09 listopada 2024

Od Cinnie - serce

TW: śmierć

    Do zimy było jeszcze trochę czasu, ale przygotowania do niej trwały pełną parą. W ramach zbliżających się świąt moje biuro postanowiło zorganizować akcję dobroczynną pod nazwą „Serce w Podarunku”. Wszyscy byli zachęcani do poświęcenia choć odrobiny czasu, by pomóc tym, którzy samotnie spędzają święta - głównie osobom starszym będących w domach opieki. Byłam podekscytowana; czułam, że takie wydarzenia przypominają nam, co naprawdę jest ważne.

Korzystając z dnia wolnego i tego, że jako pierwsza wpisałam się na listę wolontariuszy, trafiłam do małego domu spokojnej starości, z dala od miejskiego zgiełku. Wnętrze pachniało herbatą z miodem i lawendą, a nieśmiałe ozdoby świąteczne rozświetlały korytarze. Podczas przywitania z rezydentami dostrzegłam, jak różnorodni byli ci ludzie - niektórzy rozgadani i pełni energii, inni zaś wycofani, w milczeniu spoglądając w okna.

Jednym z nich był pan Leonard. Siedział na końcu korytarza, w dużym fotelu przy oknie, i choć z początku wydawał się niechętny do rozmowy, w jego oczach widziałam coś, co kazało mi się przy nim zatrzymać. Podchodząc do niego, zaczęłam od przywitania i prostych pytań, aż w końcu, trochę nieśmiało, zaproponował mi, bym usiadła obok. Zgodziłam się z radością, a on, patrząc na świąteczne lampki za oknem, westchnął, jakby przywołał coś sprzed lat.

- Kiedyś święta były dla mnie czymś naprawdę wyjątkowym - zaczął cicho. - Wszystko to dzięki Hiacyncie.

Czułam, że właśnie otworzył przede mną małą część swojego świata. Zapytałam go o kobietę, a on spojrzał na mnie z wyrazem, który od razu rozpoznałam - z nieopisaną tęsknotą.

- Hiacynta była miłością mojego życia - kontynuował. - Byliśmy młodzi i chyba nie mieliśmy prawa sądzić, że będziemy razem przez całe życie, ale tak się stało. Spotkaliśmy się przypadkiem, na wiosennym festynie. Ona miała w rękach bukiet polnych kwiatów, a ja nie mogłem oderwać od niej wzroku.

Pan Leonard opowiadał z taką czułością, że poczułam, jak serce ściska mnie w środku. Z każdym jego słowem historia stawała się coraz bardziej intensywna, pełna radości i smutku.

- Pobraliśmy się, gdy miałem 23 lata, a ona ledwie 20 - mówił dalej. - Przez całe życie nie było dnia, bym nie dziękował za jej obecność. Byliśmy nierozłączni, robiliśmy wszystko razem, od śpiewania piosenek po wspólne pieczenie ciast na święta. Nasze życie toczyło się spokojnie, ale pełne było dobrych chwil, które sprawiały, że byliśmy szczęśliwi.

Przerwał na chwilę, z zamyśleniem przyglądając się własnym dłoniom, jakby szukał w nich śladów tamtych dni.

- Pamiętam jedne święta szczególnie wyraźnie - powiedział po chwili. - Zawsze marzyłem, by dać Hiacyncie coś wyjątkowego. Nie mieliśmy wtedy dużo pieniędzy, ale udało mi się kupić pojedynczą różę. Włożyłem ją do kryształowego wazonu, który miała od swojej babci, a gdy zobaczyła ją rano, rozpłakała się. Mówiła, że nie chodzi o sam kwiat, ale o to, że znałem ją tak dobrze, że wiedziałem, co ją uszczęśliwi. Pamiętam, jak mówiła, że to kwiat jej serca.

Pan Leonard uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach pojawiły się łzy. Wiedziałam że ta róża symbolizowała coś znacznie więcej - była esencją ich związku, wyrazem najgłębszych uczuć.

- Kilka tygodni później Hiacynta zachorowała - powiedział po chwili ciszy. - Przez długi czas walczyła, ale w końcu… odpuściła. Odeszła latem, ale ja zawsze przypominam sobie o niej, zwłaszcza teraz, przed świętami, które były jej ulubionym czasem. To wtedy najbardziej tęsknię.

Opowiadając, pan Leonard nie mógł powstrzymać emocji. Łzy spływały mu po policzkach, a ja poczułam, że to wzruszenie również mnie ogarnia. Zrozumiałam, że mimo lat, które minęły, jego miłość do Hiacynty wciąż była żywa. Jakby ich uczucie, choć wystawione na próbę czasu i utraty, wciąż trwało, obecne w każdym jego wspomnieniu, uśmiechu i łzie.

Gdy pan Leonard opowiedział ostatnie słowa swojej historii, zapadła chwila ciszy. Siedział w fotelu przy oknie, delikatnie oparty o podłokietnik, z dłonią, która jeszcze chwilę wcześniej drżała na kolanie. Jego oczy spoglądały gdzieś w dal, na światło świątecznych lampek, które skrzyły się za szybą.

Byłam wstrząśnięta jego historią o Hiacyncie, o miłości, która przetrwała wszystko. Taki związek, takie oddanie były dla mnie czymś niesamowitym. To, jak głęboko kochał swoją żonę, pozostawiło mnie z uczuciem, które rozlało się po całym moim sercu. Myślałam o tym, czy kiedykolwiek będę w stanie pokochać kogoś w taki sposób - całkowicie i bezgranicznie, gotowa dzielić każdy uśmiech i każdą łzę, gotowa być dla kogoś tym „kwiatem serca”.

- Dziękuję, panie Leonardzie - szepnęłam, próbując zebrać myśli. - Pańska historia… jest naprawdę piękna.

Mój rozmówca jednak milczał, nadal spoglądając przed siebie. Wydawało mi się to naturalne - może przenosił się myślami do tamtych wspomnień, do chwil spędzonych z ukochaną żoną. Ale po chwili zauważyłam, że jego dłoń, spoczywająca na podłokietniku, zamarła całkowicie, a na jego twarzy zagościł wyraz niezwykłego spokoju. Zamrugałam, jakby nie dowierzając własnym oczom. Powoli dotknęłam jego ramienia, delikatnie, aby go nie wystraszyć, ale pan Leonard nie zareagował. Jego oddech zniknął, pozostawiając tylko ciszę.

Zamarłam, a moje serce zaczęło bić jak szalone. Dotarło do mnie, że odszedł - tak po prostu, siedząc w fotelu, w otoczeniu wspomnień o miłości swojego życia. Poczułam, jak moje oczy napełniają się łzami. Było w tym wszystkim coś niezwykle spokojnego i pięknego, coś, co kazało mi wierzyć, że jego serce znalazło ukojenie. Odszedł, trzymając swoją ukochaną Hiacyntę w sercu aż do samego końca.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz