Song An odetchnął z ulgą. Cieszył się, że Song Ning bezpiecznie wrócił do domu. Boski sługa myślał tylko o tym, jak bardzo szczęśliwy musiał być jego mistrz w tamtej chwili. Spotkanie to połączyło dwa zagubione serca.
— Song Ning już został z tobą, mistrzu? — zapytał boski sługa z nadzieją w głosie.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo bym tego pragnął.
Z początku myślałem, że wszystko wróciło do normy. Song Ning całymi dniami opowiadał mi o swoim pobycie w wojsku. Siedzieliśmy wtedy wtuleni w siebie na naszym pomoście.
— Na szczęście nigdy nie zostałem wysłany do prawdziwej walki — wspominał. Ja każdego ze słów słuchałem z pełną uwagą.
— Nie wyobrażam się ciebie z bronią w ręce — komentowałem, na co mężczyzna jedynie przewrócił oczami.
— W każdym razie głównie zajmowałem się rannymi — kontynuował swoją opowieść. — Najczęściej zostawałem więc w naszych prowizorycznych obozach.
Prawdę mówiąc, poczułem nieopisaną ulgę. Chociaż Song Ning wyruszył na niebezpieczną wyprawę, gdzie każdy z jego dni mógł okazać się tym ostatnim, wrócił do mnie. I to było najważniejsze. Podczas naszej rozmowy, w pewnym momencie Song Ning przerwał w środku zdania i zaczął kaszleć. Złapałem go za dłoń oraz podtrzymałem, aby nie stracił równowagi i wpadł do rzeki.
— Wszystko w porządku? — zapytałem szczerze zaniepokojony. Song Ning jeszcze przez chwilę dochodził do siebie.
— Tak, wygląda na to, że przeziębiłem się w drodze powrotnej — stwierdził, a jego głos zabrzmiał naprawdę słabo. Widząc, w jakim stanie znajduje się mężczyzna, ściągnąłem z siebie płaszcz i zarzuciłem mu go na ramiona. Okryłem nim drżące ciało Song Ning’a, u którego atak kaszlu ponownie powrócił.
— Będzie ci zimno — usłyszałem jego żałośnie słaby głos w przerwach od pokasływania. Próbował ściągnąć okrycie. — Zabierz to.
— Nie ma mowy — sprzeciwiłem się, jeszcze szalenie okręcając go w ciepłe odzienie. — Zatrzymaj go. Jest mi naprawdę ciepło.
Song Ning nie wydawał się specjalnie przekonany, ale zaakceptował nagły podarunek. Wtulił się w płaszcz, a następnie oparł głowę o mój bark.
— Dziękuję — wyszeptał. — Pachnie tobą…
Objąłem go ramieniem i przysunąłem bliżej. Song Ning cicho kichnął.
— Powinieneś udać się na badania — poleciłem. — Macie w mieście medyka, prawda?
— Tak, ale to nie będzie konieczne — odparł mężczyzna, delikatnie wzruszając ramionami. — To zwykłe przeziębienie. Wrócę do domu, napiję się ciepłego mleka, przegryzę to czosnkiem i na pewno poczuję się znacznie lepiej.
— Przyniosę ci jutro zioła — obiecałem. — Ale odpocznij dzisiaj, dobrze? Odprowadzę cię.
Pomogłem wstać Song Ning’owi. Pozwoliłem mu się o siebie oprzeć. Wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę jego domu.
Ojciec rybaka dalej pozostawał niechętny wobec mojej osoby. Stąd też swoją relację utrzymywaliśmy w ukryciu. Prawdopodobnie spróbowałby zabić mnie gołymi rękoma, gdyby dowiedział się, co łączy mnie i Song Ning’a. Chociaż nigdy nie byłby w stanie nawet mnie drasnąć. Mimo wszystko, nie mogłem zaprowadzić rybaka pod same drzwi. Musieliśmy się rozstać przy gaju. Resztę drogi chwiejnym krokiem musiał pokonać sam.
Wpatrywałem się w jego oddalającą się sylwetkę z niemałym zmartwieniem w oczach. Nie miałem pojęcia, jak działają ludzkie choroby i czy stan Song Ning’a powinienem traktować poważnie. Postanowiłem jednak mu zaufać. Skoro mówił, że wszystko będzie w porządku, tak też być musiało.
Odprowadziłem go wzrokiem. Stałem pod lasem, dopóki nie zniknął mi całkowicie z pola widzenia. Następnie sam wróciłem do siebie i zabrałem się za przygotowywanie leczniczej mieszanki wzmacniającej. Następnego dnia chciałem przekazać ją Song Ning’owi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz