Korytarz komisariatu jak zwykle śmierdział. Mokrym psem, słabą kawą, moralnym pierdoleniem. Jak tak o tym myślał, to właściwie nic się nie zmieniło od czasów jego pierwszego zatrzymania za nastolatka i zawleczenia do pokoju przesłuchań, z którego prawie zwiał po ugryzieniu policjanta w rękę. Odór zawsze był ten sam, smród gnijącego kodeksu zawieszonego na ostrzu wykutym z wątpliwej prawości i dobrych chęci czynienia świata lepszym. Ale jedno należało policji przyznać – sprzęt dobry sobie wreszcie ogarnęli, te wzmocnione runami i zaklęciami kajdanki naprawdę Dantego wkurwiały.
Żelazny uścisk policjantki nie zelżał nawet na chwilę. Imadło trzymało stanowczo syreni łokieć, prowadząc mężczyznę w głąb policyjnej siedziby i nie dając się nabrać na rozluźnienie mięśni, spuszczenie trochę głowy, by wyglądać bardziej niewinnie. Co prawda, niewiele by osiągnął wyrwaniem się w tym momencie poza własną satysfakcją, w końcu Dante zawsze lubił robić wokół siebie zamieszanie. Zostało mu zadzieranie podbródka, kroczenie dumnie, z wyprostowanymi ramionami i złotą grzywą rozsypaną na barki, jakby to on zabierał policjantkę do oznaczonego numerkiem pokoju, nie ona jego.
Mało delikatnie, bardzo oględnie rzecz ujmując, kobieta posadziła Dantego na krześle, syren zaś w całej swej wielkoduszności nie odpowiedział na życzliwy gest, jedynie parsknął krótkim śmiechem, rozbawionym, acz uważnym wzrokiem śledząc policjantkę siadającą po drugiej stronie stołu. Andrea Argon Specjalny-mam-dla-ciebie-wpierdol, dostarczony prosto zza grobu, otworzyła przyniesioną ze sobą teczkę, przeleciała wzrokiem piękną, w mniemaniu Dantego, ścianę tekstu.
— Która to już napaść na funkcjonariusza, panie Selachinius? — mruknęła.
— Od razu napaść — zamruczał Dante, dramatycznie wzdychając na ten drastyczny dobór słów, zawadiacki uśmiech błąkał się po ustach. — Przyjacielskie przepychanie się. Śladu nawet na aspirantce nie ma. — Kiwnął brodą na policzek kobiety, równie blady po, jak i przed uderzeniem bokserskiej pięści. Syrenia dłoń powędrowała w górę, palce musnęły piekącą wargę, wciąż lekko krwawiącą. — Nie to, co w moim przypadku. Dante wystarczy, poza tym.
— Była to reakcja konieczna na stawianie oporu podczas zatrzymania — odparła rzeczowo Andrea.
— Funkcjonariusze potrzebują ciekawych wyzwań w swoim codziennym życiu, nie moja wina, że mam smykałkę do fundowania im takowych.
— Pańskie wyzwania zapewnią panu czterdzieści osiem na dołku, jeśli nie będzie pan dalej współpracował.
Dante powstrzymał śmiech, zatrzymując na dłużej na aspirantce swoje spojrzenie. Czasami zastanawiał się, co go aż tak ciągnęło do walczenia z policją, chodzenia na kolejne manify z Mishką i wręcz niecierpliwego czekania, aż pojawią się psy z chrapką na przyskrzynienie go. Odpowiedź właściwie była prosta i oczywista, logiczna, gdy znało się go nieco lepiej – bo czerpał przyjemność z jakiejkolwiek walki. Bo rezonowała z jego naturą ta ciężka od adrenaliny przestrzeń, która dzieliła go od policjanta z poleceniem złapania złotowłosego syrena. Bo zwyczajnie lubił, gdy mówiło się mu nie, a on odpowiadał tak.
— Mój adwokat załatwi mi powrót do domu — odezwał się, zarzucając nogi na kant stołu, prezentując swe śliczne, czarne obcasy w całej okazałości. Martwe oczy zerknęły na niego z powątpiewaniem.
— Ktokolwiek dobrowolnie zgodził się pana bronić?
— Och — wymruczał, odchylając się na krześle, przekrzywiając lekko głowę, złote pasma zsunęły się na filuterny uśmiech, ledwo zakryty koszulą tors wypiął się w przód — on dobrowolnie robi dla mnie wiele rzeczy. Proszę wybrać numer doktora Bashara Karima i poinformować go, że jego ukochanemu syrenowi niesłusznie grozi się przetrzymaniem na komisariacie i odmawia zjedzenia kolacji u boku swej Miłości.
Zanim Andrea zdążyła zareagować, a raczej kompletnie zignorować kocie mruczenie krawca i przedstawić mu w konkretach, jak obecnie wygląda jego sytuacja, ktoś zapukał w drzwi, ale wszedł bez pozwolenia i tak.
— Hej… — rzucił młody chłopak, umilkł, gdy wzrok zlustrował syrena, w umyśle zaszła pospieszna ocena. — A ten tu za co? Za nielegalnie dobry outfit?
— Czyli pracuje tutaj jednak ktoś z gustem — zauważył Dante, posyłając Andrei rozkosznie irytujące spojrzenie zza różowych szkiełek.
Chłopak, całkiem wysoki i dobrze ubrany, wręcz za dobrze jak na posterunek policji, wpakował się do środka, długi ogon zakiwał się żywo za nogami, jakby z podekscytowania.
— Nie do końca pracuje… jeszcze nie… — bąknął, ale coś niewyraźnie, niby chciał wyprowadzić syrena z błędu, tylko też niekoniecznie. Zgarnął krzesło spod ściany, usadowił się obok Andrei.
— Jak pomożesz przekonać aspirantkę, że mogę wyjść, to podzielę się paroma modowymi trickami — zaoferował Dante, błyskając kłem w szerokim uśmiechu.
Młody otworzył szerzej oczy, błyskawicznie podchwyciwszy połączenie z tą jedną zarezerwowana na modę komórką mózgową obecną u wszystkich zafiksowanych na punkcie ciuchów, zakołysał się na swoim siedzisku, płynnie zakręcił głową i tułowiem w stronę policjantki.
— Nie, Yangcyn — stwierdziła kategorycznie Andrea. — Zapomnij.
Protest cisnął się chłopakowi na usta, tylko że drzwi znów przerwały rozmowę, tym razem otworzone nawet bez pukania. Na progu pojawił się ciemnowłosy mężczyzna pochodzący z drugiej strony spektrum wyglądu policjantów, rozjechany walcem na drodze do pracy i oblany kawą, wnioskując po plamie na koszuli.
— Andrea, masz… — zaczął, nie podnosząc spojrzenia znad przeglądanych dokumentów, a gdy już to zrobił, cała twarz ściągnęła się w twardym wyrazie, usta wykrzywił wyjątkowy nieładny grymas. — O nie.
— Tristan. — Andrea uśmiechnęła się podejrzanie szeroko, wstała, złapała nowoprzybyłego mężczyznę za ramiona, nie pozwalając mu nawet wykonać tego jednego kroku w tył, mającego zapewnić mu ucieczkę z pomieszczenia. — Świetnie się składa, chcesz nam pomóc zająć się panem Selachiniusem?
— Nie — burknął gość. — Nie mieszajcie mnie w to, ja znam jego akta… Andrea! — warknął, przyciągnięty do stołu i zmuszony do zajęcia miejsca aspirantki przez te cegły uchodzące za jej dłonie, spoczywające na jego barkach.
— Jesteś zawsze taki skuteczny z przesłuchiwanymi, na pewno sobie teraz też poradzisz — rzuciła pogodnie, klepiąc mężczyznę w ramię.
Dante odchylił się na swoim krześle, szkiełka potoczyły po zebranej przed nim drużynie, a ten zabójczy półuśmiech zdobiący usta nie zwiastował niczego dobrego.
— Trójka gliniarzy na mnie jednego. Myślice, że tyle już na pewno wystarczy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz