Oparł się o swój motor, wziął głęboki wdech. Przejechał ręką po rozczochranych nieco włosach, następnie rozejrzał się dookoła.
Był w jakiejś małej miejscowości. Nie znał jej nazwy, ponieważ nie zdążył odczytać ze znaku, który minął. Wiedział tylko tyle, że nie znajdował się w New Steelfort.
Budynki, ulice, wszystko kompletnie się różniło od tego, co znał. Domy miały zupełnie inne kształty, wszystkie były takie małe, takie niskie. Nad ziemią ciągnęły się jakieś kable, jak gdyby ludzkość tutaj nie miała pojęcia, jak inaczej przekazywać prąd. Żaden z przejeżdżających pojazdów nie unosił się w powietrzu, wszystkie jeździły po drodze, do tego na kołach. Ktoś minął go na rowerze, który musiał sam napędzać nogami. Nawet ulice wyglądały jak żywcem wyjęte z książek historycznych.
Zaklął siarczyście pod nosem, znów wsadził rękę we włosy.
Ostatnie kilka godzin to było jakieś szaleństwo. Wpierw miał przejść pewien zabieg, potem walczył i uciekał przed policją, a na koniec wielki łuk wyjebał go, chuj jeden wiedział, gdzie. Jeszcze w obawie przed konfrontacją z tutejszymi mundurowymi spierdolił z miejsca, a ponieważ jego system miał wtedy problemy z zasięgiem, nie da rady teraz wrócić do tego całego zjebanego portalu. No po prostu zajebiście.
Co robić?
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, wyciągnął z niej opakowanie papierosów. Wybrał jednego, pochwycił między wargi, odpalił ogniem ze środkowego palca. Zaciągnął się solidnie, złapał papieros w palce, by wypuścić z ust chmurę dymu.
W głowie miał totalną pustkę. Nie wiedział, jak sobie z tym wszystkim poradzić. Chase został w Neoterrze, pewnie gliniarzeria już go zdążyła złapać. Potrzebował kogoś, kto go wyciągnie zza krat, a jak na złość Terrell znajdował się w najbardziej absurdalnej sytuacji w swoim życiu. Jakiego trzeba mieć pecha, by podczas ucieczki przed glinami wpaść do portalu, bo ten zupełnie randomowo postanowił się otworzyć? Fakt, chciał zgubić ogon, ale nie w ten sposób.
Znów zaciągnął się papierosem. Westchnął ciężko, zerknął na rozjaśnione niebo. System zdążył już się przestawić na panujący tu czas i pokazywał siódmą. Gdy Terrell wyjechał z bazy, było przed północą, przez co z początku myślał, że jakimś cudem tak długo był nieprzytomny. Teraz jednak bardziej schylał się ku opcji, że w miejscu, do którego trafił, po prostu inaczej płynął czas. Miał tylko nadzieję, że to bardziej się łączyło ze strefami czasowymi, bo jeśli się okaże, że tutaj jedna godzina równała się dniom w Neoterrze, to miał, krótko mówiąc, przejebane.
Odruchowo wymienił spojrzenie ze starszą kobietą, która akurat szła chodnikiem po drugiej stronie ulicy. Nieznajoma lustrowała go z góry na dół, z dołu do góry, nie ukrywając zbytnio krytycznego wyrazu twarzy. Terrell szybko zrozumiał, że chodziło o jego wygląd. Ech, żeby chociaż trafił do miejsca podobnego do Neoterry, a nie jakiegoś zacofanego wypizdowia. Choć na razie siedział tu krótko i miał okazję zobaczyć tylko paru mieszkańców, wszyscy wyglądali, jakby się ubierali w muzeum. Fakt, on sam lubił styl retro, ale bez przesady, kto nosił buty, które trzeba było samemu sznurować? Czemu nic w ich ciuchach nie świeciło? Może niech jeszcze powiedzą, że nie mają wszytego ogrzewania.
Ale nie, to on był tym dziwnym. On stał oparty o jakąś nieznaną im maszynę, nosił szmaty z neonowymi ozdobami i świecił metalowymi kończynami. On nie należał do tego świata. I chyba powinien jakoś się zakamuflować, skoro nawet nie wiedział, ile czasu zajmie mu powrót do domu.
A w sumie jebać, co mu zrobią, złapią go? Tymi samochodzikami, które nawet nie potrafiły się od ziemi odbić? Jeśli jego podejrzenia były słuszne i to miejsce serio nie osiągnęło nigdy takiego poziomu technologii, co Neoterra, to nigdy go nie dorwą, choćby się zesrali. Mógłby nawet rekreacyjnie wsadzić swoje dane w ichniejsze systemy, dzięki czemu nie wezmą go za obcokrajowca. Lub obcoświatowca, jeden pies.
Popatrzył na kobietę spod byka, tamta przyspieszyła kroku, pokręciła jednak głową, jak gdyby zdegustowana.
Terrell też był tym wszystkim zdegustowany. No i co, no i chuj, nie mógł się nawet najebać, żeby jakoś odreagować. Westchnął po raz kolejny, dopalił papierosa, resztkę rzucił na chodnik i zgniótł podeszwą ciężkiego glanu, która od kontaktu z powierzchnią zaświeciła się na limonkowo. Wyciągnął z kieszeni paczkę, lecz wtem powstrzymał się przed otworzeniem jej. Zmierzył ją wzrokiem, mimowolnie zerknął na napis, ostrzegający, że palenie wyniszcza żywe tkanki.
Powinien oszczędzać. To były jego ulubione papierosy. Tutaj na pewno nie znajdzie takich samych.
Nie no, chyba nie będzie tu tkwił tak długo. Nie?
Nie?
Dobra, jeśli miał możliwie jak najszybciej się stąd wydostać, to musiał wpierw dowiedzieć się, gdzie w ogóle trafił. Zrobić zwiady. Poznać teren wroga.
Schował papierosy z powrotem do kieszeni, następnie poprawił swoją pozycję. Uruchomił wirtualną projekcję, przed sobą ujrzał hologramową klawiaturę z monitorem. W pierwszej kolejności połączył się z tutejszym zasięgiem i Internetem, potem znalazł jakąś przeglądarkę. Odpalił ją, zmierzył wzrokiem cały ekran.
Mhm, ta, nic nie rozumiał. Jakby technologiczne zacofanie było niewystarczającym problemem, to jeszcze panował tutaj inny język.
Okej, da radę. Dawno temu stworzył oprogramowanie analizujące i tłumaczące języki. Bazowo miało pomagać przy dekodowaniu zaszyfrowanych informacji, ale jeśli trochę je zmodyfikuje, powinien być w stanie nie tylko zdobyć tłumaczenie, ale też szybko nauczyć się tutejszej mowy. Chip w głowie jednak dawał jakieś zalety.
Rozpoczął analizę, usiadł bokiem na motorze. Przy takim Internecie całość zajmie do kilkunastu minut, ale już mógł tyle poczekać. Z nudów wziął do rąk swój kask motocyklowy, zdrapał z niego jakiś brud.
Determinację miał serio niezłą, ponieważ wysiedział ponad kwadrans, sprawnie ignorując obserwujących go, acz na szczęście nieczęstych przechodniów, gdy nagle kątem oka dostrzegł jakichś ruch. Ten również zamierzał olać, lecz kiedy usłyszał jakiś głos, podniósł głowę. Rozejrzał się, wtem uniósł brew.
Blisko niego stało jakieś dziecko.
Chłopiec, lat około dziesięć. Ubrany był w typowe tutaj ubrania, na plecach dźwigał dość spory jak na jego sylwetkę plecak. Trwał w kompletnym bezruchu, gapiąc się na Terrella, nie, wręcz pochłaniając go wzrokiem.
Dwójka chwilę tak się wymieniała spojrzeniami w ciszy, dopóki bachor nie otworzył ust i o coś go nie zapytał. Nie otrzymawszy odpowiedzi, ponowił pytanie, po nim dodał jeszcze jakieś słowa. Terrell zerknął na wirtualny ekran ładowania.
Instalowanie języka: 98%
Instalowanie języka: 99%
Język zainstalowano pomyślnie.
— Co się gapisz? — rzucił beznamiętnym tonem do gówniarza.
— To twój motor? — powtórzył swoje pytanie chłopiec, tym razem zrozumiale.
— A chuj cię to...
— Jest bardzo super.
Usłyszawszy te słowa, Terrell zmarszczył nieco jedną brew.
Skomplementowanie motoru przez jednostkowo letniego bachowa nie było na jego karcie bingo.
Ale w sumie na jego karcie bingo nie było też zostanie wysranym przez kamienny łuk do zupełnie innego świata o odmiennej kulturze, języku, a nawet zacofanym postępie technologicznym.
— „Bardzo super”? — trochę niepewnie powtórzył.
— Tak. — Mały pokiwał głową. — Nigdy takiego nie widziałem.
— Nie dziwię się.
Kolejny dowód na to, że tutejsza technologia nie dorastała do pięt tej w Neoterrze. Gówniarz nigdy na oczy nie widział takiej maszyny. Chociaż ogólnie motor, nawet jak na neoterrańskie warunki, był swego rodzaju wyjątkowy. Chase dołożył wszelakich starań, by ucieczka na nim przed policją stała się nie tylko przyjemnością, ale również zabawą. I Terrell nie potrafił ukryć faktu, że dobrze się bawił, ojebując gliniarzy na przeróżne sposoby.
Przynajmniej smród miał jakikolwiek gust. Albo po prostu ekscytował się wszystkim, jak na szczenięco głupola przystało. Ta, to raczej była ta druga opcja.
Chłopiec chwilę mierzył wzrokiem pojazd, oczy lśniły od dziecięcego zachwytu.
— Mogę dotknąć? — spytał wtem.
— Nie — odpowiedział od razu cyborg.
— Czemu? — brzmiał na zawiedzionego.
— Bo mi go ubrudzisz.
— Myłem ręce po toalecie!
Pokazał dłonie jak gdyby na dowód swoich słów.
Terrell był jednak nieugięty. Nie pozwoli, by jakiś smarkacz obmacywał łapami jego cudowny motor, który już i tak nabawił się rys po wcześniejszym wypadku pod portalem. Właśnie, będzie musiał coś z nimi zrobić. Jeśli ten świat nie potrafił nawet pozbyć się głupich rys z nadwozia, to go chyba popierdoli.
Przyjrzał się gówniarzowi, wzrok chwilowo utknął na dość dużym plecaku.
— Nie musisz czasem iść do szkoły? — rzucił oschle, krzyżując ręce na piersi.
— Muszę! — odparł pospiesznie tamten.
Wykonał krok, gdy nagle się zatrzymał. Spojrzał przed siebie, zastygł w bezruchu. Widząc to, Terrell odwrócił głowę, by również popatrzeć w tym samym kierunku.
Dwójkę minął jadący pojazd, przypominający autobus, ale na kółkach. Oboje podążali za nim spojrzeniem, patrzyli, jak się oddala.
Chłopiec po chwili popatrzył na cyborga, ten odwzajemnił gest.
Wszyscy patrzyli ze zdziwieniem, jak pod niewysoki budynek szkoły podstawowej zajeżdża z gładkim driftem motocykl, którego rodzaju nigdy na oczy nie widzieli. Świecący się neonami jednoślad zatrzymał się tuż przy chodniku przed wejściem. Terrell zdjął dłonie z kierownicy, poprawił włosy, które rozwiał wiatr. Zerknął przez ramię za siebie, bez słowa odczekał, aż siedzący za nim chłopiec wreszcie zejdzie z maszyny.
Gówniarz stanął na kostkach brukowych, zdjął przyduży kask. Popatrzył na swoje odbicie w szybce, następnie oddał cyborgowi. Terrell czym prędzej go założył, by zakryć twarz przed gapiami.
— Wow, jechaliśmy tak szybko! — zawołał smarkacz, wystawił przed siebie ręce, jakby złapał za wyimaginowaną kierownicę. — Wyprzedziliśmy autobus!
I złamali przy okazji parę przepisów, ale bardziej Terrell nie mógł mieć na to wyjebane.
— I ten kask jest taki super! — ciągnął dalej młody.
Ta, tak bardzo prosił o możliwość założenia go, że w końcu cyborg mu dał, byle tylko się zamknął.
— Widziałem, jak moi koledzy w autobusie patrzyli! Ale mi będą zazdrościć, jak im wszystko powiem! — Uśmiechnął się głupkowato. — Dziękuję...!
Zamilkł wtem, popatrzył na Terrella. Tamten, choć nie dało się tego dostrzec przez zasłaniający twarz kask, przyjrzał się gówniarzowi z góry na dół. Co mu, język utknął w gardle, że tak przerwał? Udławił się własną śliną? Pierwszy raz w życiu podziękował komukolwiek i aż system mu się zawiesił?
— Jak masz na imię?
Aha.
— Na nic ci to, i tak się więcej nie zobaczymy — burknął w odpowiedzi cyborg.
— Ale chcę wiedzieć! — jak zwykle nalegał.
— Nie.
— Proszę!
— Nie.
— Proooooooooszęęęęęęęęę.
Brunet westchnął ciężko, przewrócił oczami.
— Terrell.
Chuj, jakiś jeden dzieciak znający jego imię nic mu nie zrobi.
— Terry! — zawołał podekscytowanym tonem bachor.
— Nie, nie Terry, tylko...
Malec wyciągnął z kieszeni kurtki jakiś płaski prostokąt. Gładka powierzchnia zaświeciła się, pokazała pewne zdjęcie oraz zawieszoną na nim godzinę.
Kurwa, czy to był smartfon? Ten, o którym Terrell uczył się w szkole na historii? Prawdziwy model widział na oczy tylko raz, kiedy wychowawczyni w podstawówce zorganizowała wycieczkę do muzeum.
Przyglądał się urządzeniu, ukryta za szybką twarz pokazywała obojętność, lecz w duchu chciał wziąć je do ręki, obejrzeć z bliska. Sprawdziłby, jak działa, jakie ma funkcje, co może, czego nie, najchętniej by jeszcze rozkręcił, żeby zobaczyć, z jakich elementów się składa, jak wygląda procesor, karta pamięci. Patrząc na grubość modelu, musiał on pochodzić przynajmniej sprzed stu pięćdziesięciu lat... Nie, tutaj zapewne był jednym z tych nowszych. Nowszych? Matko, on wciąż nie potrafił pojąć, jak bardzo w tle była technologia tego miejsca.
— Och, muszę już iść! — zawołał gówniarz.
Smartfon zniknął z oczu Terrella, z powrotem wylądował głęboko w kieszeni kurtki. Cyborg gdzieś w głębi się tym zawiódł.
— Do zobaczenia, Terry!
Smarkacz odwrócił się na pięcie, już miał uciekać do szkoły, lecz niespodziewanie zatrzymał się, słysząc za sobą:
— Nie zapomniałeś o czymś?
Spojrzał na bruneta, uniósł brew.
— Ach, no tak! — Szybko się wrócił, zaczął grzebać po kieszeniach.
Cyborg cicho westchnął. Postanowił jednak nie rzucać kąśliwego komentarza.
— Dobra, słuchaj uważnie, bo nie będę się powtarzał — zaczął poważnie. — Stworzę zaraz numer, na który przelejesz...
Zamilkł, ponieważ chłopiec niespoziewanie wyciągnął w jego stronę zaciśniętą rękę. Terrell spojrzał na małą pięść, potem na twarz, potem znów na pięść. Gdy tamten kazał mu również wystawić rękę, z pewnym wahaniem to zrobił. Gówniarz otworzył swoją dłoń, coś nagle zadzwoniło na metalowej kończynie.
— Dziękuję, pa, Terry! — zawołał, po czym pobiegł do budynku.
Terrell w milczeniu odprowadził go wzrokiem, następnie popatrzył na swoją dłoń. Otworzył nieco szerzej oczy, gdy ujrzał kilka monet.
Nigdy w swoim życiu nie widział gotówki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz