— Śmiertelnicy czasem mają naprawdę dziwaczne zapędy — Song An komentował wspomnienie o wojnie. — Życie w pokoju przynosi znacznie więcej korzyść, prawda?
— Nie nam to jest oceniać — przyznał Yunru Lei. — Zawsze dbałem o to, aby nasza domena trzymała się z daleka od konfliktów i problemów. Ale nie wszyscy mają tyle szczęścia.
— Mówisz o Song Ning’u?
Yunru Lei przez chwilę milczał. Zamknął oczy, jakby próbował w spokoju przypomnieć sobie odpowiedź. Nie mógł jednak liczyć na chwilę odpoczynku, ponieważ ciekawski uczeń wiercił się tuż obok niego w oczekiwaniu na dalszą opowieść.
Bóg burzy cicho westchnął i kontynuował.
Wojsko na faktycznie na jakiś czas zatrzymało się w mieście. Song Ning miał wtedy ręce pełne roboty. Jego ojciec wyczuł interes w dostarczaniu prowiantu dla armii, stąd wysyłał syna na dłuższe połowy. Musiał on wstawiać jeszcze wcześniej, wracał do domu znacznie później. Nie było mowy o żadnym prywatnym czasie dla siebie. Nasze dawne kojące rozmowy zastąpił szał rybny. Zdążyłem się już nauczyć owego fachu (a przynajmniej bardzo się starałem) i pomagałem Song Ning’owi tak mocno, jak tylko potrafiłem. Czas mijał, pracy przybywało, a na nasze nieszczęście rzeka się zbuntowała. Coraz ciężej było nam wyrobić narzuconą normę. Mimo wielu starań, zmiany miejsca czy stosowania innych technik, zdarzało się, że Song Ning wracał do domu z pustym koszem. Marna ilość ryb podsycała złość ojca, który całymi dniami przesiadywał jedynie w ciepłym domu i liczył pieniądze.
W tamtym okresie byłem dla Song Ning’a jedynym pocieszeniem. Nasze spotkania przynosiły mu wiele ulgi. Dzięki nim mógł zapomnieć o trudach codzienności i związanym z nimi gniewem ojca.
Jak się pewnie już domyślasz, nasza relacja dawno temu przestała być czysto przyjacielska. Przekroczyła te ramy. Staliśmy się niemal nierozłączni. Nie wyobrażałem sobie, jak mógłbym żyć bez Song Ning’a. Wiedziałem, że on czuje podobnie. Niczym dwie zagubione połówki, którym pomimo wielu różnic czy przeciwności, udało się odnaleźć.
Z każdym kolejnym spotkaniem moje serce biło coraz mocniej. Nie potrafiłem oderwać spojrzenia od blasku jego oczu. Podziwiałem jego miękkie włosy w kolorze złota pszenicy. Uwielbiałem ten głos, śmiech, poczucie humoru. Ale zawsze najbardziej urzekał mnie jego uśmiech. Widząc smutnego Song Ning’a, byłem gotów zburzyć cały świat, byleby tylko go uszczęśliwić.
Kochałem go całego.
Tamtego dnia leżeliśmy obok siebie na suchej jesiennej trawie. Palce naszych dłoni pozostawały splecione w delikatnym uścisku. Song Ning nucił piosenkę, a ja wpatrywałem się w przelatujące nad nami chmury. Nie rozmawialiśmy, ale w takich chwilach żadne słowa nie były potrzebne. Wystarczyły dwa serca bijące w tym samym rytmie.
Nadszedł wieczór. Gwiazdy powoli zaczęły rozświetlać nachodzący mrok nocy. Miałem wrażenie, że na tym ogromnym świecie nic nie ma znaczenia. Liczyłem się wtedy wyłącznie ja i Song Ning.
— Myślisz, że jakieś ryby się dzisiaj złapały? — zadając to pytanie, rybak przekręcił się na bok i odwrócił w moim kierunku.
— Cóż, chyba musimy zaraz to sprawdzić — stwierdziłem, również obracając się w stronę rybaka. Przez krótką chwilę patrzyliśmy się sobie w oczy. Był bardzo blisko. Czułem jego ciepły oddech na swojej skórze.
Prawdę mówiąc, niczego na świecie bardziej nie pragnąłem niż tego, aby ten moment trwał wiecznie.
— Wiesz, Song Ning, chciałbym ci coś powiedzieć — zacząłem trochę niepewnie. W tamtej chwili chciałem powiedzieć mu o wszystkim, co czuję. Zdradzić, jak bardzo ważny jest dla mnie. Choć podświadomie czułem, że on już o tym wie.
Rybak uniósł wzrok, a jego oczy lśniły wtedy bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
— Czyli tym się zajmujesz zamiast łowieniem ryb?!
Wściekły głos przeciął powietrze niczym strzała. Razem z Song Ning’iem odsunęliśmy się od siebie jak poparzeni i poderwaliśmy się z ziemi.
Na skraju lasu stał mężczyzna. Ciężar swojego ciała opierał na grubej lasce. Nie musiałem się długo zastanawiać, z kim mam teraz (nie)przyjemność rozmawiać. Ojciec Song Ning’a wpatrywał się w nas rozwścieczony. Marszczył siwe brwi, które odcinały się swoją bladością na czerwonej z gniewu twarzy.
— Co wy tutaj w ogóle robicie?! — krzyczał. — Song Ning, wytłumacz mi, co się tutaj dzieje!
— Ja… — Rybak wydawał się być naprawdę przerażony. Jego dłonie drżały.
— Daj mu wreszcie spokój — rozkazałem, samemu ledwie powstrzymując narastające poirytowanie. — Jest dorosły. Ma prawo decydować o swoim życiu.
— A kim ty w ogóle do cholery jesteś? — Ojciec Song Ning’a zwrócił się bezpośrednio do mnie. Zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Na jego twarzy pojawił się grymas niechęci.
Kim byłem? Bogiem. Bogiem, który w jednej chwili mógłby skinieniem palca wymazać jego istnienie. Na usta cisnęła mi się prawda mojego istnienia. Pragnąłem wykrzyczeć mu to w twarz.
Ale nie mogłem. Nie, gdy przerażony Song Ning drżał u mojego boku. Na dzisiaj miał już wystarczająco zmartwień. Wyznanie prawdy wymagało spokojniejszych okoliczności.
— No? Doczekam się odpowiedzi? Kompletny brak szacunku wobec mnie! — narzekał starzec, a następnie zwrócił się do swojego syna: — Wracamy do domu, w tej chwili!
Młody rybak wbił wzrok w ziemię i głośno przełknął ślinę. Widziałem, że się waha. Wiedziałem, że nie chce iść. Nie potrafiłem patrzeć na jego smutek.
— Zostań ze mną — szepnąłem. — Nie musisz nigdzie z nim iść.
Song Ning pokręcił głową.
— Wybacz mi, ale nie mam wyjścia.
Nie żegnając się, powolnym krokiem ruszył w stronę ojca. Ten posłał mi pełne triumfu spojrzenie. Popchnął syna w stronę drogi prowadzącej do miasta.
Song Ning odwrócił głowę w moim kierunku i posłał mi pełne żalu spojrzenie.
Wtedy nie wiedziałem, co nas czeka, ale nie przeczuwałem niczego dobrego. Mogłem mieć tylko cichą nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Noc nadeszła, a ja znów zostałem całkowicie sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz