— Czy Song Ning wrócił? — dopytywał boski sługa, tuląc mocno do siebie Śmieciarza. Zwierzak ziewnął przeciągle. Nagła pobudka średnio mu się spodobała.
— Bardzo chcesz poznać już zakończenie tej opowieści, prawda?
— Po prostu bardzo się o niego martwię się! — bronił się Song An.
— Więc słuchaj.
Armia wyruszyła następnego ranka. Song Ning odszedł razem z nimi.
Jak dobrze pamiętasz, była to jesień. Zaczynały się chłodnie dni. Coraz częściej padało, liście całkiem spadały z drzew i przykryły ostatnią zieleń trawy. Zdążyłem przywyknąć do zmian w tutejszym krajobrazie. Głównie przez to, że przesiadywałem tam naprawdę wiele czasu. Zgodnie ze złożoną obietnicą przychodziłem nad rzekę. Tam zajmowałem swoje miejsce na pomoście. I czekałem. Całymi dniami.
Przybywałem o wschodzie słońca, rozglądałem się w poszukiwaniu jakichkolwiek znaków powrotu Song Ning’a, a następnie rozczarowany wracałem na pomost. Siedziałem tam, dopóki nie nadeszła późna noc. Po pewnym czasie zacząłem wykonywać tam nawet wszystkie swoje boskie obowiązki: czytałem modlitwy, spełniałem wybłagane prośby, kreśliłem rozpiski najbliżej planowanych burz. Były to rzeczy, które do tej pory wykonywałem w swojej świątyni, ale teraz nie spędzałem tam zbyt wiele czasu. Musiałem czekać na Song Ning’a.
Czasem kontaktowałem się z wojennymi bóstwami i dopytywałem ich o przebieg toczącej się na granicy wojny. Choć niewielu było mi w stanie udzielić satysfakcjonujących odpowiedzi. Co było mi po zbędnych informacjach o tym, która ze stron wygrywa? Nie to mnie nurtowało. Pragnąłem jedynie wiedzieć, czy pewien jasnowłosy rybak daje sobie radę. Czy jeszcze w ogóle go kiedyś zobaczę…
Jesień minęła, a na jej miejsce wstąpiła mroźna zima. Niskie temperatury nie przeszkadzały mi. Właściwie nawet ich nie czułem. Jedyny chłód odczuwałem wewnątrz mnie. Było to mrożące, niemal paraliżujące uczucia. Strach i nieopisana tęsknota.
Jakiś czas później pogoda się ociepliła. Drzewa zaczęły wypuszczać pierwsze zielone pączki, a ptaki radosnym piskiem przerwały żałobną ciszę zimy. Śnieg stopniał. Ale lód w moim sercu nie.
Z biegiem kolejnych długich godzin, dni, miesięcy coraz bardziej napełniało mnie mocne poczucie winy. Zdałem sobie sprawę, że nigdy więcej mogę nie zobaczyć Song Ning’a, więc tym samym nie będę mógł powiedzieć mu prawdy. Wcześniej obawiałem się jego reakcji na swoje pochodzenie. Co, jeśli pomyślałby, że jestem szalony? Nikt normalny przecież nie rozpowiadałby, że jest boską istotą i władał burzą. Trzymałem to w tajemnicy, lękając się, że rybak jakimś cudem zacznie coś podejrzewać. Bałem się odrzucenia z jego strony.
Teraz jednak czułem przerażenie na samą myśl, że Song Ning mógłby odejść w kompletnej nieświadomości. W fakcie, że przez cały czas kłamałem. Obiecałem więc sobie, że gdy tylko wróci, zobaczę go całego i zdrowego, od razu zdradzę swój boski sekret. Kochałem go, więc zasługiwał, aby w końcu się dowiedzieć.
Nadeszło gorące lato. Nad rzeką zaczęli pojawiać się ludzie. Rodziny w poszukiwaniu chłodu kąpały się w rzece. Czasem przychodzili nawet rybacy, a sylwetki ich przypominały mi o Song Ning’u. Pełen bolesnych wspomnień wzywałem burze i przeganiałem ich wszystkich do domu.
Później drzewa znów ogarnęła szarość. Liście spadały na rzekę i płynęły z jej nurtem w nieznane. Zastanawiałem się, czy dotrą one do Song Ning’a. Gdziekolwiek on był. Wojenni bogowie nie udzielali mi żadnych przydatnych informacji. Choć orientowałem się już o przebiegu wojny, podziale armii i ważniejszych bitwach, nikt nie potrafił mi opowiedzieć o losach jednego żołnierza. Dla nich życie przypadkowych śmiertelników nie miało najmniejszego znaczenia.
Zima zasypała grubym śniegiem okolicę, rzeka zaczęła zamarzać. Jedynym odśnieżonym miejscem był pomost, na którym każdego dnia przesiadywałem w nadziei, że zaraz usłyszę kojący głos Song Ning’a, poczuję jego ciepło i wszystko prawie wróci do normy.
Siedziałem, wierząc, że jutro będzie ten dzień.
I tak od roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz