Wisiał nad kominkiem, jak jakaś groźba. Ostry, szeroki, oburęczny flamberg – pamiątka przeszłości, prapra-i-pradziadków, tnących swoich przeciwników na równe połowy, przelewających litry krwi za wymarzone miejsce do osiedlenia. W blasku płomieni wyglądał trochę, jakby sam stał w ogniu. Ciekawe, przy jakiej temperaturze rozpłynąłby się w lepką, metaliczną ciecz.
Nikandros rozsiadł się głębiej na dywanie, wyciągając głowę w gore. Gdyby tak podejść do tryskającego iskrami ognia, tak blisko, że żar przypalał skórę pod warstwami ubrań, to wydawało się, jakby miecz miał zaraz spaść oglądającej go osobie na głowę. Wyglądał na ciężki, masywny, taki, który spokojnie mógłby przebić podłogę i wlecieć do piwnicy z impetem. Mógł mierzyć metr pięćdziesiąt (na pewno był wyższy niż Nikandros), chociaż to wszystko to były domysły, bo miecz nigdy nie zmieniał pozycji. Zawsze wisiał na swoich pozłacanych hakach, między innymi artefaktami przeszłości, zakurzonymi przymglonymi wspomnieniami.
Gruby, puchaty dywan ugiął się pod ciężarem kogoś, kto usiadł obok Nikandrosa.
– Jak tylko będę wyższy, to ukradnę ten głupi miecz – Laszlo stuknął nogą w stalowe zęby kominka, które odgradzały żarzące się drewno od reszty pokoju. Nikandros podniósł wzrok na starszego brata. Jego twarz powoli doganiała dorastające ciało, chociaż nadal przypominał źle posklejaną lalkę – z przydługimi kończynami i dziecięcą twarzą, oszronioną trądzikiem.
– Ukradnę ten miecz – powtórzył Laszlo po odchrząknięciu – i wszystkich, co mi wejdą w drogę pociacham.
– Myślisz, że tnie jak szabla? – wszyscy z rodzeństwa zostali już zapisani na szermierkę, tylko nie Nikandros – najmłodszy, najdrobniejszy, najsłabszy. Zazdrościł starszym i ich śnieżnobiałym uniformom, tego, jak wracali z każdych zajęć, chwaląc się co nowszymi parowaniami i cięciami. Jego czas miał nadejść – kilka miesięcy, może lat, i będzie mógł wpychać się do auta wraz z nimi, dzierżyć broń i stukać adidasami w szorstką powierzchnię palet. Chociaż sportowa szermierka wcale nie przypominała prawdziwej walki, takiej na śmierć i życie (bo oczywiście ostra broń była zastąpiona tą z guzikami na końcu, żeby jedynie głośny pisk-syk komputera oznajmił, kto wygrał pojedynek), to Nikandros i tak lubił oglądać zmagania rodzeństwa. Laszlo szedł ten sport najlepiej, miał nawet na karku kilka wygranych turniejów. Nie bez powodu miał na oku broń. Pokręcił głową.
– No co ty. Na pewno tnie o wiele lepiej. Jednym machnięciem mógłby kogoś przepołowić. Od czubeczka głowy po palce u stóp.
– Fuj! I ty byś tak chciał?
Laszlo wytarł nos rękawem, wzruszył ramionami. Reszta rodzeństwa pewnie nadal siedziała przy stole, grzecznie odpowiadając na pytania dalszych członków rodziny. Nika nigdy nie był wystarczająco interesujący, a jego umiejętności imponujące, by był ciekawy dla wujków i ciotek. Dlatego łatwo było mu uciec od zgiełku świątecznej uczty. Laszlo musiał sprzedać rodzicom jakąś lepszą wymówkę. Może trzymanie oka na najmłodszym, żeby czego nie przeskrobał.
– Pewnie! Przecież do tego był stworzony! Nasi przodkowie bili się o te tereny tym ostrzem, wiesz? Papa mówił nawet, że to nim grozili leniwym górnikom.
Nikandros zwrócił wzrok z powrotem na miecz. Ojciec skrupulatnie przypominał dzieciom o historii ich rodu (a raczej rodu matki, ale tego nie raczył często wspominać), o tym, jak ważna jest pamięć o trudach przeszłości. Jak bardzo wspaniali byli, są i będą Lohengrinowie. Na wieki wieków.
Głownia była falowana. Przypominała trochę Lohen, kiedy zimowe śniegi topnieją i rzeka podwaja, potraja swoją siłę. Syczy wtedy prędkością nurtu, wzburzona i pełna fal, prawie jak morze. Przy rękojeści, obitej ciemną skórą, ostrze obwiązane było karmazynową wstęgą, jakby było wiecznie zakrwawione. Jakby tasiemka miała uwięzić w mieczu duchy wszystkich ludzi, którzy stracili żywot przez flamberg. Jeleni łeb na zdobionym jelcu połyskiwał w migoczącym ogniu, jego rogi, tak samo metalowe, wygrawerowane wzdłuż rękojeści, przypominały bardziej czyjeś napięte palce, a nie poroże. Jakby cała broń jeżyła się na wroga. Wcielenie Lahmermuiru, groźnego dla obcych jak najdziksza leśna bestia. Wcielenie Lohengrinów, co dostali wszystko, co chcieli, nawet jak mieli przelać za to litry krwi.
– Wiesz, takim mieczem to nie trzeba nawet machać – Laszlo westchnął rozmarzonym głosem, jakby widział potencjalną sytuację przed oczami – Wystarczy trzymać go w ręce, to każdy oponent ci z podkulonym ogonem ucieknie. Albo lepiej, jedno machnięcie i błaga o litość na kolanach.
Nikandros wyobraził sobie jakiegoś intruza próbującego włamać się do Srebrnej Kety. Spotkałby na drodze Laszlo, z rodzinnym flambergiem większym niż on sam, ciągnącym go po ziemi. Pewnie zrobiłby potężne szramy w podłodze i matka by go udusiła. Może nawet dosłownie, gdyby przeciągnął go przez jeden z historycznych dywanów. Raz rzuciła talerzem, bo Damokles niechcący wylał na niego kroplę herbaty.
– Ciekawe, czy nagrzewa się, jak tak wisi nad ogniskiem – Nikandros wstał, podszedł bliżej do kominka. Żar zaczął grzać jego ubrania, tak mocno, że miał wrażenie, jakby zaraz miały się zapalić. Podniósł głowę na flamberg. Nawet gdyby stanął na palcach, gdyby Laszlo wziął go na ramiona, to i tak nie sięgnąłby ostrza. Może kiedyś. Może kiedyś go dosięgnie. Dotknie metalu i dowie się na własnych palcach, czy miecz goreje tak, jak rozpalony pod nim ogień. Czy przez głownie przebiega żyła tętniącej krwi, którą ostrze wsiąkło przez lata walk, przez lata pozbawiania innych życia.
Flamberg poczekał szesnaście lat. Cały czas wisiał w tym samym miejscu, nieruchomy i zakurzony. Nikandros dotknęła stali, brudząc srebro karmazynem, tak, że ostrze pasowało odcieniem do przepasanej przez nie szarfy. Nie, nie było gorące. Wręcz odwrotnie, było zimne, jak chłód medwiańskiej zimy. Może i dobrze. Nikandros nie wyobrażała sobie, jak mogłaby wyciągać półtorametrowy, gorący miecz z domu w płomieniach. Nawet teraz, kiedy wszystko paliło niewiarygodnie wysoką temperaturą, flamberg nadal był chłodny, stały, niezmienny. Przez jej głowę przeszła myśl, że może powinna zostawić ostrze Laszlo. Ale na co martwemu miecz? Jej przyda się zdecydowanie bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz