Tego roku Dzień Jeża wypadał w wyjątkowo chłodny i listopadowy dzień, lecz ja czułam przyjemne podekscytowanie. Uwielbiałam nietypowe święta, a ta data, obchodzona na cześć małych, kolczastych istot, wydawała mi się idealna, by zrobić coś dobrego. Dowiedziałam się, że schronisko dla zwierząt organizuje akcję specjalnie na Dzień Jeża. Szczególna opieka miała być poświęcona jednemu z ich nowych podopiecznych - jeżykowi o imieniu Pan Iglaczek. Mały jeż miał za sobą trudną historię i mocno się stresował w nowym otoczeniu. Pracownicy schroniska martwili się o niego, zwłaszcza, że miał poważne problemy ze snem. Czytając o jego losach, czułam, jak narasta we mnie chęć by jakoś mu pomóc. W końcu czasami najmniejsze gesty mają największą moc - i nagle pomyślałam o muzyce. Czy ona mogłaby zadziałać uspokajająco na małego jeża? Nie byłam pewna, ale chciałam spróbować. Miałam swoje stare ukulele, które od dawna kurzyło się w kącie i czekało na okazję do ponownego użycia, czułam, że ten dzień jest idealny by na nim zagrać.
Z kubkiem gorącej kawy obok, usiadłam na swoim łóżku, chwyciłam za instrument i zaczęłam brzdąkać ciche akordy. Chciałam, by melodia była delikatna i prosta - coś, co mogłoby brzmieć jak szum liści na wietrze lub szept deszczu. Przypomniałam sobie, jak jako dziecko zasypiałam przy muzyce i pomyślałam, że może to pomoże Panu Iglaczkowi. Zaczęłam od akordu G-dur, potem przeszłam na D, a potem na E-moll i po chwili miałam już całkiem przyjemny, kojący rytm. Wyobrażałam sobie małego jeżyka, zwiniętego w kulkę i nuciłam cichutko, próbując stworzyć melodię, która mogłaby go ukoić.
Po kilku godzinach pracy nad utworem byłam zadowolona z efektu. Zanotowałam akordy, jeszcze raz przetestowałam przejścia i całość zabrzmiała dokładnie tak, jak chciałam. Kiedy zamknęłam oczy, mogłam wyobrazić sobie Pana Iglaczka zasypiającego przy tej kołysance. To dodawało mi pewności, że melodia może mu pomóc.
Wieczorem udałam się do schroniska, zabierając ze sobą instrument. Powitały mnie uśmiechy wolontariuszy, którzy zaprowadzili mnie do pokoju, w którym mieszkał jeżyk. Pan Iglaczek wyglądał na zmęczonego i zdezorientowanego. Podeszłam do niego spokojnie, kucnęłam i wyszeptałam „cześć, mam dla ciebie coś naprawdę specjalnego”.
Usiadłam na podłodze, wyciągnęłam ukulele i zaczęłam grać. W powietrzu unosiły się ciche, ciepłe dźwięki. Pan Iglaczek początkowo zachowywał się ostrożnie, jego drobne uszka poruszały się przy każdym dźwięku, jakby badał, czy może mi zaufać. Ale w miarę jak grałam, jego maleńkie ciałko zdawało się odprężać. Po chwili widziałam, jak zaczyna się zwijać w małą kulkę, jakby powoli zapadał w sen.
Grałam tak przez kilka minut, patrząc na jego reakcję, aż w końcu jeżyk całkowicie się uspokoił. Czułam w sercu dziwne ciepło - fakt, że mogłam choć trochę pomóc temu stworzeniu napełniał mnie radością. Zagrałam ostatni akord, który opadł w ciszę, jakby był delikatnym szeptem natury. Kiedy skończyłam grać, podszedł do mnie opiekun Pana Iglaczka. Jego oczy były pełne wdzięczności i przez dłuższą chwilę w podziękowaniu przytulił mnie. Czułam, że nie tylko jeżyk skorzystał z tej chwili spokoju, ale też wszyscy, którzy się nim opiekowali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz