— Oh, nie! — jęknął Song An na informację o pojawieniu się ojca Song Ning’a. — Dlaczego ten człowiek robił wszystko, aby uprzykrzyć wam życie?
— Był zgorzkniałym, pozbawionym jakiejkolwiek radości, nędznym śmiertelnikiem — skomentował niechętnie Yunru Lei. Na samo wspomnienie jego twarzy, pomimo tego, że minęło już tak wiele lat, budził się w nim gniew.
— Ale pozwolił wam się jeszcze zobaczyć, prawda? Prawda?
— I tak, i nie.
Wróciłem do swojej świątyni naprawdę rozbity. Song Ning sprawił, że moja egzystencja całkowicie się zmieniła. Wcześniej losy śmiertelników były mi obojętne. Ludzie ginęli, ich czas przemijał, przeżywali różne katastrofy. Wszystko to, dawniej kompletnie obce, nagle nabrało innego sensu. Przestałem widzieć Song Ning’a jako jednego z wielu. W moich oczach był zupełnie wyjątkowy. Każda z jego emocji, jego ból, jego radość — nie potrafiłem przestać o nich myśleć. Nie umiałem nie myśleć o całym nim. Zaprzątał moją głowę już od dłuższego czasu, ale nie przeszkadzało mi to jednak ani trochę.
Następnego dnia udałem się na spotkanie. Tak jak zazwyczaj usiadłem na pomoście. Song Ning’a jeszcze nie było. Zwykle o tej porze czekał już na mnie z wędką w dłoniach i witał szerokim uśmiechem. Dziś przywitał mnie wyłącznie głuchy szum rzeki.
Czekałem na niego od wschodu do zachodu słońca. Nie zjawił się. Ogarnęło mnie przytłaczające uczucie samotności. Przez upływ tych wszystkich godzin wielokrotnie zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby po prostu zniknąć z życia Song Ning’a. Co, jeśli ja jestem źródłem wszystkich jego problemów? Mimo tej myśli nieustannie miałem ochotę podejść pod jego dom. Dowiedzieć się całej prawy, nawet jeśli ta miałaby się okazać dla mnie druzgocąca. Powstrzymałem jednak ową chęć. Siedziałem w ciszy na pomoście, wpatrując się w sunące przede mną pasmo wody. Wpatrywałem się w swoje rozmyte na rzece oblicze.
Nim się obejrzałem, nadeszła noc. Była pochmurna, choć sam nie wiedziałem, czy działo się to za moją sprawką, czy wszystko, co mnie ostatnio otaczało, działo się wbrew mojej woli. W każdym razie żadna z gwiazd nie rozświetliła ciemnego nieba. Nawet księżyc tej nocy nie dał się zauważyć wśród czarnych chmur. Leśną polanę i pobliską rzekę pokrył mrok. Mnie również przykrył. Z zewnątrz, ale także i wewnątrz.
Z głośnym westchnieniem zdałem sobie sprawę, że czekam już wystarczająco długo na cud. Nadszedł czas na powrót do swojej domeny. Już uniosłem dłoń i otworzyłem usta, aby wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie, gdy niespodziewanie usłyszałem szelest w pobliskich krzakach. Wprawdzie mogło być to jakieś spłoszone zwierzę, ale przerwałem planowany powrót i skierowałem twarz w kierunku dźwięku. Już chwilę później z zarośli wyskoczyła znajoma mi sylwetka.
— Song Ning? — zapytałem, nie kryjąc swojego zaskoczenia, ale i narastającej radości. Mężczyzna podbiegł, rzucił mi się na szyję, a ja ledwo utrzymałem zaburzoną równowagę. Przytuliłem go tak mocno, jak tylko potrafiłem. Trzymałem w rękach cały swój świat i nie miałem zamiaru go puszczać.
— Przepraszam za wszystko — wyszeptał, a jego twarz pokryły łzy. Wysunąłem dłoń, aby zetrzeć mu krople z czerwonych od rozgoryczenia policzków.
— Przecież wszystko jest w porządku, prawda? — uspokajałem go. — Nie musisz się już niczym martwić. Jestem tutaj.
— Właśnie nic nie jest w porządku!
Mówiąc to, odsunął się ode mnie. Wpatrywałem się w rybaka z niemałym zaskoczeniem. Nie chciałem go jednak pospieszać, więc czekałem, aż złapie oddech i zbierze myśli. Jedynie ująłem go delikatnie za dłoń. Nie zostałem odrzucony.
— Ojciec kazał mi zaciągnąć się do wojska — wyznał łamiącym się głosem.
— Czy on kompletnie oszalał? — podniosłem głos, nie kryjąc swojego oburzenia. — Sam nie skończył dobrze, a teraz wysyła ciebie? To niedorzeczne, nie pozwolę na to!
Song Ning ścisnął moją dłoń i wbił wzrok w ziemię.
— Ja… naprawdę nie mogę się nie zgodzić — przyznał cicho, przecierając oczy ręką. — Ojciec bardzo się wściekł. Już wysłał list do dowódcy. Jutro o świcie będę musiał odejść. Poczułem, jak ziemia rozpada się pod moimi nogami.
— Pójdę z tobą — zapewniłem pośpiesznie.— Nie zostawię cię.
— Nie mogę na to pozwolić — odpadł Song Ning, puszczając moją dłoń. Następnie uniósł ręce, ułożył mi je po bokach twarzy i spojrzał mi prosto w oczy. — Masz swoje życie. Pełno obowiązków, o których ciągle opowiadasz. Nie możesz tego porzucić ze względu na mnie.
— Ale chcę tego.
— Poczekaj na mnie — poprosił. — To naprawdę wystarczy.
— Będę czekać — przyrzekałem, zamykając oczy i opierając czoło o czoło Song Ning’a. — Właśnie tutaj, w tym miejscu. Dopóki nie wrócisz.
— Obiecujesz?
— Tak, to obietnica.
Song Ning jeszcze przez chwilę stał przede mną. Wpatrywałem się w jego twarz, pragnąc zapamiętać każdy jej szczegół. Nie wiedziałem, kiedy zobaczę go następnym razem. Czy w ogóle go zobaczę?
Nim odszedł, przytuliliśmy się ostatni raz. Ogarnęło mnie ciepło, którego do końca życia będzie mi brakować. Rybak w ciszy wrócił do miasta. Ja zostałem, zbyt pogrążony w smutku, aby ruszyć się z miejsca. Tę noc przesiedziałem na samotnym pomoście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz