09 listopada 2024

Od Yangcyna – Serce

Słońce świeciło wysoko na niebie, pojedyncze chmury leniwie przemierzały bezkresny błękit. Promienie przyjemnie grzały, muskały skórę, rozświetlały wszystko wokół. Włącznie z terenem, na którym pewna grupa nomadów postanowiła się zatrzymać, dopóki starczyło trawy dla zwierząt.
Niewysoka, szesnastoletnia dziewczyna kręciła się między jurtami. Szła niespiesznie, z niecodzienną ostrożnością stawiając kroki, ale z jakże wielką ciekawością wszystko oglądając. Rzeczywiście, tutejsi przykładali wagę do wyglądu oraz estetyki – płachty namiotów nie odbijały światła samą bielą, a posiadały przeróżne kolorowe fragmenty. Fakt, brakowało dużego urozmaicenia barw, głównie z powodu trudnego dostępu do niektórych kolorów, ale nadal było na czym zawiesić wzrok. Brąz, żółć, trochę czerwieni z pancerzyków małych owadów; nawet dało się dostrzec niezbyt często spotykaną zieleń, prawdopodobnie pozyskaną z tych kilku gatunków drzew, które posiadały przynajmniej przez pewien okres zielone liście.
Nie brakowało też dekoracji. Odpowiednio splecione trawy, różne mniejsze kości, drewniane koraliki czy inne ozdoby upiększały to miejsce. Ach, i nie można było zapomnieć o uśmiechach goszczących na wszystkich twarzach mieszkańców.
— Oyuun! — zawołał ktoś.
Dziewczyna odwróciła gwałtownie głowę, natrafiła spojrzeniem na średniego wieku kobietę, która akurat siedziała na krzesełku przy jurcie i coś szyła.
Wyprostuj się.
Stanęła prosto, uniosła nieco rękę, wykonała nią dość niezręczny ruch na wzór machania. Nomadka odwzajemniła gest, tyle że pewniej; nim przyjrzała się dokładniej nastolatce, tamta szybkim krokiem ruszyła dalej.
Ręce wzdłuż ciała.
Puściła oba ramiona luzem, wyprostowała łokcie. Szła trochę niepewnie, uważnie się rozglądając. Wtem przystanęła, zaczęła poruszać nosem, wyłapując jakiś zapach.
Nie wąchaj tak, to dziwne.
Znów się nieco zgarbiła, ręce mimowolnie się uniosły jak u czworonożnego zwierzęcia, które próbowało chodzić na dwóch łapach.
— Przepraszam — wydobyło się z jej ust.
Pamiętasz, czego cię uczyłam?
— Tak.
Wyprostowała się włącznie z ramionami, wykonała głęboki wdech.
— Jestem Oyuun, jestem Oyuun, jestem Oyuun...
Wtem po umyśle rozszedł się śmiech. Dziewczyna uniosła nieco brwi, na twarz wskoczyło zaskoczenie. Spytała cicho o powód śmiania się, na co jedynie usłyszała:
Nigdy nie przypuszczałam, że bycie opętaną przez demona okaże się takie zabawne!
Usta wpierw wygięły się w grymasie, potem nieco rozchyliły, ukazując zęby. Z gardła wydobyło się krótkie warknięcie.
Demon na nowo zaczął uważać ten cały pomysł z wypadem za głupi.
Ale jak w ogóle do tego wszystkiego doszło?

Zatrzymał się nagle, w ten sposób przerywając spacer po lesie. Popatrzył na śmiertelniczkę, otworzył szeroko oczy.
Opętać? — spytał, głos przesiąkał zdziwieniem.
Oyuun również przystanęła. Odwróciła się na pięcie, podniosła na niego wzrok.
— Tak! — Przytaknęła, posłała mu jeden z tych swoich uśmiechów.
Byt zamrugał.
Minęło parę dni od ich rozmowy na temat jeziora i wycieczki do namiotów. Demon myślał, że zostawili tę rozmowę, przeszli dalej, zajęli się innymi sprawami. Ale teraz znowu to powróciło. Oyuun ponownie przytoczyła konwersację, zaczęła mówić, jakby już jakiś plan miała ustalony w głowie.
I wtedy zarzuciła tym słowem.
Opętanie.
Nie ukrywał, że kompletnie się nie spodziewał tej zagrywki. Stał tak zatem, nie poruszając nawet końcówką ogona. Wykonał ruch łbem, dopiero gdy dziewczyna podeszła nieco bliżej, bowiem cały ten czas śledził ją wzrokiem.
— Słyszałam od naszego szamana, że demony mogą opętywać innych — zaczęła Oyuun.
Szamana? — Demon przechylił łeb lekko w bok.
— To ktoś, go ma dużą wiedzę na temat ziół, rytuałów i mistycznych bytów.
W odpowiedzi czworonóg przytaknął, dając znać, że rozumie. Wtem jednak uszy drgnęły.
Wypytałaś szamana?
— Tak. — Pokiwała głową. — Chciałam się czegoś dowiedzieć o takich jak ty.
Ale nie powiedziałaś o mnie?
— Nie, skądże! Inaczej dowiedzieliby się rodzice, przez co ojciec nałożyłby na mnie szlaban i nie mogłabym się z tobą spotykać przez jakiś czas. — Podparła się rękami na biodrach. — Nie martw się, pytałam tak, by się niczego nie domyślił! Poza tym jest już stary, nie widzi na jedno oko i czasem zapomina, gdzie co odłożył!
Swobodnym krokiem ruszyła dalej. Demon dopiero po kilku sekundach ją dogonił. Zaczął iść tuż obok, nieustannie się jej przyglądając.
Ta śmiertelniczka była naprawdę niesamowita. Nie tylko zdołała zaprzyjaźnić się z potworem, którego wszyscy inni się bali, ale też wypytała lokalnego szamana o szczegóły na temat demonów. I jeszcze zarzuciła tak dziwacznym pomysłem, żeby mogli wspólnie udać się na pole jurt.
Znali się już ponad sześć lat, a ona wciąż go zaskakiwała.
— To możesz opętywać czy jesteś za mało straszny, żeby to zrobić? — usłyszał wtem.
Na pewno mogę! — oburzył się, uszy na moment przylgnęły do ciała. — Po prostu...
— Nigdy nie próbowałeś?
Gdy wymienili się spojrzeniami, zmrużył oczy, machnął mocniej końcówką ogona, okazując w ten sposób irytację.
Czasami nie lubił tego, jak dobra była Oyuun w rozpracowywaniu jego myśli.
Opętywanie było umiejętnością charakterystyczną demonów, to już wiedział. Sam jednak nigdy nie miał potrzeby przejmować kontroli nad czyimkolwiek ciałem. Nie lubił dwunogów, byli okrutnymi istotami, więc nie zamierzał wchodzić w ich skórę. Na samą myśl przechodził go dreszcz. To znaczy, były wyjątki (o dziwo) – poznał osoby, które różniły się od reszty, emanowały dobrem, czystością. Jak na przykład Oyuun. Ale jej nie chciał opętywać. To był brak szacunku.
Szacunku?
Prawie prychnął na własną myśl.
Widząc, jak czworonóg ucieka spojrzeniem, Oyuun niemo się zaśmiała.
— Nie martw się, zawsze jest ten pierwszy raz — pocieszyła go. — Patrz, przynajmniej będziesz mógł na mnie spróbować!
Nie — zaprzeczył od razu demon.
Tym razem to dziewczyna się zatrzymała. Zauważywszy to, demon przystanął, przyjrzał się jej badawczo.
Oyuun miała taki plan, żeby byt ją opętał. Wtedy mogliby razem pójść na pole jurt, a dziewczyna wszystko by mu pokazała.
Demon był temu przeciwny. Nie chciał przejmować kontroli nad jej ciałem.
— Jeśli martwisz się nad moim samopoczuciem, to ze mną będzie wszystko w porządku! — zapewniała go. — Po prostu chciałabym, żebyś nie tkwił cały czas w dziczy i poznał trochę inne aspekty życia.
Byt spojrzał na nią z ukosa, potem w bok, potem znów na nią. Westchnął ciężko, powoli usiadł na trawie.
Opętanie Oyuun... Pójście między innych nomadów... Zobaczyć jurty...
Z jednej strony nie chciał się zapuszczać na teren dwunogów. To nie tak, że ich się bał. Bez problemów mógł wszystkich rozszarpać na strzępy, pożywić się mięsem, a kości rozproszyć po całym lesie, w którym mieszkał, i jego okolicach. Nikt nie był w stanie mu zagrozić. Nikt nie mógł wyrządzić mu krzywdy. On miał władzę.
Ale nie to go powstrzymywało przed udaniem się tam. Nie lubił widzieć dwunogów ani ich jurt.
Nie lubił, bo mimo wszystko na ich widok gdzieś w głębi czuł ukłucie. W miejscu, gdzie znajdowało się serce. O ile je w ogóle miał.
Z drugiej strony...
Z... drugiej strony...
Nie umiem poruszać się jak ludzie — wyznał dziwnie nieśmiałym tonem, odrobinę zniżył łeb.
Oyuun przyjrzała mu się, wygięła usta w szerokim uśmiechu.
— To cię wszystkiego nauczę!

Opętujący dziewczynę demon poprawił swoją postawę, cicho odchrząknął. W miarę normalnym krokiem ruszył dalej.
Opanowanie poruszania się w ciele człowieka trochę mu zajęło. Z początku miał problemy z zachowaniem równowagi, nie potrafił długo ustać na nogach, na dodatek się garbił i trzymał przed sobą ręce jak pies, który próbował chodzić na tylnych łapach. Nie było łatwo, też przez jakiś czas dziwnie się czuł w ubraniach, z inną głową, przeciwstawnymi kciukami – ogólnie ze wszystkim.
Na szczęście cały czas czuwała przy nim Oyuun. Doszli do porozumienia, dzięki któremu, siedząc w jej ciele, dziewczyna nie traciła kontaktu ze światem, a wciąż była świadoma wszystkiego, co się wokół niej działo. Nawet mogła myślami przekazywać porady. W ten sposób trwała przy demonie... prawie jak opiekun.
Znów zaczął łazić po terenie, oglądać jurty. Śmiertelniczka pokierowała go do miejsca, gdzie przebywały kuce. Byt w ciszy przyglądał się wierzchowcom, ale gdy stojący najbliżej, leniwie skubiący trawę zwierzak przypadkowo zbliżył się na tyle, że go zauważył, niespodziewanie zarżał, zrywając się jak poparzony. Nim okupująca jedno ciało dwójka zdołała jakkolwiek zareagować, kuc zaczął uciekać.
O nie, musimy go złapać, nim się gdzieś zgubi!
Demon jednak się cofnął. Przyczaił się przy najbliższym namiocie, ukradkiem zaczął śledzić wzrokiem pewnego mężczyznę, który pobiegł za koniem.
— Nie sądzę, żebym mógł go gonić — rzekł głosem Oyuun.
Czemu?
— Zwierzęta ogólnie się mnie boją. Nawet w lesie wiele z nich się wyprowadziło, odkąd tam zamieszkałem.
Ach, czyli dlatego mój kuc nie chciał, żebyś go dosiadł.
Jako demon miał wokół siebie tę otoczkę, którą wyczuwały inne istoty i postrzegały jako zagrożenie. Nim jeszcze osiągnął swoją obecną wielkość, inne drapieżniki podkulały przy nim ogony. Rodzina większych kotów, która mieszkała w lesie, dawno temu zniknęła, kopytne też przepadły, mimo że żadnego nie zagryzł. Z czasem zróżnicowanie zwierząt w lesie malało, aż zostały tylko te najodważniejsze. One również wolały trzymać się od demona na bezpieczną odległość.
Żaden gatunek nie chciał się z nim przyjaźnić.
Odwrócił się na pięcie, gdy nagle jego spojrzenie skrzyżowało się z tym jakiegoś psa. Puszysty, duży futrzak spoglądał na niego z pewnej odległości, mierzył wzrokiem z góry na dół. Poruszył nozdrzami, gdy nagle ruszył w jego stronę. Przystanął ledwie dwa większe kroki przed dziewczyną, zaczął merdać ogonem.
Demon przykucnął, opierając się dłońmi o ziemię. Wtedy pies całkiem podszedł do niego, zaczął obwąchiwać. Ogon nie przestawał się wyginać rytmicznie na boki.
Chwila, byt teraz był pod ludzką skórą.
Po chwili namysłu powoli wyciągnął rękę, niepewnym ruchem zanurzył palce w gęstej, ciemnobrązowej sierści. Zaczął głaskać, na co zwierzak bardziej się ucieszył.
To Baavgai, usłyszał w głowie głos Oyuun. Pies przyjaciela mojego taty.
— Baavgai — powtórzył za nią demon.
Futrzak niespodziewanie oparł się całymi przednimi kończynami o ziemię, wypinając w górę zad. Szczeknął wesoło, oklapnięte uszy poruszyły się nieznacznie.
Demon w ostatniej chwili stłumił w gardle pewien dźwięk, choć jego zalążek zdołał wydostać się na zewnątrz. Wtem w głowie rozszedł się śmiech.
Wiedziałam, że z ciebie po prostu wielki, gadający pies!
— Rozmawialiśmy o tym — burknął w odpowiedzi.
Niezręcznie wstał, poprawił ubrania, które nosił. Jeszcze raz zerknął na szczęśliwego zwierzaka.
No tak, żaden gatunek nie chciał się z nim przyjaźnić poza jednym.
— Oyuun!
Słysząc imię, odwrócił głowę. Ujrzawszy idącego w jego stronę mężczyznę, pospiesznie się wyprostował. Oyuun podpowiedziała mu, że to właśnie ten przyjaciel taty, do którego należał pies. Demon przełknął ślinę, przejechał czubkiem języka po wargach.
— Hej... — powiedział niezręcznie, pomachał tak, jak to zrobił do kobiety, którą wcześniej minął.
Mężczyzna zatrzymał się przed nim. Był znacznie wyższy od dziewczyny, co nie podobało się demonowi. Od wielu lat to on górował nad resztą, teraz jednak zadzierał głowę, by widzieć pokrytą gęstym zarostem twarz. Odruchowo wykonał krok w tył, dłonie zbliżyły się do klatki piersiowej. Czuł coś dziwnego, coś na wzór... niepokoju.
— Oyuun? — Człowiek zmierzył go wzrokiem, uniósł jedną z krzaczastych brwi. — Wszystko w porządku?
— Tak. — Demon próbował brzmieć pewnie, lecz zawiódł się, gdy spostrzegł, jak daleko od pewności brzmiał.
Oczywiście, mężczyzna nie uwierzył odpowiedzi. Widać to było po jego spojrzeniu, mimice, po wszystkim.
Baavgai szturchnął nosem bok dziewczyny, najwyraźniej chętny poświęcenia mu uwagi, lecz byt nie reagował.
Co miał robić? Co powiedzieć? Musiał być jak Oyuun. Oyuun niczego się nie bała. Wiecznie się uśmiechała. Przyjaźniła się z każdym. Demon dzielił z nią tylko jedną cechę. A mimo to teraz ogarniała go obawa. Obawa, że wszystko zepsuje, ludzie zaczną podejrzewać dziewczynę, a jak odkryją, że brata się z najprawdziwszym demonem, spakują się i razem z nią wyjadą bezpowrotnie.
Nie, nie on powinien ratować sytuację.
Oyuun, przejmij dowodzenie.
Szybko czmychnął w głąb ciała – dziewczyna przez moment wyglądała, jakby miała się przewrócić, ale w porę odzyskała równowagę. Oczy zamrugały kilkukrotnie, a po chwili posłały ponownie spojrzenie na mężczyznę. Nie było ono jednak niepewne, z cieniem obawy; emanowało ciepłem i szczęściem, tak dobrze wszystkim znanym.
— O, Batu! — powiedziała delikatnie. — Wybacz, po prostu wróciłam zmęczona z polowania.
Na jej słowa Batu zmierzył nomadkę wzrokiem, jak gdyby czegoś szukając na jej ramieniu. Szybko jednak się rozweselił, więc cały wcześniejszy ruch umknął dwójce w zapomnienie.
— Co, zwierzyna nie chciała się złapać? — rzucił żartobliwym tonem.
— Czasami mój cel jest w nie najlepszej formie. — Podrapała się w tył głowy.
Mężczyzna zaśmiał się, poklepał ją po plecach.
— Nie martw się, i tak ciężko pracujesz! Tyle czasu spędzasz na polowaniach, co nikt inny!
W głowie rozległo się ciche prychnięcie demona.
Tyle czasu to Oyuun siedziała w lesie z wielkim potworem, a nie polowała. To już się nazywał talent.
Dziewczyna opanowała zgrabnie sytuację, pożegnała się z mężczyzną i poszła dalej. Jedynie pies zaczął za nią podążać, co zaciekawiło trochę Batu (patrząc po jego twarzy), lecz na szczęście nie było kolejnych pytań.
Proponowała, by demon ponownie przejął kontrolę nad ciałem, jednakże ten stanowczo odmówił. Powiedział, że po prostu popatrzy. Nie chciał kolejnych konfrontacji ze śmiertelnikami, zwłaszcza że wszyscy wydawali się znać Oyuun. Fakt, to nie była duża grupa, więc trudno było o nieposiadanie jakiejkolwiek relacji z kimkolwiek, lecz wyglądało to, jakby nastolatka była przez wszystkich uwielbiana. Każdy się z nią witał, każdy jej machał, czy to młodzież, czy dorośli, czy starszyzna. Nawet pewien siwy mężczyzna o bliźnie przecinającej zamglone oko skinął jej głową. Oyuun jednak zachowała od niego odpowiedni dystans, tłumacząc, że to właśnie był ten szaman.
Trochę czasu spędzili na łażeniu, dziewczyna chciała pokazać swojemu demonicznemu towarzyszowi możliwie jak najwięcej. Potem (z odległości) patrzyli na jaki, aż wreszcie byt uznał, że pora już wracać. Śmiertelniczka z początku nie chciała odprowadzić go do lasu, lecz po namowach w końcu się zgodziła. Pożegnali Baavkaia, następnie pod nieuwagę innych wymknęli się z pola jurt.
— Szkoda, że tak krótko! — rzuciła, gdy już dotarli do lasu.
Przeciągnęła się parę razy, przestąpiła z nogi na nogę, mówiąc pod nosem, że to było interesujące doświadczenie, współdzielić ciało z inną istotą. Demon stał przed nią, również się porządnie przeciągnął. Co jak co, ale najbardziej lubił swoje własne ciało. Było proste w użytku, nie potrzebowało tak dużego skupienia przy poruszaniu ani nawet utrzymaniu równowagi. Chociaż jeśli miał być szczery, podobała mu się wizja posiadania rąk z przeciwstawnymi kciukami. Tyle manualnych rzeczy stało wtedy przed nim otworem.
— Musimy to kiedyś powtórzyć! — usłyszał.
Wyprostował się, posłał dziewczynie pytające spojrzenie.
Powtórzyć? — Strzygnął krótko jednym uchem.
— Tak! — Przytaknęła. — Może w ten sposób uda mi się przekonać innych do ciebie?
Niespodziewanie demon parsknął, wyraźnie rozbawiony. Oyuun przyjrzała mu się badawczo, spytała, o co chodzi.
Chcesz przekonać mnie do ludzi poprzez pokazanie, jak cię ładnie opętałem? — niemal się zaśmiał.
— Masz rację, tego tak łatwo nie zrozumieją — odparła po sekundzie nomadka.
Podparła dłonią podbródek, popadając w głębokie zamyślenie. Byt usiadł przed nią, zastygł w bezruchu, cierpliwie czekając na jej ruch.
— To chyba trzeba będzie pokazać cię w twojej prawdziwej formie! — Pstryknęła palcami. — Ach, tylko jak to zrobić, żeby nie zasłabli od tego, jak bardzo uroczy jesteś? — Dłoń powróciła do podbródka.
Byt prychnął głośno, machnął końcówką ogona. On? Uroczy? Był wszystkim, tylko nie uroczym. Gdyby ktokolwiek to usłyszał, pomyślałby, że Oyuun albo była ślepa, albo oszalała. Sam demon schylał się bardziej ku tej drugiej opcji, ponieważ w trakcie opętywania jej nie miał żadnych problemów ze wzrokiem. Może jak była mała, to potknęła się o wystający korzeń i uderzyła się w głowę? Albo spadła z konia.
Albo dostrzegała coś, czego nikt inny nie był w stanie.
Włącznie z nim samym.
Nastolatka dumała, dumała, aż w końcu uznała, że potrzebuje więcej czasu na namysł. Nie wydawała się jednak szybko porzucać... wizji zapoznania swojego demonicznego przyjaciela z innymi. Demon nie odezwał się więcej na ten temat, lecz miał szczerą nadzieję, że wszyscy jej bliscy cechowali się tą samą percepcją, co ona.
Oyuun wyrwała się wreszcie całkowicie z zadumy, podniosła wzrok na czworonoga. Uśmiechnęła się szeroko, niezbyt równe ząbki błysnęły spomiędzy warg.
— Co do naszego wypadu na pole jurt, świetnie się spisałeś! — Pochwaliła go.
Oczywistą rzecz mówisz — odparł pewnym siebie tonem demon.
Wciąż siedząc, wyprostował się z dziwną dumą w postawie.
— Pomijając, że się wystraszyłeś Batu — usłyszał wtem.
Wydaje ci się.
— Hm, nie sądzę — wciąż droczyła się z nim.
To zacznij.
— Zacznę, jeśli pozwolisz, żebym w ramach pochwały cię pogłaskała.
Demon przekręcił łeb, spojrzał na nią jednym okiem, mrużąc je wymownie.
Oczywiście, że do tego dążyła.
Odkąd się poznali, nie pozwalał na żadne... pieszczoty. Z początku Oyuun nie mogła go nawet dotykać – próbowała wiele razy, jednak za każdym razem z tym samym skutkiem: demon uciekał z zasięgu rąk, kłapał ostrzegawczo zębami, powarkiwał. Znaki były wyraźne i jednostajne, aż wreszcie śmiertelniczka się poddała. Z bólem zaakceptowała, że jej nowy, czworonożny przyjaciel nie był skory do głaskania. A potem naturalnym stało się, że dwójka po prostu cieszyła się swoim towarzystwem.
Dopiero niedawno pozwolił jej dotknąć swoich rogów. Dziewczyna nie pozwoliła, by okazja się zmarnowała i zawiązała na nich kolorowe kwiatki. Co prawda, demon nie zgodził się od razu, ale doszli do porozumienia. Oyuun obiecała, że tylko przyozdobi rogi, nie zrobi nic więcej. I dotrzymała słowa; nie musnęła nawet palcami uszu, mimo że miała je tak blisko, jak jeszcze nigdy dotąd.
Ludzka śmiertelniczka jednak okazała się być cierpliwa, a także wytrwała.
Nie umrzesz w spokoju, dopóki mnie nie pogłaszczesz? — to brzmiało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie.
— Dokładnie. — Przytaknęła. — Nawet nie wiesz, jak trudno było mi powstrzymać się przed tym, gdy wiązałam kwiatki. Ale nie dotknęłam niczego poza rogami.
Bo mówiłem, że odgryzę ci palce.
— Nie, wiem, że byś tego nie zrobił.
Skąd taka...?
— Po prostu cię szanuję.
Na te słowa otworzył szerzej oczy, zastygł w kompletnym bezruchu.
Szanowała go? Demona? Nie tylko traktowała go jako kogoś do wspólnego spędzania czasu, ale też szanowała?
Szanowała go. Widziała w nim przyjaciela. Towarzyszyła mu w lesie. Zabierała na wycieczki. Chciała przedstawić mu swoich bliskich, zaznajomić go z nimi. Chciała, by razem mogli kręcić się przy jurtach, pomagać nomadom w ich codziennych obowiązkach. Odpoczywać przy cieple ogniska. Leżeć na trawie i podziwiać gwiazdy.
Leżeć na trawie... Podziwiać gwiazdy...
Powieki nieco przykryły czerwień, źrenice rozszerzyły się do napęczniałego owalu.
Choć wiele razy kwestionował zachowanie Oyuun, całe te spotkania z nią stały się dla niego czymś zupełnie naturalnym. Widzieli się bardzo regularnie, bo średnio co parę dni, siedzieli w lesie godzinami. Na zimę grupa Oyuun wyruszała w inne tereny, by zwierzęta hodowlane miały co jeść, a gdy rozpoczynała się wiosna i wszystko wracało do życia, dziewczyna znów się zjawiała. W pewnym momencie demon zaczął... wyczekiwać kolejnego spotkania.
Raz.
Oyuun popatrzyła na niego, uniosła brew. Byt unikał kontaktu wzrokowego, łeb miał skierowany gdzieś w bok.
Na krótko, rozumiemy się? I bez drapania. Tylko pogładzić.
Nomadka mierzyła go wzrokiem, najwidoczniej chwilę studiowała w głowie jego słowa. W końcu jednak zamrugała parę razy, niespodziewanie podskoczyła niczym zaskoczony zając.
— Naprawdę mogę?
Ale pamiętaj, co mówiłem. Inaczej będziesz musiała się tłumaczyć rodzicom, czemu nagle straciłaś jedną kończynę. — Odsłonił na moment kły.
Niespiesznie nachylił się w stronę dziewczyny, nadstawił przed nią łeb. Był na tyle wielki, że jednym zaciśnięciem szczęk mógł odgryźć jej rękę. Lepiej, z taką siłą, jaką posiadał, głowa zostałaby zmiażdżona jak owoc, tryskając sokami na wszystkie strony. Niewiele potrzebował. Nawet by się nie zmęczył. Miałby wręcz szybką zakąskę.
Ten wielki, straszny łeb trwał w kompletnym bezruchu, grzecznie czekając, aż nieduża dłoń go...
Pogłaszcze.
Oyuun o dziwo się wahała. Przez pierwsze kilka sekund stała trochę niezręcznie, wzrokiem badając uważnie pysk, jak gdyby próbując wyczytać z niego emocje. Sam w sobie nie był tak mimiczny, co ludzka twarz. Lecz oczy nigdy nie kłamały.
Idealnie pokazywały, co chciało przekazać serce.
Podeszła bliżej, stanęła tuż przed nozdrzami. Bardzo wolnym ruchem wyciągnęła rękę, zaczęła ją zbliżać do łba. Nie odezwała się słowem, nie wykonała żadnego gwałtownego ruchu. Podchodziła do niego jak do dzikiego zwierzęcia, którym demon swoją drogą był.
A może nie?
Smukła dłoń spoczęła na czole czworonoga. Nastolatka od razu poczuła krótką sierść. Ponieważ miejscami (w tym na przedniej części pyska) odsłonięta była czarna, delikatnie chropowata, wyglądająca na twardą skóra, Oyuun założyła, że włos będzie sztywny, drapiący, nieprzyjemny.
Był stosunkowo miękki.
Wzięła głęboki wdech, wolno przejechała dłonią po sierści. Czuła się, jakby głaskała psa. Takiego wielkiego. Gadającego. Ale psa. Nie demona.
Uniosła rękę tylko po to, by wrócić na start i znów nią pogładzić czoło. Czynność tę powtórzyła jeszcze kilka razy, z każdym kolejnym głaszcząc coraz większą powierzchnię. Minęła ozdobione kwiatami rogi, sięgnęła uszu.
Demon gwałtownie zabrał łeb, aż stanął na czterech łapach. Odsunął się na parę kroków, łypnął jednym okiem na śmiertelniczkę. Tamta, widząc to, od razu się speszyła.
— Przepraszam — wydukała.
Byt spoglądał na nią, machnął końcówką ogona. Nie odpowiadał. Między dwójką panowała cisza, zakłócana jedynie przez szelest liści otaczających drzew. Oyuun unikała kontaktu wzrokowego, błądząc spojrzeniem po ziemi, jakby to była najciekawsza rzecz w tym momencie. Gdy przypadkiem natrafiała nim na duże, czarne łapy, pospiesznie kierowała kompletnie gdzie indziej.
Wreszcie czarne kończyny się poruszyły, demon wolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia z lasu.
Chodź — rzucił. — Twój kuc już pewnie się za tobą stęsknił.
— Och, racja, mój kuc — odparła niezręcznie nomadka.
Podążyła za nim, lecz nie zrównała z nim kroku, a została bardziej w tyle. Poprawiła swoją grzywkę, przełknęła cicho ślinę, gdy nagle dostrzegła kątem oka jakiś ruch. Odwróciła głowę, zerknęła na ogon, wyginający się na boki miarowo, acz trochę szybciej niż zazwyczaj.
Kąciki jej ust powędrowały ku górze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz