Najzwyklejszy dzień na Gromie. Wiatr szumiał w koronach drzew, a chmury powoli sunęły po niebieskim niebie. Pod cieniem sosny odpoczywali dwaj mężczyźni. Jeden z nich cicho grał na guqinie. Drugi, niższy siedział nieopodal, a na jego kolanach wylegiwał się gruby szop. Zwierzak mruczał odprężony pod wpływem głaskania. Odwrócił się nawet na plecy, odsłaniając brzuszek, licząc na dalsze pieszczoty. Oczywiście je otrzymał.
Song An cieszył się, że jego mistrz pozwolił mu zatrzymać Śmieciarza. Przed powrotem do domu bardzo obawiał się reakcji mentora. Yunru Lei nigdy nie dawał żadnych przesłanek wobec tego, czy lubi zwierzęta. Z początku faktycznie zdawał się być niezadowolony z najnowszej prośby swojego ucznia. Uważał, że to zwyczajna fanaberia podopiecznego (nie jego pierwsza i najpewniej nieostatnia).
Złamał się jednak szybko. Wystarczyło, że Song An spojrzał na niego i ładnie poprosił. Trzymał wtedy na rękach szopa. Pod wpływem tak mocnych argumentów, bóg burzy nie miał wyjścia i zgodził się na adopcję szopa.
Yunru Lei potrzebował tylko kilku godzin, aby przekonać się do Śmieciarza. Chociaż faktycznie na początku trzymał od niego dystans, tak później pozwolił mu wejść sobie na kolana i wtedy też całkowicie przepadł.
Tak więc ostatnie dnie mijały im całkiem spokojnie. Song An powrócił, wziął ze sobą szopa, Yunru Lei zaznał odrobinę dawnego spokoju. Choć nigdy by się do tego nie przyznał, bardzo tęsknił za swoim uczniem.
Bóg burzy skończył grać. Odłożył instrument na bok i się przeciągnął. Śmieciarz skorzystał z okazji, łypnął okiem, wstał, a następnie wskoczył na kolana Yunru Lei’a. Mężczyzna skrzywił się, ale zaakceptował wybór zwierzaka. Ułożył na nim swoją dłoń i zaczął powoli głaskać go po grzbiecie. Szop cicho mruczał.
Song An spoglądał ukradkiem na mistrza. Minęło wiele czasu, odkąd szczerze rozmawiali. Wpłynęła na to naprawdę długa rozłąka. Chociaż na początku boski sługa nie potrafił się powstrzymać i opowiedział mistrzowi o wszystkim, co go spotkało, teraz nie miał pojęcia, od czego powinien zacząć. Miał ochotę zadać pewne pytanie, ale obawiał się reakcji mentora. Męczyło go ono jednak już od dłuższego czasu. Były jednak słowa, które nie mogły przejść przez gardło z łatwością.
Zerkał więc co jakiś czas na mistrza, zastanawiając się, z której strony powinien go podpytać o nurtującą go sprawę. Kwestia ciągłego wpatrywania się w mentora nie umknęła uwadze głównemu zainteresowanemu. Yunru Lei uniósł brwi, zdjął dłoń z szopa i spojrzał na swojego ucznia, zwracając się bezpośrednio do niego:
— Song Anie, jeśli znów wpadłeś na jakiś głupi pomysł, podziel się nim od razu, a nie męcz mnie wzrokiem w milczeniu przez kolejne miesiące.
Boski sługa zaśmiał się nerwowo.
— Cóż, nie nazwałbym tego pomysłem, mistrzu — zaczął, odwracając wzrok. — A szczególnie „głupim”. Przynajmniej nie tym razem — dodał ciszej.
Bóg burzy zaplótł ręce na piersi.
— Oświeć mnie więc. Co takiego więc chodzi ci po głowie?
Song An nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie chciał urazić mistrza, ale minęło tak wiele czasu… Boski sługa pragnął poznać w końcu prawdę.
— Nie wiem, od czego zacząć — odparł końcu, wbijając wzrok w trawę pod swoimi nogami. Sięgnął nawet po jedno źdźbło, które później ścisnął dłoni. — Po prostu myślałem o tym, że…
— Jeśli znowu chcesz odejść, powiedz mi o tym — mruknął Yunru Lei. Wyglądał na lekko poirytowanego.
— Nie, mistrzu, chodzi mi o coś kompletnie innego — bronił się Song An, unosząc w końcu swoje spojrzenie. — Chciałbym, żebyś mi o czymś opowiedział.
— Ja? — Yunru Lei wyprostował się. — Jak mniemam, masz znacznie więcej ciekawych rzeczy do opowiedzenia, Song Anie.
— Zastanawiałem się, mistrzu, czy nie chciałbyś może powiedzieć mi trochę o nim... — zdradził w końcu Song An.
Na twarzy boga burzy wymalowało się zaskoczenie.
— O jakim „nim”? — zapytał, nie kryjąc swojej konsternacji. — Song Anie, sprecyzuj się, ponieważ nie mam najmniejszego pojęcia, o czym mówisz.
Boski sługa westchnął cicho. Wziął kosmyk włosów w palce i zaczął go okręcać wokół dłoni.
— Dawno temu widziałem obraz — zdradził, ponownie odwracając wzrok. — A właściwie kartkę, kawałek płótna z malunkiem. Rozpoznałem na nim ciebie mistrzu. Obok stał jakiś mężczyzna. Kto to był?
Yunru Lei zamarł w miejscu. Wpatrywał się w swojego ucznia w ciszy. Zastanawiał się, skąd ten dowiedział się o… Zresztą…
— Bez znaczenia — odpowiedział w końcu bóg burzy. — Tej osoby dawno już nie ma. Nie sądzę, aby istniał sens o nim wspominać.
— Ale ja bardzo chciałbym posłuchać, mistrzu! — zarzekł się Song An. — Proszę!
Cisza ogarnęła Grom. Mistrz wpatrywał się w swojego ucznia. Po dłuższej chwili bóg burzy głośno westchnął. Pstryknął palcami, a w jego dłoniach pojawiła się kartka papieru. Spojrzał na nią. Na jego twarzy pojawił się grymas smutku. Widok dwóch szczęśliwych mężczyzn — stojących ramię w ramię, napełnił go dziwną nostalgią. Musiał przywołać wspomnienia, które wyparł już tak dawno temu. Pragnął zapomnieć, ale nie potrafił. Nadszedł czas, aby Song An się dowiedział.
— W porządku więc — zaczął bóg burzy. — Skoro chcesz wysłuchać, przygotuj się na długą opowieść.
— Oczywiście, że chcę, mistrzu! — zawołał Song An, nie kryjąc ekscytacji.
— Nie przerywaj mi więc — mruknął Yunru Lei, przewracając oczami. — I słuchaj uważnie.
Song An przysunął się do mistrza. Wziął Śmieciarza na ręce i spojrzał na Yunru Lei’a. Był gotów skupić się na opowieści. Czekał na ten dzień naprawdę od bardzo dawna. Od kiedy, gdy zobaczył tajemniczy malunek.
Bóg burzy westchnął.
— Cóż, nazywał się Song Ning i był prostym rybakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz