02 listopada 2024

Od Ilary - Włosy

Powietrze zdawało się drżeć od unoszącego się w nim aromatu kawy, świeżych wypieków i przywodzonej przez wiatr woni słonej wody. Ilara przyrzekła sobie niegdyś, że już nigdy nie postawi stopy w Solmarii. Ojczyzna była dla niej lądem na tyle odległym, szczególnie w zakopanych głęboko wspomnieniach, że szczerze wzbraniała się przed choćby wypowiedzeniem jej nazwy. A jednak coś nieustannie ją tu przyciągało, coś sprawiało, że ster mimowolnie obracał się w odpowiednim kierunku, a okręt dobijał do dobrze znanego Ilarze portu. I mimo tego wszystkiego, co tak desperacko starała się sobie wmówić, dziewczyna cieszyła się, że znów znalazła się na rodzimej ziemi.
Miejski splendor niemal zwalił ją z nóg. Rackham zdążyła przywyknąć już do monotonii morskich przepraw, do powtarzających się krajobrazów i braku jakiejkolwiek różnorodności. Dlatego w solmaryjskiej stolicy poczuła się wręcz przytłoczona. I gdyby nie ciągnący ją za sobą Zaril, dziewczyna najpewniej już dawno odwróciłaby się na pięcie i zaszyła ponownie na statku. I choć z początku czuła się w mieście jak intruz, jak ktoś, kto nigdy nie powinien był się tu pojawić, z czasem zrozumiała, że była jedynie częścią kolorowego, roześmianego tłumu. Nikt nie widział w niej zmarłej rzekomo przed laty spadkobierczyni rodzinnego interesu. Ta niespodziewana rewelacja sprawiła, że Ilara, kierowana nagłym przypływem odwagi, odłączyła się od reszty załogi, samotnie przemykając wśród kolorowych uliczek, które doprowadziły ją do niewielkiej kawiarni. Tej samej, którą tak często odwiedzała wraz z babką. Usiadłszy przy stoliku na zewnątrz, Ilara przymknęła oczy, brodząc wśród strzępków własnych wspomnień. Dopóki nie została z nich gwałtownie wyrwana. Najpierw usłyszała coraz to głośniejsze szepty, które po chwili przerodziły się w głośne dyskusje. Dopiero po chwili, gdy rozejrzała się wokół w poszukiwaniu źródła tego nagłego uniesienia, sama ze świstem wciągnęła powietrze.
Powinna była poznać ją po samych ruchach, jakże idealnie wykalkulowanych i starannych, po nienaturalnie prostej i dumnej postawie, a jednak wszystkie te szczegóły jej umknęły. Uśmiech Ilary przygasł, gdy niespodziewanie zdała sobie sprawę, że spogląda w lustro, jakże zresztą zniekształcone, upiększone kilkoma zmarszczkami, oznakami nieuniknionego upływu czasu. Nos marszczył się tak samo, jak u Ilary, ich włosy identycznie spływające po plecach. Serce dziewczyny stanęło, gdy uświadomiła sobie nagle, że natknęła się na własną matkę. Na widok tak przerażający, że filiżanka kawy mimowolnie wypadła jej z dłoni, a resztki naparu rozlały się po niewielkim stoliczku. Wyglądała równie pięknie i dostojnie, jak wtedy, gdy widziały się po raz ostatni, a jednak coś zdawało się Ilarze całkowicie inne. Było w tym coś osobliwego – poczucie czegoś znajomego i obcego zarazem. Jakby spoglądało się ku dawnej przyjaciółce, z którą teraz nie dzieliło się zupełnie nic poza tymi kilkoma ciepłymi wspomnieniami. Piratka nie potrafiła jednak zrozumieć tego uczucia. Z matką nigdy nie były blisko. Spojrzawszy w jej stronę, Ilara poczuła duszący ją zewsząd zapach jej perfum, tych które czuła każdego wieczoru, gdy wymieniały nieznaczące nic uściski, tych utrzymujących się tak długo na jej włosach, które tak bardzo przypominały jej własne. Tych, które garściami wyrywała sobie z głowy, byle nie musieć dłużej na nie patrzeć.
Matka przystanęła przy jednej ze sklepowych witryn, przyglądając się rozkloszowanej, eleganckiej sukni.
Ilara nie chciała dłużej na nią patrzeć, nie marzyła o niczym innym, niż o tym, żeby po prostu wstać od stołu i zniknąć jej z oczu. A jednak nie potrafiła się od niej oderwać. Sam jej widok sprawiał, że na nowo przypominała sobie, że był niegdyś w jej życiu czas, kiedy czuła cokolwiek, kiedy nie była jedynie pustym, niezdolnym do niczego naczyniem. Śmiała się, wrzeszczała i łkała. Od lat nie potrafiła już rozbudzić w sobie tego uczucia, tylko jego marne wspomnienie, a może nawet coś jeszcze bardziej ulotnego.
Ilara często rozmyślała o ich ponownym spotkaniu, o tym, jak by się wówczas zachowała. Czy upływające lata przybliżyłyby je do siebie, wymazując wzajemną niechęć? Czy teraz, gdy sama sięgnęła wieku, w którym jej matka w bólach rodziła swe pierwsze dziecko, stworzyłaby się między nimi cienka nić porozumienia? Były do siebie w końcu niezwykle podobne, nie tylko zewnętrznie. Na barki obu z nich zrzucono rodzinne oczekiwania, o których nauczono je myśleć jak o własnych pragnieniach. I choć matka całkowicie się im podporządkowała, Ilara nigdy nie uległa. I być może dlatego nie potrafiła spojrzeć w twarz własnej córki. Być może piratka stanowiła dla niej nieustanne, jakże przy tym bolesne, przypomnienie o zmarnowanej przyszłości. O tym, kim sama mogłaby się stać, gdyby miała w sobie odrobinę więcej odwagi. Rackham miała wszelkie powody, by patrzeć z góry na swą matkę, a jednak nie potrafiła zebrać się na to, by w pełni jej nienawidzić. Gdy teraz spoglądała w jej stronę, gdy w końcu miała ją przed sobą, czuła jedynie żal. Wiedziała, że gdyby nie uciekła z domu, prędzej czy później podzieliłaby jej los.
Samotna łza ściekła po jej policzku. Matka zniknęła zaś za rogiem, nieobdarzywszy Ilary choćby pojedynczym, przelotnym spojrzeniem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz