naprawdę olbrzymiego, na samym środku, żeby można było w nim popływać, a nie tylko tak przechodzić od skraju do skraju.
— Łaźnie służą do mycia się, nie do pływania.
— W rzekach tutaj nie można pływać, jeziora są pełne lawy, a jeśli gdzieś jest normalna woda, zajmują ją ci wszyscy myśliciele roztrząsający trudne problemy natury moralno-egzystencjalnej — prychnął Dante. — Logiczne, że potrzeba wielkiego basenu!
Dana w dobrej wierze sugestia spotkała się jednak z chłodnym przyjęciem. Bashar, jak stał i popatrywał na Dantego, tak niewiele zmieniło się w jego postawie.
— Połowa dnia już minęła. Czy życzyłbyś sobie się ubrać?
Bożek wydął wargi, namyślając się.
— Nie wiem, chyba jeszcze nie… Bashar? — spytał nagle, coś niebezpiecznego zalśniło w tych mroźnobłękitnych oczach. — Może chciałbyś do mnie dołączyć? Woda jest taka ciepła…
— Podziękuję.
Dante prychnął, zmienił pozycję, noga jakoś tak sama uderzyła w taflę wody. Pióropusz kropel wzbił się w powietrze, niby chaotycznie i przypadkowo, lecz jakimś dziwnym zbiegiem wypadków, woda pomknęła wprost w stronę Bashara, zmoczyła część szaty.
— Na pewno? Spójrz, i tak już jesteś w połowie mokry, mógłbyś…
— Nie, nie mógłbym.
Bożek wywrócił oczami.
— Naprawdę, czy wszyscy tutaj muszą być tacy sztywni?
— To w końcu kraina umarłych — odparł Bashar niewzruszenie. — Poza tym Cerber waruje pod łaźniami odkąd tylko w nich zniknąłeś.
Na te słowa Dante się ożywił.
— Cerbuś! Jak mogłem o nim zapomnieć! — To powiedziawszy, mężczyzna zaraz podpłynął do krawędzi, jednym ruchem wyszedł z basenu. Wyciągnął rękę do Bashara. — Podaj mi ręcznik.
— Nie używamy tu ręczników — odparł. — Mamy lepsze sposoby. Pozwól za mną.
Odkąd Dedal zasilił szeregi umarłych, pałac Bashara zaczął regularnie zyskiwać różne ulepszenia, zaś jedną z ulubionych był ten strumień gorącego powietrza, kierowany wprost z głębin Tartaru do boskich łaźni. Suszenie skrzydeł zawsze było mordęgą, te onyksowe pióra zdawały się zdolne do pomieszczenia niemożliwych ilości wody, i każdy relaks w łaźniach Bashar okupował potem długim czasem bezproduktywnego siedzenia, gdy kościana służba biedziła się z ręcznikami, starając się pozbyć wilgoci z jego piór. Dopóki Dedal nie postanowił wziąć się za swoje ulepszenia.
Wśród komentarzy o tym, że co to za kraina, gdzie nie znają nawet ręczników, Bashar poprowadził zbłąkane bóstwo do jednej z bocznych komnat. Jej centralną część stanowiła bazaltowa leżanka okryta miękkim materiałem, wygodna i rozległa na tyle, by spokojnie zmieścić się na niej wraz ze wszystkimi parami swoich skrzydeł. Prócz tego w pomieszczeniu był jedynie…
— Wiatr? — spytał Dante, unosząc dłoń do skroni, odgarniając podrygujący z prądem powietrza kosmyk.
— Ogrzany nad zbiornikami magmy. Wysuszy lepiej, niż jakikolwiek ręcznik — Bashar wskazał w kierunku leżanki. — Połóż się wygodnie.
Dante podszedł, przysiadł na brzegu, po chwili wyciągnął się na leżance. I choć stworzono ją dla kogoś dużo większych rozmiarów, bożek zdołał ułożyć się w taki sposób, by swą osobą zająć całe dostępne miejsce.
— Przyjemne, nie powiem — zamruczał, przewalając się na brzuch, odgarniając włosy, by i nimi zajął się prąd powietrza. — To zdecydowanie moje ulubione łaźnie.
— Nawet, jeśli nie posiadają wielkiego basenu?
— Ten wiatr to wynagradza — odparł, teraz dla odmiany kładąc się na boku. Dante uniósł się na łokciu, leniwym wzrokiem popatrzył na Bashara. — Gdzie masz moje dzisiejsze szaty?
Bashar prawie się uśmiechnął.
— Tutaj. Mam nadzieję, że będą odpowiadały twoim gustom.
To powiedziawszy, bóg ukazał lejącą się czerń miękkiego peplosu, kilka wysadzanych kryształami brosz, by spiąć materiał, do tego jeszcze ciężki, złoty pas i ostatni element ubioru – jedwabny himation w głębokim, karmazynowym odcieniu, przypominającym swą barwą wnętrze dojrzałego owocu granatu.
Zdziwienie przebiegło przez oblicze Dantego, zaraz jednak zastąpił je uśmiech, gdy mężczyzna zerwał się ze swej leżanki, przypadł do Bashara, chwycił jedną z brosz. Geometryczne zdobienia w niczym nie przypominały niczego, co rosło na powierzchni.
— Nie noszę zazwyczaj takich rzeczy.
— Nie podobają ci się?
Dante podniósł na niego wzrok.
— Tego nie powiedziałem. — Błysnął zębami w uśmiechu, odsunął się pół kroku, władczo rozłożył ramiona. — Teraz mnie ubierz.
Bashar wydał z siebie dźwięk, który przy odrobinie dobrej woli mógł uchodzić za parsknięcie śmiechem.
— Jak sobie życzysz.
Czerń otoczyła boskie ciało, brosze spoczęły na ramionach, przytrzymując materiał, Dante tylko trochę burczał, mówiąc, że Bashar chyba nie ma doświadczenia. A potem pas otoczył biodra, himation spłynął z ramienia i jeszcze ostatnie poprawki, jeszcze tylko tu coś zmienić i już, Dante był gotów na dalsze zwiedzanie Podziemia. Mężczyzna odgarnął puszyste, wysuszone magmowym powietrzem loki, barwne płatki posypały się na posadzkę.
— Dobrze, jestem gotowy. Możemy już iść.
— Skoro taka twoja wola.
Opuścili łaźnie, ruszyli pałacowymi korytarzami. Tak, jak Bashar mówił, Cerber wylegiwał się pod drzwiami, czekając pojawienia się w nich swojej nowej zabawki, a gdy tylko Dante przekroczył próg, wielki pies zerwał się, poszczekując i merdając zapamiętale ogonem. Pozwolił wytarmosić czule wszystkie swoje łby, zaraz poszedł też po swoją porcję głasków do Bashara, następnie zaś zajął miejsce w tym niecodziennym pochodzie, towarzysząc bogom w ich spacerze.
— Czy jest jakieś konkretne miejsce, które chciałbyś dziś odwiedzisz?
— Hm, pomyślmy — zastanowił się Dante. — A co jeszcze tutaj macie?
— Cóż, wybór jest szeroki… — zaczął Bashar, nie dane mu jednak było skończyć.
Na końcu korytarza pojawiła się sylwetka, charakterystyczna i dobrze znana, tak bardzo podobna do sylwetki Bashara – wysoka i pełna dostojeństwa, lecz nie aż tak imponująca, spowita w głęboką czerń, lecz nie aż tak przytłaczającą, ozdobiona miękkością onyksowych skrzydeł, lecz jedynie jedną parą. Drugi bóg pod wieloma względami przypominał Bashara, lecz jakby słabszą, mniejszą jego kopię. Dante rozpoznał go od razu.
— Tanatos! — zawołał do niego z miejsca, przyspieszył kroku. Jeśli drugi bóg próbowałby jakkolwiek go uniknąć, stracił na to jakąkolwiek szansę. — Zastanawiałem się, kiedy cię tu spotkam.
— Witaj, Dante — Tanatos dla odmiany zwolnił kroku. — Słyszałem, że pojawiłeś się w Podziemiu.
Bashar nie bywał na Olimpie, jeśli Zeus nie postanowił wezwać go osobiście. Wszelkimi sprawami, które wymagały przedstawiciela Podziemia, zajmował się Tanatos i obu bogom to odpowiadało. Bashar nie musiał ruszać się ze swojego dominium, Tanatos zaś chętnie rozprostowywał skrzydła, przysłuchiwał się plotkom i zażywał nieco odmiany od ułożonego rytmu Podziemia. Co dla Bashara było stratą czasu, bawiło Tanatosa, więc nic dziwnego, że bóg śmierci kojarzył Dantego. Zapewne bożek towarzyszył któremuś z bóstw natury podległych Sappho, kręcił się w tym rozkwitłym zielenią orszaku, a że Tanatos, podobnie jak śmierć, której patronował, nie zwracał uwagi na status tego, z którym się zadaje, zapewne miał okazję porozmawiać z kimś tak głośnym i energicznym, jak Dante. Bashar zastanawiał się przez chwilę, czy może widząc ich oboje razem, jego i Tanatosa, umysł bożka skrzesze iskry i zapali jakąś lampkę oliwną, lecz…
— Pojawiłem się, prawda, czemu nie — Dante obdarzył go promiennym uśmiechem. — Powiem ci, ładny masz ten pałac, podoba mi się, ale strasznie dużo tu pustych przestrzeni. Kto to w ogóle projektował?
Tanatos uśmiechnął się słabo, wzrokiem uciekł ponad ramieniem Dantego, spojrzał prosto na Bashara.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz