04 listopada 2024

Od Bernarda – Odłamek

Nie zwykł pijać ciepłej herbaty latem. Tego nauczyła go Mathilde, zaparzania herbaty nawet w ciepły i wilgotny dzień, wciskania do kubka cytryny i miodu i trzymanie go w dłoniach, aż stracisz czucie w palcach.
Mathilde. Jak błędne koło, jak uroboros łykający własne cielsko, jak szczeniak biegający za własnym ogonem, tak myśli Bernarda kręciły się wokół Mathilde. Każdy koncert, każdy chórek w piosence, każdy brzdęk strun gitary – wszystko to nie miało znaczenia, było jak biały szum w obliczu Mathilde. To ona była jego kotwicą. Szczególnie teraz. Teraz kiedy jego świat wydawał się stanąć do góry nogami, przez jeden drobny błąd. Ale Mathilde nie musiała o tym wiedzieć. Wystarczyło, że wie, jak ważna jest dla Bernarda. Nie powinna martwić się tym, że jest jedyną rzeczą, która trzyma go w kupie.
Tęsknił za nią. Każdy dzień, kiedy nie widział jej na oczy, był jak brzytwa na jego sercu. Za to, kiedy tylko jej cień pojawiał się w kącie jego oka, nagle świat zaczął się mienić kolorami. Jakby wcześniej był daltonistą i nagle został uleczony, magicznym dotykiem swojej żony. Właśnie, żony. Zbliżała się pierwsza rocznica ich ślubu i Bernard próbował wymyślić perfekcyjny sposób na spędzenie dnia. Bo w końcu tylko perfekcja była warta Mathilde. Ale kiedy jej nie widział, tęsknił za nią tak, że w jego głowie kręciła się tylko jedna myśl – muszę ją znowu zobaczyć – a kiedy już spędzał z nią czas, to jego mózg zmieniał się w miękką papkę, nieumiejącą złożyć nawet jednego sensownego zdania.

Mathilde usiadła przy biurku, owinięta kimono, które znalazła w jednej z szafek. Urok windbnb polegał na tym, że nie było wiadomo, czego się spodziewać. Ale domek, który wynajęli na ostatnią chwilę w Azumie był przytulny, w sam raz na dwójkę osób i, co najważniejsze – oddalony wystarczająco od centrum, że mieli spokój od zgiełku i krzyku miasta. SZCZENIAK musiał zrobić szybką przerwę w trasie i przesunąć kilka koncertów, bo Artur złapał jakiegoś zapalenia gardła, czy czego innego. Karma za mieszanie śliny z każdą osobą, która wpadnie mu pod nogi.
Bernard wstał z łóżka, oparł głowę o ramię Mathilde. Azuma oblana była warstwą porannej mgły, przez co, w połączeniu z taflą wody, wyglądało, jakby lewitowało. Poranne smugi wczesnego słońca przebijały się przez budynki leniwie, jakby cały świat zadecydował, że ma dzień wolny. Tilde uniosła dłoń, podrapała swoimi długimi paznokciami Bernarda w szyję, nadal wrażliwą i bolesną. Rana dopiero teraz, po tylu tygodniach, przestała sączyć się ciemną, kleistą mazią. Ale skóra nadal była boleśnie zabarwiona, rozerwana, jakby ciało za wszelką cenę nie chciało się zagoić.
– Co chcesz na śniadanie?
– Hmm – głos Mathilde nie był tak zachrypnięty, jak Bernarda. Była dopiero dziesiąta, ale ona zdążyła już odbyć dwa spotkania na temat przyszłych wyjazdów naukowych – tofucznicę?
Bernard skrzywił się nieco mimowolnie. Przestawił się dla żony na weganizm i w sumie wcale mu to nie przeszkadzało. Do tej pory. W ostatnich dniach zaczynał mieć coraz więcej ochoty na mięso, co raczej wcześniej nie miało miejsca. Może powinien kupić sobie jakiś zestaw witamin, pewnie ma czegoś niedobór i to dlatego.
Znalazł tofu w lodowce (zrobili zakupy, chociaż ze zmęczenia podróżą ledwo stali na nogach), uwinął się z gotowaniem całkiem szybko. Może danie nie wyglądało tak dobrze, jak gdyby przygotowała je Mathilde, ale Bernardowi z dnia na dzień gotowanie wychodziło coraz lepiej. To on namówił SZCZENIAKA na przestawienie się z fast foodów na faktyczny, domowy catering na trasach. I nagle wszyscy przestali żyć od zatrucia do zatrucia pokarmowego.
– Smacznego.
Mathilde uśmiechnęła się w stronę Bernarda, cmoknęła powietrze w kierunku jego twarzy i wróciła do obserwowania miasta za oknem, tym razem jedząc. Bernard znów usiadł na łóżku, krzyżując nogi.
– O czym myślisz?
Mathilde przełknęła śniadanie, machnęła głową w stronę okna.
– O infrastrukturze Azumy. O akwenach. O tym, ile by to pomogło bardziej zadymionym zanieczyszczeniem miastom, gdyby wprowadziły więcej takich… ekologicznych rozwiązań. Cała Senkawa jest godna poszanowania w tej sprawie.
– Mhm.
Bernard mógłby całe swoje życie spędzić na obserwowaniu Mathilde. Na tym, jak opowiada o swoich pasjach, o tym, jak to można ratować świat, pomagając mu rosnąć. Przypominała mu ten jeden kwiat, który zobaczył kiedyś na plaży. Jakimś cudem, nasiono wrzucone między suchy piach, mimo wszystkich przeszkód, wbiło korzenie w niestabilną glebę i zaczęło rosnąć. Mathilde potrafiła jak ta roślina zakwitnąć w każdym otoczeniu. Była jak kameleon, gotowa dostosować się do każdego tła. Nie przeszkadzało jej skakanie między miastami, krajami, odłamkami. Bernardowi niedobrze się robiło na myśl o podróży samolotem, ale dla niej był to pikuś. Nawet teraz, wymęczona jet lagiem, wielogodzinnym szukaniem mieszkania (bo zgubili się w Azumie na kilka godzin. W środku nocy), wyglądała jak obraz. Jakby miała zaraz zacząć promieniować jakąś magiczną siłą.
– O czym ty myślisz? – rozbawiony głos Mathilde przerwał jego rozmyślanie. No tak, pewnie wpatrywał się w nią, jak w jakiś święty obraz. Ciekawe, ile minut minęło. Przełknął ślinę, wyprostował plecy.
– Który odłamek ci się najbardziej podobał? – Tilde podniosła w odpowiedzi brwi. Bernik wzruszył ramionami, niby nonszalancko, jakby nie zastanawiał się nad wpleceniem tematu w rozmowę od kilku dni. W końcu musiał wymyślić dobre miejsce na rocznicę. Ale dyskretnie, tak, żeby Tyśka nie odgadła jego niecnego planu – Zwiedziłaś każdy. Każdy kraj, każdy odłamek. Jestem po prostu ciekaw, który z nich najbardziej ci się podobał.
– Bez powodu?
Bernard kiwnął głową.
– Bez powodu.
Mathilde pół-usiadła, pół-oparła się na parapecie, skupiając wzrok gdzieś na ścianie za Bernardem. Kiedy zastanawiała się nad czymś, lubiła patrzeć w dal, najczęściej wysoko. Tłumaczyła to tym, że jak wyciąga głowę w górę, to dotlenia mózg. Bernik uważał to za głupi zabobon, ale lubił patrzeć, jak wokół nosa Tilde robią się drobne zmarszczki, kiedy się nad czymś zamyśla.
– Myślę, że każdy z odłamków ma w sobie to coś. Chyba nie mogłabym wybrać tego, który lubię najbardziej. Może lubiłam jeden bardziej od drugiego ze względu na pogodę, jaką tam doświadczyłam, albo okoliczności… ale jak tak myślę, to chyba nie mam ulubionego. Gdybym powiedziała Auranthia, to jedynie dlatego, że stamtąd pochodzę. Ten odłamek znam najlepiej, bo w końcu tam się wychowałam. Ty też, więc oboje wiemy najwięcej o nim. Taka podświadoma preferencja. Ale szczerze? Zabrzmi to cholernie politycznie, ale naprawdę nie lubię żadnego bardziej od innych.
– Mhm.
Tyśka zmarszczyła brwi w ten sposób, który nie oznaczał szczerego poirytowania, a ciekawość. Odstawiła (pusty już) talerz na parapet i usiadła obok Bernarda na łóżku. Materac był niezwykle miękki, więc zapadał się pod najlżejszym ciężarem, jak gruba warstwa leśnego mchu.
– Faktycznie byłabyś dobra w polityce. Zagłosowałbym na ciebie.
Mathilde zaśmiała się pod nosem, wciąż obserwując widok za oknem. Mgła zrzedła już prawie całkowicie, a miasto było z każdym mrugnięciem coraz bardziej widoczne. Chociaż nadal wyglądało, jakby było zawieszone w powietrzu. Po kilku minutach komfortowej ciszy Tilde uderzyła Bernarda w ramię lekko swoim własnym, kościstym i chłodnym.
– A ty?
– Co ja? – na to Tyśka przewróciła oczami.
– No, który odłamek ci się najbardziej podoba.
Bernard wzruszył ramionami. Niby zwiedził ze SZCZENIAKIEM trochę, to fakt, ale mało z tego pamiętał. Trudno powiedzieć, czy przez chaos wiecznego skakania między klubami i barami, hotelami, targając za sobą torby pełne sprzętu i stukających o siebie butelek alkoholu. Może jego pamięć sama go opuściła, bo robił z siebie zbyt wielkiego klauna na scenie. Chuj wie. Jak SZCZENIAKI podróżowały, to raczej nie zwiedzały. Ważna była tylko jedna trasa – na scenę i do hotelu. I tyle. Sam nie był pewien, jakie kraje zwiedził, a jakich nie.
Przyszedł mu do głowy ten przeszywający ból, kiedy tylko opuszczała go żona, ta nagła niechęć do wszystkiego i potrzeba autodestrukcji.
– Dla mnie ulubionym odłamkiem jest ten, w którym ty w danej chwili jesteś.
Mathilde uśmiechnęła się miękko, mięciuteńko jak roztopione masło na toście, jak perfekcyjnie przygotowana aletria, jak gorące słońce na policzku. Złapała twarz Bernika w dłonie, a on miał wrażenie, jakby miał zaraz sam się rozpłynąć.
Aw, misiek, jakie to słodkie.
Cmoknęła go w usta, nos i czoło. Pogłaskała po policzku i wstała z łóżka. Przez chwilę coś skręciło Bernia w środku, coś brzydkiego, obrzydliwego i złego. Że on dawał Tilde za dużo, a ona nie dawała mu nic w zamian. Że on ułożył na nowo dla niej świat, a ona tylko by się uśmiechnęła i grzecznie podziękowała, a nie zrobiła to samo w zamian. Chyba za mało śpi i jego mózg świruje. Mathilde odchrząknęła.
– Mam zaraz spotkanie, więc będziesz musiał być cicho. I nie ruszać się z łóżka. Idę zrobić sobie herbatę. Też chcesz?
Szczerze mówiąc, to Bernik w sumie nawet nie przepadał za herbatą. Ale i tak kiwnął głową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz