Ten dzień zapowiadał się spokojnie, tak zwyczajnie, ale kiedy zerkając w kalendarz dostrzegłam, że to Światowy Dzień Sierot, poczułam impuls, by zrobić coś niezwykłego. Przez chwilę zastanawiałam się nad planem, aż przyszła mi do głowy idea, która była prosta i magiczna: malowanie kamieni, jako symboliczny akt nadziei i wsparcia. „Zaadoptuj kamień na święta” - sama nazwa akcji wydawała się idealna, by choć na chwilę wnieść trochę radości tym, którzy mogą jej w te święta najbardziej potrzebować.
Wrzuciłam na media społecznościowe zdjęcie kilku kamieni ułożonych w kształt serca (czego to nie można w internecie znaleźć) i zaprosiłam znajomych oraz lokalnych sąsiadów do naszej pato-kawalerki na cały dzień malowania kamieni. Chciałam, by każdy z nich miał nie tylko świąteczny wzór, ale też ciepłe, osobiste życzenia - coś, co mógłby otrzymać każdy, kto marzy o przyjaźni czy wsparciu.
Nie minęło nawet pięć minut, gdy do drzwi zaczęli pukać sąsiedzi, niektórzy z dziećmi, inni trzymający torby pełne farbek i ozdób. Zrobiliśmy miejsce na stole w jadalni, ustaliliśmy, że każdy wybiera jeden kamień i dekoruje go jak tylko sobie wymyśli. Kiedy wszyscy zajęli miejsca i zaczęli malować, zapanowała wyjątkowa atmosfera - czuło się, że każdemu zależy, by ten mały symbol był pełen miłości. Tom, sąsiad z naprzeciwka, z powagą malował na swoim kamieniu gwiazdkę i wypisywał małe życzenie: „Nigdy nie jesteś sam”. Nieco dalej jego młodsza siostra próbowała namalować renifera, a starszy sąsiad, pan Edward, z dumą ozdabiał kamień w proste, zielono-czerwone wzory z domieszką złota.
Sama również wzięłam się za malowanie. Zdecydowałam się na coś prostego, ale symbolicznego. Zaczęłam od pomalowania tła na głęboki, ciemnozielony kolor, który przypominał mi o sosnowych lasach i choince – symbolach świąt. Nakładając kolejne warstwy, skupiłam się na tym, by każdy ruch był spokojny, niemal medytacyjny. Chciałam, aby ten kamień nie tylko wyglądał świątecznie, ale też oddawał ciepło i spokój, którego tak często brakuje. Gdy farba wyschła, dodałam jasne, złociste linie wzdłuż krawędzi, które przypominały promienie światła – jakby miały rozświetlać ciemność. Potem, drobnym pędzelkiem, dodałam malutkie białe kropki, rozproszone tu i tam, imitujące spadający śnieg, ale też symbolizujące to, co delikatne i kruche. Każda kropka była jak maleńkie nadzieje, które chciałam przekazać dalej, jakby składając w tym kamieniu wszystkie życzenia, które chciałabym wysłać w świat. Na koniec, pośrodku kamienia, namalowałam małe, czerwone serce. Proste, mocne, jakby mówiło „jestem tu, niezależnie od wszystkiego.”
W ciągu dnia dowiedziałam się, że każdy przyszedł tu z inną intencją - jedni wspominali bliskich, inni chcieli ofiarować coś od siebie tym, których nigdy nie poznali, a wszyscy zaskakująco mocno angażowali się w przygotowanie. Rozmowy krążyły wokół rodzin, wspomnień, opowieści o świętach. Nagle kamienie stały się czymś więcej niż tylko farbą i kamieniem - każdy z nich nabierał osobistego znaczenia.
Pod koniec dnia patrzyłam na gotowe, pomalowane dzieła ułożone na stole, każdy błyszczący kolorami, brokatem i wstążkami, część z życzeniami zapisanymi starannie lub nieporadnie, ale za każdym razem szczere. Przygotowałam pudełka, do których powkładałam po kilka kamieni, obiecując, że przed świętami przekażę je dzieciom z lokalnego domu dziecka (nie byłam pewna, co z nimi zrobią, ale czy to takie ważne?).
Zakończyliśmy wspólnie spędzony dzień pełen radości, przynajmniej na chwilę zapominając o jesiennej szarości za oknem. Wszyscy poczuliśmy się przez moment jak jedna, zgrana rodzina, dzieląc wspólnie ten drobny gest. Kiedy wszyscy wyszli, w mieszkaniu panował przyjemny spokój, a ja poczułam, że choć to były tylko kamienie, dzięki nim wnieśliśmy w świat coś naprawdę wartościowego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz