Znudzony brakiem klientów do obsłużenia i innych zadań niecierpiących zwłoki, siedzący za ladą mężczyzna, marszczył brwi w zamyśleniu i z cichym pomrukiem klikał coś na komputerze, próbując zabić kilka ostatnich godzin pracy.
– Arthurze, pamiętaj o napisaniu raportu. Gregory cię oskóruje, jeśli dokumenty nie trafią przed końcem dnia na jego biurko – oznajmiła Harley, która obładowana po same pachy teczkami z papierologią, przystanęła na chwilę przy współpracowniku. Spojrzała mu przez ramię i niezbyt ucieszona, wywróciła oczami. – Słuchasz mnie w ogóle? – zwróciła się do niego ponownie, tym razem z większym naciskiem.
– Tak, tak… raport. – Mężczyzna nawet nie zaszczycił jej krótkim spojrzeniem, zbyt skupiony na tym, co działo się na ekranie monitora.
– Obiecaj mi, że się tym zajmiesz.
– Obiecuję, obiecuję.
Kobieta westchnęła ze zrezygnowaniem i odeszła, by po chwili zniknąć za drzwiami, prowadzącymi do osobnego biura.
Znowu zrobiło się nużąco cicho z wyjątkiem tykającego w tle zegara i odgłosów używanej myszki. Arthur pozwolił sobie odpłynąć, w końcu co innego miał do roboty? Może ten raport, ale miał zamiar załatwić to na ostatnią chwilę, teraz nie miał polotu i weny.
Nie wiedział nawet ile czasu minęło, kiedy to nagle nad drzwiami rozległ się donośny dźwięk dzwonka. Zaalarmowany pojawieniem się nowej obecności w lokalu, pospiesznie wyłączył okno z pasjansem i poderwał się na równe nogi, jeszcze dłonią dokładnie wygładzając wszelkie zagięcia, które mogły się pojawić na materiale garnituru.
Jego wzrok powędrował ku głównemu wejściu. Tam właśnie ujrzał schludnie i elegancko ubraną kobietę w czerni z towarzyszem, którego w sumie mógłby jedynie określić jako siedem nieszczęść. Mężczyzna beznamiętnie rozglądał się po wnętrzu – ręce głęboko schowane w kieszeni znoszonego płaszcza – wyglądał jakby przyszedł tu za karę i nawet nie próbował jakoś specjalnie ukrywać swojego niezadowolenia.
– Witam w Minstrel! – Arthur nie pozwolił im czekać ani minuty dłużej, uśmiechnął się subtelnie i wyszedł im na powitanie, mając przeczucie, że wcale nie weszli tu skuszeni barwną wystawką rozstawioną w witrynie antykwariatu. Wydawali się zbyt pewni siebie i mało zaciekawieni zgromadzonym wokół towarem. Musieli już wiedzieć, czego chcą.
Zatrzymał się przed nimi na wyciągnięcie ręki, dopiero teraz dostrzegając szczegóły, których nie zauważył na odległość. Trupio blada skóra, nieludzkie wręcz cienie pod oczami, które z kolei były skryte za mętnym bielmem. Domyślał się, co może oznaczać ten widok, jednak nie pozwolił, aby jego chwilowe zaskoczenie jakkolwiek wpłynęło na jego profesjonalne podejście wobec gości lokalu. Uśmiech mu nawet nie drgnął, gdy nagle nastąpiło kolejne niecodzienne odkrycie.
Między nogami kobiety zombie pojawiło się coś gęstego, prawie dymnego, swego rodzaju mgła, która z sekundy na sekundę coraz bardziej zaczynała przybierać kształt… psa?
– Niestety muszę ostrzec, że nie przyjmujemy wewnątrz antykwariatu psów. – Nawet tych widmowych, przeszło mu przez myśl.
Jak na zawołanie, stojąca przed nim para energicznie błysnęła mu po oczach policyjnymi legitymacjami i wszystko nabrało sensu.
Gdyby nie szybki refleks i odsunięcie się na krok, to zapewne dostałby jedną z tych legitymacji między oczy i łatwo można było się domyślić od kogo. Szanowny pan jedynie prychnął opryskliwie pod nosem i wywrócił oczami. Arthur grzecznie zignorował to i postanowił niedoszły incydent uznać za małe omsknięcie się ręki.
– Aspirant Andrea Aragonés-Spellman – jako pierwsza odezwała się policjantka, po czym skinęła na towarzysza. – Mój partner, agent specjalny Tristan Fragarach, a także – spojrzała na czworonoga, który z konsternacją kręcił się wokół antykwariusza – komisarz Szarik.
Arthur musiał się powstrzymać przed wyciągnięciem do niego ręki, szczególnie gdy ten tak słodko dreptał widmowymi łapkami, z wywieszonym na wierzchu jęzorem.
– Cóż w takim razie dla tak wyjątkowych gości chyba możemy zrobić wyjątek – odparł niezmiennie pogodnie i względnie ani trochę niewzruszony tym wszystkim. – Miło mi poznać, nazywam się Arthur Hart. W czym mogę państwu służyć? – Jego głos był spokojny, lekko przyciszony i wyrażający nienachalne zainteresowanie.
– Potrzebujemy pomocy, a raczej – Andrea zbliżyła się do niego, a jej spojrzenie, choć zamglone, miało w sobie coś przenikliwego – kogoś, kto zna się na obrazach.
Arthur stanął na kamiennym podjeździe przyozdobionym po obu stronach idealnie przyciętym żywopłotem, który wyglądał na wyjątkowo zadbany tak samo jak rozległe podwórko, po którym kręcił się zauważony przez niego wcześniej ogrodnik. Uniósł wzrok na imponujący dom, nie, pałacyk, bo z całą pewnością nie można było nazwać tej zbudowanej z marmuru, podpartej misternymi kolumnami budowli zwyczajnym domem. Byłoby to poważne niedopowiedzenie. Ujma wręcz.
– Chodźmy. – Andrea pojawiła się przy jego boku, wraz z Tristanem, który akurat dopalał swojego papierosa. Antykwariusz zerknął na Szarika, który zawirował śmiesznie wokół nóg partnerki i dosłownie rozpłynął się w powietrzu. A może po prostu stał się niewidzialny? Arthur nie wiedział, jedyne czego był w miarę pewien to powód, dla którego w ogóle tu przyjechali. Gdy wczoraj dokładnie wysłuchał o ogółach śledztwa, które prowadzili nowo poznani przez niego policjanci, początkowo niezbyt się tym przejął. Fakt współczuł ofiarom, a szczególnie im rodzinom, ale nic poza tym. Jako zwykły cywil mógł tylko życzyć detektywom powodzenia i udzielić rekomendacji co do eksperta od obrazów. Sam nie był zbyt chętny, aby zostać w to wszystko wciągniętym, dopóki nie padła nazwa obrazu – Paul Cézanne, Widok na Auvers-sur-Oise. Wtedy coś kliknęło w głowie mężczyzny i nagle bez zawahania z szerokim uśmiechem na ustach zaoferował swą pomoc i wiedzę.
Potem poznał szczegóły sprawy, a następnego dnia został przywieziony właśnie tutaj do rezydencji darczyńców – państwa Rockefeller, którzy przekazali wyżej wspomniane dzieło do muzeum prowadzonego przez jedną z ofiar – Agnes Mongan.
Tristan rzucił niedopałek na kostkę brukową, przydeptał go i bez słowa ruszył za Andreą w stronę ostentacyjnego wejścia do pałacyku. Arthur nie miał zamiaru pozostać w tyle, dlatego prędko dogonił policjantów i wraz z nimi wspiął się po schodkach i stanął pod kunsztownym portykiem.
W tym samym czasie, gdy pani aspirant chwyciła za złotą kołatkę, agent zerknął od niechcenia na Arthura i na wskroś zimnym tonem oznajmił:
– Radzę panu się za bardzo nie wtrącać. To my tu jesteśmy od zadawania pytań.
Antykwariusz uniósł brwi.
– Oczywiście, nie mam zamiaru wam przeszkadzać w pracy. Choć mam małe pytanie…
– Hm?
– Zawsze jest pan takim promyczkiem radości, czy to tylko dzisiaj?
Andrea uśmiechnęła się pod nosem, a szczęka Tristana zacisnęła się boleśnie mocno, tak samo jak dłonie, które teraz drżały lekko, zdradzając poddenerwowanie mężczyzny. Arthur uśmiechnął się do niego niewinnie, niezwykle ucieszony faktem, że policjantka stała pomiędzy nimi dwoma i jako jedyna wydawała się mieć minimalną kontrolę nad temperamentem partnera, co trzymało go poniekąd w ryzach.
Agent już miał zamiar coś odpowiedzieć, jednak powstrzymał się, gdy nagle drzwi stanęły przed nimi otworem. Powitał ich starszy lokaj, który nienagannie po szybkim przedstawieniu zaprosił ich do środka i zaprowadził do salonu, gdzie mieli już na nich czekać gospodarze.
Arthur rozglądał się ukradkiem, oceniając powierzchownie wystrój wnętrza i zastosowaną architekturę sprzed kilku tysięcy lat. Po meblach i ozdobach, które wpadły mu w oko, mógłby się założyć, że nawet kapcie darczyńców musiały kosztować więcej niż tysiąc funtów.
Samo małżeństwo – para w średnim wieku – okazało się być uprzejme i z godną aprobaty grzecznością ugościli detektywów na sofie z kwiecistymi haftami i falbankami, a sami zajęli miejsce naprzeciwko nim w fotelach o tym samym stylu.
Każdy wiedział, czego miała dotyczyć ta wizyta, w końcu nie była to jakaś wiedza tajemna, dlatego gdy jego towarzysze zajęli się policyjnymi formalnościami, Arthur pozwolił sobie trochę rozejrzeć się po salonie, który był duży i przestronny z dobrym naturalnym oświetleniem.
Minął wygaszony kominek i zbliżył się do wyeksponowanej rzeźby, przedstawiającej anatomicznie poprawne serce. Nachylił się nad nim, śledząc jego wypukłe żyłki i niesamowicie dobrze oddaną teksturę. Państwo Rockefeller mieli tu też inne dzieła sztuki z przeróżnych epok. Większość z nich obejrzał, rozpoznając kunszt wielu wybitnych artystów. Niestety nie wszystko było tak kolorowe i gdzieniegdzie zaczął dostrzegać nieprawidłowości.
– Czy podoba się panu nasza kolekcja? – Usłyszał kobiecy głos i odwrócił się z przyklejonym do twarzy szelmowskim uśmiechem.
Od dłuższego czasu czuł, że śledziła go zaintrygowanym wzrokiem, jego najdrobniejsze ruchy były pochłonięte przez jej uwagę, którą Arthur bardzo dobrze już znał i nie była ona ani stosowna, ani na miejscu dla mężatki. Pan domu najwyraźniej tego nie widział, albo udawał, że nie widzi.
Zauważył poirytowaną minę Tristana i już wiedział, że agent będzie go obwiniał za odciąganie małżeństwa od właściwego tematu rozmowy.
– Jest zachwycająca – odparł z nutką fałszywego podziwu, nie spuszczając wzroku z kobiety, która zarumieniła się nieznacznie pod jego spojrzeniem. Podszedł bliżej towarzystwa i odruchowo poprawił okulary na nosie. – Jestem pod wielkim wrażeniem ile znakomitych nazwisk udało się państwu zebrać. Musiało nie być łatwo. – Margaret aż promieniała dumą, a jej mąż uśmiechał się pod nosem, palcami bawiąc się krótkim wąsem. – Jednak… czy mógłbym podzielić się drobną uwagą?
– Ależ proszę mówić, panie…? – Kobieta przekrzywiła lekko głowę.
– Hart. Arthur Hart – przypomniał jej.
– Proszę śmiało mówić, panie Hart!
– Cóż, tak jak powiedziałem, jest tu wiele zapierających dech w piersi dzieł światowej sławy artystów, lecz nie wszystkie wydają się być oryginałami, a bardziej wyglądają na udane reprodukcje.
Małżeństwo spojrzało po sobie i tak jak mężczyzna się tego spodziewał – zbyli go grzecznymi uśmiechami. Stwierdzili, że każde z dzieł ma ocenę eksperta, która dla nich znaczy znacznie więcej niż krótkie rzucenie okiem. Spytani przez Andreę o dokumenty, potwierdzające ich wersję, machnęli tylko rękoma, tłumacząc się, że są przechowywane w innej posiadłości. Arthurowi ani trochę się to nie podobało, jednak nie dał tego po sobie poznać.
– Poza tym… to chyba nie jest przedmiotem śledztwa, prawda? – zauważyła Margaret, co ucięło wszelką dalszą dyskusję na ten temat.
– Oczywiście, że nie. Proszę mi wybaczyć moje nazbyt śmiałe przypuszczenia. – Jak na dżentelmena przystało, skłonił się w pół i ucałował w ramach przeprosin wierz dłoni gospodyni, na co ta uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Dobrze – odchrząknęła Andrea – wróćmy do tematu obrazu Paula Cézanne. Wspomnieli państwo, że nabyliście go od anonimowej solmaryjskiej rodziny, zgadza się?
– Tak. – Tym razem głos zabrał David. Arthur przystanął sobie za sofą. – Za pośrednictwem Helene Beltracchi, to właśnie ona przeprowadziła nas przez ten proces. Przed zakupem dostaliśmy jeszcze potwierdzenie o autentyczności obrazu od pana Vermeera.
– A skąd w ogóle pojawił się pomysł oddania obrazu do muzeum?
– To był pomysł pana Vermeera. Zainteresował nas. Powiedział, żebyśmy celowali w jakieś małe muzeum, bo w Muzeum Narodowym zgubiłby się wśród innych wielkich dzieł. Wskazał na muzeum pani Mongan, w którym nasz obraz miałby stać się absolutną gwiazdą i najważniejszą atrakcją.
– Rozumiem. – Andrea zamyśliła się na dosłownie ułamek sekundy. – Czy pani Mongan kontaktowała się z państwem w sprawie spotkania w dniu zdarzenia?
Margaret pokręciła przecząco głową.
– Ostatni raz mieliśmy z nią kontakt kilka dni temu, potem już nie mieliśmy okazji do rozmowy.
– Czego dotyczyła wasza ostatnia rozmowa?
– Chciała nas poinformować, że jest konieczność przesunięcia nieco daty otwarcia wystawy i tym samym debiutu obrazu w muzeum.
Pani aspirant uniosła brwi.
– Czy podała powód tego opóźnienia?
– Oczywiście. Okazało się, że jest problem z oświetleniem, chodziło o jakieś źle zamontowane lampy, co naturalnie wymagało stosownych poprawek.
– Wciąż ciężko nam uwierzyć, że doszło do tak strasznej tragedii – wtrącił się nagle mąż. – Jutro odbywa się otwarcie wystawy, a osoby, dzięki którym osiągnęliśmy ten mały sukces, nawet nie będą mogły tego zobaczyć.
Mężczyzna westchnął ciężko i zawiesił głowę, a Margaret przekręciła się w fotelu, by móc ścisnąć pocieszająco dłoń ukochanego. Zerknęła w stronę detektywów.
– Czy macie do nas jeszcze jakieś pytania?
– Nie. Dowiedzieliśmy się już wszystkiego. – Policjantka dźwignęła się z sofy, a Tristan z drobnym ociąganiem się poszedł w jej ślady. – Dziękujemy państwu za poświęcony czas i życzymy powodzenia na jutrzejszym otwarciu. – Uśmiechnęła się do nich lekko i po krótkich pożegnaniach cała trójka wyszła na zewnątrz, kierując się prosto do zaparkowanego nieopodal radiowozu.
– Wychodzi na to, że ten cały obraz łączy ze sobą naszych denatów – odezwał się agent, wygrzebując z kieszeni pogniecione opakowanie z papierosami.
– Tak. Jeszcze będziemy musieli sprawdzić Helene Beltracchi i zobaczyć, co ciekawego będzie nam miała do powiedzenia. – Andrea odblokowała samochód i zajęła miejsce za kierownicą. Tristan usiadł po drugiej stronie z już odpalonym papierosem w ustach i uchylonym oknem. Arthur grzecznie wpakował się na tył, gdzie jak się okazało czekał już Szarik gotowy na drobne głaski. Antykwariusz uśmiechnął się sam do siebie i pogłaskał psa po zmaterializowanej głowie.
– Myślę, że warto też się przyjrzeć samemu obrazowi – zasugerował po chwili, gdy już ruszyli z podjazdu. – Po tym spotkaniu mam pewne wątpliwości co do jego autentyczności…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz