03 listopada 2024

Od Cheoryeona – Zaklęcie

Zawieszony na ścianie zegar tykał miarowo – normalnie nikt zbytnio nie zwracał na niego uwagi, lecz w tej jednej sytuacji tyknięcia wydawały się być na tyle głośne, że wszyscy obecni w pomieszczeniu zdawali sobie sprawę z nich. A przynajmniej mały chłopiec, który siedział na krześle. Jeszcze chwilę temu dyndał nóżkami w powietrzu, ze względu na wzrost nie będąc w stanie sięgnąć podłogi, teraz jednak trwał w niemal kompletnym bezruchu. Wzrok tkwił w nieokreślonym punkcie, jakiś taki nieobecny. Rozglądanie się już miał za sobą: obejrzał dokładnie obiekty widniejące na stojącym przed nim biurku, przeleciał wzrokiem książki zapełniające, pewnie tylko dla ozdoby, masywny regał, nawet przypatrzył się dokładnie dużym zdjęciom jakichś kolorowych roślin, które zdobiły białe ściany.
Mała główka podniosła się, oczy utknęły na twarzy siedzącej na krześle obok kobiety. Dwójka wymieniła się spojrzeniami. Smukła dłoń z pomalowanymi na pudrowy róż paznokciami mimowolnie sięgnęła po małą rączkę, pogładziła uspokajająco skórę. Tego samego nie mogła jednak przekazać mimika. Nawet jeśli kobieta wyglądała na spokojną, wzrok zdradzał zmartwienie zmieszane z obawą.
Oboje w niemal tym samym czasie skierowali głowy w stronę trzeciej osoby – zajmującej fotel za biurkiem, już trochę podeszłego wieku kobiecie. Ciemne, acz z siwymi odrostami włosy spięte były w bardzo formalny kok, niepozwalający żadnemu kosmykowi na odłączenie się od reszty. Oprawki złotych okularów spoczywały nisko na nosie, udekorowane czerwoną szminką usta wykonywały delikatne ruchy na wzór krzywienia się; podobne zachowanie okazywały podkreślone kredką, łukowate brwi.
— Pani Moon.
Cisza z zegarem wreszcie została przerwana.
Brązowowłosa kobieta poruszyła się na niezbyt wygodnym siedzeniu.
— Tak, pani dyrektor? — spytała cicho, niepewnie.
Prawie zwilżyła językiem dolną wargę, ale powstrzymała się, wiedząc, że w ten sposób zliże z ust niewinny róż.
Dyrektorka zerknęła na trzymane w ręku papiery.
— Na pewno próbowała pani wszystkiego?
— Cóż, próbowaliśmy korepetycji z różnymi nauczycielami, kupiliśmy różdżkę, nawet udaliśmy się do lekarza, mimo że wizyta nie przebiegła przyjemnie. — Krótkie spojrzenie powędrowało do chłopca.
— Może trzeba jeszcze raz spróbować z lekarzem?
Słysząc te słowa, chłopiec podświadomie zacisnął chude paluszki na dłoni rodzicielki. Dał tym samym jej znak, że nie podobała mu się wizja ponownej wyprawy do przychodni. Od początku nie lubił lekarzy ani szpitali, wszyscy w rodzinie dobrze o tym wiedzieli, a ponieważ na propozycję dyrektorki nie zaoponował stanowczo, tylko wykonał drobny, milczący gest, jego matka szybko zrozumiała, jak bardzo tego nie chciał.
— Nie zna pani innego sposobu? — zapytała niepewnie młoda kobieta. — Nie da się niczego innego zrobić?
Niestety dyrektorka pokręciła głową.
— W czasie mojej kadencji zdarzyło się parę dzieci, u których mimo starań nie doszło do manifestacji magii — powiedziała profesjonalnym, ale obojętnym tonem. — Każde z nich ostatecznie zrezygnowało z dalszej nauki i udało się do ogólnej szkoły.
Położyła papiery na blacie, oparła przedramiona o kant blatu, splatając ze sobą pomarszczone nieco palce. Otworzyła usta, znów przemówiła:
— Z przykrością muszę powiedzieć, że nie jestem w stanie pomóc Cheoryeonowi.
Różnooki chłopiec przygryzł dolną wargę.
Niezależnie od wcielenia, niezależnie od rodziców, nigdy nie przejmował kluczowych cech rasy, którą powinien reprezentować. Nie wyrastał mu syreni ogon po wejściu do wody, nie przemieniał się w formę wilkołaczą nawet przy najintensywniejszej pełni, nie kontrolował danego mu żywiołu, nie przeistaczał się w żadne zwierzęta.
Nie czarował, a życie jako Cheoryeon wcale nie stanowiło wyjątku.
Oboje rodziców byli zdrowymi czarodziejami, do tego choć nie pochodzili z żadnego rodu, dość dobrze operowali magią. Telekinetyczne podawanie sobie przedmiotów, szybsze sprzątanie, suszenie prania czy zapalanie światła nie stanowiło dla nich najmniejszego problemu. Mimo braku specjalizacji matka wprawnie tkała magię, ułatwiając sobie codzienne życie, ojciec zaś dodatkowo popisywał się przywoływaniem do siebie i odsyłaniem na miejsce wcześniej oznaczonych magicznie obiektów. Nie mieli kontaktów, nie należeli do żadnej poważanej grupy czarodziejów, w dodatku byli obcokrajowcami, jednak nie mogli narzekać na złe traktowanie w swoim otoczeniu.
Starsza z dwójki bliźniaków o minutę i trzy sekundy Suyeon odziedziczyła po rodzicach magiczny potencjał. Już w wieku pięciu lat rzucała pierwsze zaklęcia, bardzo szybko uczyła się nowych, w szkole podstawowej sprawnie wspięła się na półkę najlepszych uczniów. Wszystkie dzieciaki chciały się z nią bawić, dostawać rady, być jak ona.
Rodzice z dumą na nią patrzyli, lecz jednocześnie nie odtrącali Cheoryeona. Wiedzieli, że to mądry chłopiec, więc również w swoim czasie opanuje magię. Podczas gdy syn za wszelką cenę unikał tego tematu, oni go pocieszali, mówiąc, że niech się nie martwi, wszystko będzie dobrze.
Cheoryeon bez zaglądania w przyszłość wiedział, że nie, nie będzie dobrze. Miał już siedem lat, spędził w szkole prawie pół roku, a wciąż nie czarował.
I nie będzie.
Nauczyciele, korepetytorzy, nawet lekarz – wszyscy dostrzegli siedzącą w nim moc, według nich potwierdzającą manifestację magii jako tylko kwestię czasu. To tylko napełniało rodzinę wiarą, nadzieją.
Uch.
Czasami zastanawiał się nad tym, żeby po prostu powiedzieć prawdę. Szybko jednak porzucał związane z tym myśli. Obiecał sobie, że nie będzie wyjawiał swoich mocy. Nie chciał potem dźwigać konsekwencji.
Matka poruszyła się nieznacznie na krześle, wykonała głęboki wdech. Spuściła wzrok na chłopca, chwilę mu się przyglądała. W końcu popatrzyła znów na dyrektorkę.
— Czy można dać mu jeszcze trochę czasu? — spytała. — Ostatnią szansę?
Usłyszawszy te słowa, starsza kobieta spojrzała na nią znad oprawek okularów. Uniosła lekko jedną brew.
— Tak — przytaknęła — ale proszę pamiętać: co się odwlecze, to nie uciecze.
— Rozumiem bardzo dobrze.
Krótko po tym rodzina Moon została wypuszczona z gabinetu.
Gdy wrócili do domu, ojciec od razu wypytał o szczegóły. Nie otrzymał dobrej wiadomości, co wyraźnie go zasmuciło, lecz gdy natrafił na spojrzenie Cheoryeona, uśmiechnął się do niego. Kucnął przed synem, zmierzwił ręką jego włosy, zapewniając, że wszystko się ułoży. Że jeszcze była szansa.
W przeciwieństwie do nich Cheory znał prawdę.
Po zdjęciu butów i kurtki poszedł na górę do pokoju, który dzielił z siostrą. Suyeon zastał przy biurku, akurat robiła zadanie domowe. Na dźwięk otwierających się drzwi dziewczynka odwróciła głowę, przyjrzała się bratu.
Mimo codziennej rywalizacji, jaką się wyznaczało rodzeństwo, w kwestii magii nie umiała się wymądrzać. Fakt, lubiła, jak inni zdawali sobie sprawę z tego, jaka była ułożona, mądra, dojrzalsza niż jej rówieśnicy i tak dalej, zwłaszcza przy Cheoryeonie, który po prostu polował patykiem na żaby, wdrapywał się na wszelakie murki i rozbijał sobie kolana, spadając z deskorolki po wykonaniu niemożliwego tricku. Gdy jednak poruszany był temat rzucania zaklęć, nie potrafiła przyjmować komplementów. Zawsze martwiła się o Cheoryeona, który (przez jej wrodzony talent do magii) był poniżany.
— I jak? — posłała pytanie do wchodzącego brata.
Różnooki westchnął, wdrapał się po drabince na swoje łóżko. Opadł ciężko na materac, cicho jęknął.
— Nie będzie łatwo — rzucił, starając się brzmieć możliwie jak najbardziej luzacko.
— Wyrzucili cię? — zdziwiła się siostra.
— Nie, jeszcze nie. Ale raczej wyrzucą.
W reakcji na te słowa Suyeon przyjrzała się bratu.
— Ale nauczyciele i lekarze powiedzieli, że jest w tobie moc.
— To nie magia, tylko co innego! — Wyjrzał przez barierkę.
— Czyli co? — Uniosła brew.
Między dwójką nastała cisza. Przez dobrą chwilę oboje trwali w kompletnym bezruchu, wpatrując się w siebie nawzajem z trudnymi do określenia wyrazami twarzy. Wreszcie Cheoryeon się skrzywił, uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Dziewczynka, mimo wieku, od razu zobaczyła i dobrze zinterpretowała ten ruch. Zresztą, znała brata nie od wczoraj.
— Wiesz — nawet nie spytała, tylko stwierdziła.
— Nie wiem.
— Wiesz.
Przygryzł dolną wargę, niezgrabnie poprawił kosmyk grzywki.
— Powiem ci innym razem!
— Czemu?
— Bo jesteś jeszcze za młoda!
— A ty?
Znów cisza.
Jeśli Cheoryeon miał być szczery, to nie chciał ukrywać swojego sekretu przed Suyeon. Choć siostra była bardzo młoda, znacznie szybciej łapała wiele rzeczy i w ten sposób wybijała się na tle reszty rówieśników. Pojmowała różne pojęcia, których inne dzieciaki jeszcze nigdy nie słyszały, rozumiała sporo niezbyt wyraźnych ruchów mimiki, szybko się uczyła, ogólnie szybciej się rozwijała umysłowo. Może to była kwestia posiadania brata, który, nawet jeśli nierzadko miał swoje odpały, to ostatecznie pokazywał cechy niekoniecznie pojawiające się u małych dzieci. Sposób, w jaki mówił, gestykulował, przekazywał swoje myśli, plany, emocje, drobne zachowania – wszystko to przypominało bardziej młodego dorosłego aniżeli siedmiolatka. Istniała zatem szansa, że jako siostra bliźniaczka (co prawda dwujajowa, ale bliźniaczka) Suyeon uznała, iż nie może być gorsza.
Jasnowidz z powrotem położył się całkiem na łóżku, westchnął ciężko. Wycelował oczami w biały sufit, wpatrywał się w niego, jak gdyby krył on rozwiązania na wszystkie męczące go problemy. Wreszcie wolno rzekł:
— Obiecuję, że ci powiem, ale daj mi jeszcze trochę czasu.
Musiał... musiał się przygotować. Jakoś to rozplanować. To znaczy, to była jego siostra, więc nieważne, jak to ubierze w słowa, powinna zrozumieć. Ale... Tak trochę... Tak odrobinę... się bał. Ostatni raz wyjawił komuś swój największy sekret wieki temu i jak zwykle nie skończyło się to dobrze; wtedy obiecał sobie, że już nikt więcej nie dowie się o jego darze jasnowidzenia.
Może to była pora na zmianę?
Suyeon mu nie odpowiedziała, wróciła do zadania domowego. Jej milczenie jednak nie było niezręczne, a dawało znak, że zaakceptowała słowa brata. Zaufa mu. I poczeka.
Cheoryeon poprawił pozycję, oparł głowę o poduszkę. Wziął do rąk spoczywającego obok misia, uniósł go przed sobą prawie pod sam sufit. Przyjrzał się plastikowym, lśniącym oczom, ścisnął niemocno wypełnioną kulkami łapę. W końcu przytulił do siebie pluszaka, zamknął oczy.
Wyobraził sobie, że nauczył się czarować, wcale nie zawiódł swoich rodziców i mógł cieszyć się normalnym życiem czarodzieja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz