12 listopada 2024

Od Dantego – Pamięć

— Zajebię się przez tych jasnowidzów.
Papierosa odpalił tak o, dla dramatyzmu, potrzebując czymś wymachiwać, bo skoro nie mógł wymachiwać frakami tych wszechwiedzących mądrali, to musiał sobie czymś zrekompensować te braki.
— Dlaczego to są zawsze jakieś takie niepozorne chłopy, co wyglądają, jakby dopiero się z podstawówki urwali? — prychnął, zamaszyście zarzucając nogę na kolano, rozsiadając się mocniej na kawiarnianym krzesełku. — Dobra, nie zawsze, tamten jeden był przejebany i zdecydowanie krzyczał „sypiam z losem, a ten daje mi swoje sekrety”. Ale po tym z wczoraj to nic a nic nie było widać, tak sobie bohatersko myślałem, że hej, pomogę mu znaleźć drogę i żeby tych ładnych spodni mu nie zajebali z tyłka. Tylko że on to sobie świetnie przemyślał i świetnie mnie rozjebał na koniec.
Isidoro, tak się chłopaczyna nazywał, Dante bardzo dokładnie zapamiętał to imię, bo przez niego stał jak ten debil na peronie metra, zastanawiając się, co się właściwie, do chuja pana, wydarzyło. Ktoś mu żart wywinął przy pomocy chłopaka? Tylko kto miałby, skoro nikomu nie powiedział o swoich planach, nigdzie ich nie zapisał.
— Bardziej od jasnowidzów to tylko Bashar mnie rozjebuje — zawadiacki półuśmiech wypłynął na usta — ale oczywiście w takim pozytywnym sensie, bo ci to odpierdalają tak, że ja nie wiem.
Pierwszy raz od przeszło kwadransa syren umilkł na dłużej niż dziesięć sekund, zużywszy wreszcie nieco ze swojej pary, z głośnym, zirytowanym świstem wypuścił kłąb dymu z ust, zapatrzony gdzieś w dal i swoje galopujące od zeszłego wieczora myśli.
— Co on ci właściwie takiego powiedział? — odezwała się jego rozmówczyni, choć w tym przypadku raczej słuchaczka, korzystając z okazji na wejście w głośny monolog. Dante zerknął na kobietę.
Annikki przyszła do zakładu przed południem, krawcowi oczywiście wyleciało z głowy, że tego dnia ma zjawić się jakaś dziennikarka, chcąca napisać o zakładzie Kuttnera w swojej gazecie. A nawet, gdyby pamiętał, to niewiele by to zmieniło w humorze syrena, zagiętego przez jakiegoś przypadkowego chłopaczka we własnej dzielnicy, co dalej przeżywał i dalej siedziało mu z tyłu głowy. Tak więc, mając na podorędziu kogoś, kto wysłuchałby jego opinii o jasnowidzach, Dante zgarnął biedną dziennikarkę i zaciągnął ją na kawę, obiecując opowiedzieć jej o wszystkich ciężkich kulisach życia krawca z Guzików w Herbacie.
— No właśnie, kurwa, wszystko, co chciałem wiedzieć! — wybuchnął raz jeszcze syren, sypiąc na cały stolik papierosowym popiołem.
Plan zrodził się sam, przypadkiem, Dante już jakiś czas temu porzucił próby nadążenia za tempem, w którym namnażały się jego pomysły uszczęśliwienia Bashara. Było to potrzebą naturalną, podświadomą, prostą i oczywistą jak oddychanie, bo Dante tylko dobrze oddychał, gdy jego ukochany czuł się szczęśliwy.
— Byłem bliski odprawiania rytuałów, żeby się upewnić, kiedy te przeklęte wiśnie kwitną, a ten o, tak sobie przyszedł, i mi to podał na tacy. Dokładnie skubany wiedział, że chcę pod wiśniami zrobić Basharowi senkawańską randkę. Gwiazdy to, kurwa, największe plotkary na świecie — prychnął.
Na wzmiankę o Senkawie Annikki jakby się ożywiła, czułka zakołysały się wysoko nad głową.
— Senkawańską randkę?
— Bo Bashar dużo mi opowiadał o tej swojej wycieczce do Senkawy, ogólnie dość sporo wie o niej, jego ulubiona książka została napisania przez Senkawańczyka… — Westchnął, ostatni raz zaciągnął się papierosem, nim rzucił go na chodnik, zdeptał obcasem. — I teraz, kurwa jego mać, spać nie mogę, bo cały czas myślę o tej ikebanie. Polecił mi, ten jasnowidz, że mam się senkawańską sztuką układania kwiatów zainteresować. Basharowi ma się spodobać, więc muszę to ogarnąć. Muszę i chuj. Tylko nie wiem jak.
Annikki pokiwała lekko głową, odczekała chwilę, uważnie przyglądając się syrenowi, czy ten nie zamierza wylać z siebie nowego, niepowstrzymanego potoku słów, po czym odparła:
— Wiesz, ja chyba znam kogoś, kto może pomóc.


— Ten miał być shin… — mruknął syren w poważnym zamyśleniu, wskazując palcem na najbardziej okazałą gałązkę wychodzącą z naczynia, pnącą się do nieba. — Ten soe, a ten… — Pstryknął, lecz nazwa magicznie nie pojawiła się umyśle, majaczyła gdzieś niewyraźnie w myślach, denerwowała. — Kurwa, zapomniałem.
Hikae — podsunęła łagodnie Hotaru, stojąc przy swoim uczniu i oglądając razem z nim jeden z jego ćwiczebnych bukietów.
Hikae!
— Nie musisz tak naprawdę znać tych nazw na pamięć, żeby układać ikebanę.
— Nie muszę, ale chcę — odparł Dante, zbyt skupiony na powtarzaniu obcych słów, by wychwycić ciepły uśmiech na ustach nauczycielki. — Żeby doktorkowi pokazać, ile się nauczyłem.
Zawsze umiał znaleźć wymówkę, dlaczego coś mógł odłożyć na później albo kompletnie wywinąć się z jakiegoś obowiązku, nauki, pracy, ale nie gdy chodziło o Bashara i jego prośby, jego szczęście. Wystarczyło zmęczone spojrzenie doktora, by syren biegł do kuchni parzyć zieloną herbatę, przyjrzenie się nieco dłużej mieszkaniu z rana, przed wyjściem na dyżur, by odkurzacz zjadł wszystkie kurze, a szmatka przetarła szafki. Wystarczyło ledwie wspomnienie imienia pewnej tancerki przez Annikki, by Dante prosił o jej numer i pytał się, czy pomoże mu w pewnej szczególnej sprawie, zaś Hotaru, tak jak wynikało ze słów dziennikarki, zgodziła się chętnie, będąc osobą łagodną, skorą do pomocy, stojącą jako pierwszy synonim w słowniku obok czegoś miłego.
Układanie ładnych rzeczy wchodziło w skład wielu specjalizacji, którymi mógł poszczycić się Dante, ale zwyczajne nauczenie się tworzenia unikatowych bukietów to było za mało, skoro syren robił to dla ulubionego lekarza. Potrzebował rozumieć, co za opowieść stoi za tą sztuką, jaka filozofia skręcała gałązki i kwiaty. Bo choć Bashar na pewno wiedział wszystko o ikebanie, Dante chciał opowiedzieć mu o tym własnymi słowami.
— Hotaru — odezwał się, odkładając kompozycję na bok, sięgając po naczynie w kształcie płytkiej, niebieskiej muszli. — Opowiedz mi jeszcze raz o ikebanie.
Spędzili na nauce już kawałek czasu, bukiety stworzone według różnych stylów zajmowały drugą część stołu, a tancerka nieustannie w tym czasie mówiła o swojej ojczyźnie i kwiatowej sztuce, mimo to uśmiechnęła się znów i skinęła głową, dostrzegając ten szczególny zapał w syrenich ruchach, który tylko jedna rzecz na świecie potrafiła wywołać. Hotaru oparła się biodrem o stół, potoczyła wzrokiem po swoim skromnym mieszkaniu, Dante zaś zajął się ułożeniem kenzanu w muszli i zalaniem go wodą.
— Ikebana ma w sobie zaklęte piękno Senkawy, spokojne i wychwalające to, czemu pisane jest przeminąć i nigdy nie wrócić — podjęła tancerka. — Nie chodzi tylko o ułożenie kwiatów, lecz również o pochylenie się nad nimi, nad samą naturą i tym uczuciem szacunku wobec otaczającej nas przyrody. Ile inspiracji czerpiemy z niej, by tworzyć, ile ona daje nam każdego roku, byśmy mogli żyć.
Teraz, mając nieco więcej doświadczenia, syren bez strachu, że zmarnuje gałązki, wziął do ręki poprzycinaną wisterię, obejrzał ją dokładnie, przymierzył do naczynia. Wybrał te, gdzie najwięcej kwiatów zwisało z poskręcanej gałązki.
— Asymetria i harmonia są podstawami ikebany. Tak jak życie i natura rzadko wybierają pójście jednym prostym torem, tak i kwiaty układamy nierówno, w drobnych różnicach szukając elementów, dzięki którym stworzą one zachwycającą całość.
Jedna wisteria sięgała naprawdę wysoko, druga nieco niżej, tworząc coś na wzór kurtyny z rozkwitłych kiści, Dante poprawił ich płatki, wyrównał listki. Wisteria sama w sobie była niezwykle okazałą rośliną, ale mimo to czegoś jej brakowało, czegoś przełamującego to wyważone piękno swą krnąbrną naturą.
— Ale do tego potrzebują nie tylko estetycznego wyczucia, lecz także uczucia samego w sobie, bo nic na świecie nie urośnie i nie stanie się piękne i poruszające serca, jeśli nie oddamy mu części siebie. — Hotaru zerknęła kątem oka na powstającą kompozycję, z zaciekawieniem obserwowała, jak pewien szczególny storczyk syrenie dłonie układały pod samą wisterią, sprawiając, że kwiaty musiały się ze sobą złączyć i zmieszać. — Tej części, która pragnie powołać dzieło do życia.
Dante pracował z uśmiechem błąkającym się na wargach, poprawiając i delikatnie dbając o rośliny, aż praca wydała mu się skończona, wykonał krok w tył, zwrócił się do Hotaru.
— Co myślisz?
Dając tyle wisterii, pozwalając jej przejąć licznymi, fioletowymi kiściami bukiet, można było się spodziewać, że przytłoczy ona inne kwiaty, skupiając jedynie na sobie spojrzenie. Lecz wręcz przeciwnie, okazała się ona tym, dzięki czemu storczyk mógł w pełni okazać swe piękno – wyjątkowe płatki, intensywne jak woda solmaryjskich zatok przy łodydze, przechodzące w granat głębin oceanu na krawędziach, komponowały się z pastelowym fioletem i wychylały zza obfitych kiści, idąc ku górze, trzymając wysoko młode pączki. Poważna wisteria i nieposkromiony storczyk, jedno czule otulające drugie, tak blisko ze sobą połączone, jakby i drobne pinezki wbito między płatki, w tak doskonałej harmonii się trzymały.
— Myślę, że świat byłby piękniejszym miejscem, gdyby każdy miał równie dużo czułości dla roślin i swoich bliskich, co ty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz