04 listopada 2024

Od Dantego – Oczy

Nie spieszył się do mieszkania, bo i tak Bashara tam jeszcze nie było, zaplanowana na popołudnie operacja wciąż trwała, a nim pan doktor będzie mógł spakować rzeczy i wyjść, minie jeszcze sporo czasu, było kiedy przygotować dla niego kolację. Różowa strzała wolno toczyła się po dziurawej ulicy, Dante gdzieś odpływam myślami, próbując przypomnieć sobie, czy w lodówce został kawałek kurczaka do usmażenia, główka sałaty do pokrojenia wraz z papryką. Ostatnia prosta, przejechanie obok pustej wyjątkowo bramy, skręcenie za latarnią, Dante westchnął.
Już zapinał rower, obracał się na pięcie ku drzwiom od klatki, gdy wtem coś miauknęło po drugiej strony ulicy, przykuło syrenią uwagę. Kot, cały czarny, smukły, siedział wręcz dostojnie wyprostowany, jasnozielone oczy z lekkim zmrużeniem obserwowały mężczyznę.
— Kici, kici — rzucił Dante machinalnie, mruczek nie zareagował, powęszył jedynie drobnym noskiem, trwając w swojej pozycji. Niespiesznie, by zwierzaka nie przestraszyć, syren ruszył do niego, ale kot wcale nie wydawał się zainteresowany ucieczką, pozwolił krawcowi przyklęknąć tuż obok.
Długie wąsy wystające z wręcz rasowo wyprofilowanego pyszczka połaskotały wyciągniętą dłoń, kocurek obwąchał bokserskie palce, odkrycie fascynującego zapachu odbiło się lekkim zdziwieniem na mordce. Zwierzak począł lizać syrena, a Dante zastanawiać się, czy to przypadkiem nie Bashar magicznie umknął z pracy, by dostać głaski od swojego ulubionego pacjenta, gdy wzrok przesuwał się po tych kocich ślepiach, zgrabnej sylwetce, tak łudząco znajomych.
— Dałbym ci coś, ale nic nie mam — mruknął przepraszająco syren, drapiąc miękkie ucho. — Musisz być tutaj jutro, dobrze? Jutro przyniosę jakąś rybkę.


Jak obiecał, tak zrobił. Świeży dorsz, kupiony rano na targu, spoczął w niewielkim pudełku równo pokrojony, czekając tylko na degustatorów. Z lekką obawą, że mruczka jednak nie uda mu się spotkać, Dante poszedł na ten skwerek, na którego granicy spotkał basharowego kocurka, rozejrzał się, rozpromienił. Zwierzak przyprowadził kolegę, takiego większego, z okrągłymi, żółtymi ślepiami, podobnie czarnego i wyglądającego jak pluszak dopiero co zdjęty z wystawy.
Kotki dostały dorsza, Dante czarne grzbiety do pogłaskania, którym nie szczędził miłości, tak jak pewnemu doktorkowi jej nie szczędził. Ryba znikała szybko, jednak ktoś wyczuł resztki smakowitości w powietrzu, w krzakach zamajaczył złotawy ogon.
— Hej, a ty to kto? — parsknął syren, z rozbawieniem oglądając, jak duży kot okrąża dwa kocury, trzymając ślepia bacznie wpatrzone w syrena. Zniżył jeszcze mocniej pręgowaty grzbiet, podszedł bliżej, tylko po to, by pacnąć szybko w łydkę mężczyznę, raz, drugi, odskoczyć, a gdy kontratak nie nadszedł, zgarnął kawałek dorsza i uciekł z powrotem w krzaki.
Kilka dni później Dante znów zjawił się na skwerku, tym razem zaopatrzony w saszetki z kocią karmą i grzechoczącą piłeczką podkradzioną Szpilce z zakładu. Stali bywalcy chętnie się pojawili, zaś złoty rozbójnik spokojniejszym krokiem wyszedł ze swojej kryjówki, oglądając się za siebie, na mniejszego od niego, czarnego mruczka. I wtedy Dante zrozumiał.
— Musiałeś sprawdzić, czy nie stanie się mu tu krzywda, rozumiem bardzo dobrze — powiedział cicho, drapiąc złoty łebek.
Syren zaczął bywać w różnych częściach dzielnicy, zaskarbiają sobie przeważnie czarne kocury różnymi smakołykami i zabawkami Szpilki. Zanim się obejrzał, stało się to jego małym rytuałem, gdy Bashar wracał później do domu, a syreniemu sercu brakowało swej miłości.


— Chłopaki, bo nie otworzę drzwi, muszę was postawić… Grzeczne kotki. Kurwa, gdzie te klucze… Auć, nie wbijaj pazurów w szyję! Dobra, mam klucze. Do środka ekipo, raz, raz.
Naprawdę nie planował zabierać kotów do domu na ten jeden obiad, ale one wszystkie patrzyły tak słodko, tak jak Bashar…
Cztery pluszaki trzymane dotąd na rękach przemknęły do salonu, te dwa uczepione szerokich ramion zeskoczyły zgrabnie na podłogę, a złoto-czarny duet wychylił główki ze skórzanej torby, również wyskoczył, ciekawy nowego miejsca.
Kocia brygada ruszyła na zwiedzanie, Dante zaszył się w kuchni, przygotowując jedzenie dla czteronożnych przyjaciół, co stanowiło jedyny solidny argument w jego dłoni, którym mógł odganiać koty od akwarium, bo kto łapę położy na rybce, ten dorsza nie dostanie. Ułożył miseczki na podłodze, zerknął na zegarek. Mieli jeszcze trochę czasu, zanim Bashar wróci. Tylko że zegarek, jak zwykle, był dla Dantego co najwyżej upierdliwym dodatkiem do codziennego życia.
Klucze zachrzęściły w zamku, gdy syren bawił się w najlepsze na kanapie z kotami, mrucząc do nich i drapiąc całe towarzystwo. Zamarł z jedną ręką na czarnym grzbiecie, drugą podrygującą wędką, złączył spojrzenia z Basharem stojącym w przedpokoju.
— Panie doktorze — odparł trochę cicho, trochę niepewnie, ogon przesunął mu się po twarzy — dzień dobry.
Zapadł się w poduszki, między koty, oglądając reakcję doktora. A pan doktor, jak to pan doktor, przyjrzał się uważnie zaistniałej sytuacji, jakoś wcale nie zdziwiony, że w jej centrum zobaczył swojego syrena, uśmiechnął się lekko, czule, zdjął płaszcz, buty, rzucił torbę na ziemię i podszedł do kanapy. Usiadł blisko syrena, ocierając się udem o jego udo, kocurki prędko dostrzegły okazję, ten pierwszy spotkany przez Dantego zwierzak wpakował się na lekarskie kolana bez pardonu, oczekując niczym jaśnie pan uwagi. Bashar zaśmiał się cicho pod nosem, miarowym ruchem zaczął przejeżdżać po sierści, wyciągając błogie mruczenie z kociej piersi. Po chwili potoczył spojrzeniem po salonie, zatrzymał je na tej charakterystycznej dwójce wylegującej się na fotelu, kompletnie obojętnej na obecność kolejnego mężczyzny. Złoty łobuz przysypiał, zaś na pręgowatym grzbiecie ułożył się jego ukochany. W końcu lekarz odezwał się miękko.
— Słońce?
— Tak? — zapytał niewinnie Dante, głaszcząc rozwalonego na jego brzuchu mruczka.
— Czy mogę może zapytać, dlaczego odwiedzili nas w takim licznym gronie ci niespodziewani goście?
— No bo… — Błękitny wzrok przeskoczył od kota do Bashara, od Bashara do kota, syrenie serce zabiło radośnie, widząc tyle ze swojej miłości w jednym pokoju. — Oni przypominają mi ciebie, Bashar.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz