TW: pedofil.
Radagast był dzieciakiem, które zawsze biegało z kluczami na szyi.
Rodzice pracowali do późna, starając się zarobić na dom, jedzenie, na swoich dwóch synów i ich potrzeby. Radagast nie narzekał – biegał z tornistrem do szkoły, uczył się pilnie, zostawał na świetlicy, a potem wracał do domu, zastanawiając się, czy jego starszy brat, Rincewind, wróci niedługo do domu, pomoże mu z odgrzaniem obiadu. Nie spieszył się. Lekcje i tak odrabiał na świetlicy, więc ten spacer, to późne popołudnie, było tylko dla niego.
Jego koledzy i koleżanki wracali po prostu do domu, do rodziców. Siedzieli sobie z nimi, odrabiali lekcje, bawili się, grali na komputerze albo na konsoli, bawili się ze swoimi zwierzakami. Radagast im tego zazdrościł, ale starał się to ukrywać, nigdy nie narzekając, że jakoś tak nikomu nie przychodziło do głowy, żeby zaprosić go na jakieś wspólne siedzenie, albo żeby po prostu zostać razem, zrobić lekcje, czy cokolwiek. Chciał mieć pieska albo kotka, albo chociaż królika – jakiegoś zwierzaczka, żeby czekał na niego po powrocie do domu i cieszył się, gdy tylko Radagast pojawiał się w progu. Ale tego nie dało się zrobić – rodzice wychodzili wcześnie, potem wychodził on i Rincewind, zwierzak byłby cały dzień kompletnie sam. Dzieciak musiał pogodzić się z tym, jak to wszystko wyglądało.
Worek z kapciami kołysał się w dłoni, gdy młody czarodziej przechodził koło placu zabaw. Pojedynczy rodzice i dziadkowie siedzieli na ławkach, rozmawiali o czymś, a dzieciaki brykały po drabinkach i zjeżdżalniach, wywalały piasek w piaskownicy, ganiały się między malowanymi słupkami. Radagast tęsknił trochę za tym czasem, kiedy mógł sobie robić, co mu się tylko podobało i nikt nie zadawał mu pracy domowej z przyrody. Chłopiec przystanął przy placu zabaw, westchnął, smutek ścisnął serce. W końcu jego wzrok uciekł ku takiemu jednemu panu, co siedział zawsze na tej samotnej ławce, czytał sobie gazetę. Zerkał co jakiś czas na bawiące się dzieci, ale zasłaniał się tą gazetą, jakby nie chciał, żeby go dzieciaki widziały, albo żeby ktokolwiek zwracał na niego uwagę.
Dziwne, że zawsze wracał do domu sam.
Tym razem Radagast wracał wcześniej – pani od świetlicy zachorowała i nie mogła się nimi zająć, więc dzieciaki nie miały wyboru, musiały albo znaleźć sobie jakieś inne zajęcie, albo rodzice musieli odebrać je wcześniej, zwolnić się z pracy i pojawić w szkole. Radagast powiedział pani, że wróci sam do domu, miał przecież klucze i był prawie dorosłym chłopcem, ale mu się nie spieszyło. W domu nic na niego nie czekało – Rincewind miał zajęcia do późna, chodził na to kółko z transmutacji i wracał od domu dopiero wieczorem. Rodzice zostawali w pracy do jakichś bardzo głupich godzin, też mieli wrócić wieczorem, więc Radagast miał na dobrą sprawę całe popołudnie dla siebie. I wiedział, że w domu na pewno będzie się strasznie, strasznie nudził.
Przeszedł koło tego placu zabaw, co zawsze. Dzieciaki dokazywały, rodzice i dziadkowie zerkali na nie od czasu do czasu, w sercu młodego czarodzieja znów nabrzmiało to poczucie straty, że on też chciałby się tak beztrosko pobawić. Tęsknił za tym. Za czasem, kiedy mama miała ten jakiś tam urlop, nie pamiętał, jak się nazywał, i mogła z nimi być. Teraz zaś musiała wrócić do pracy, on musiał zacząć szkołę i wszystko zrobiło się jakieś takie mało fajne. A jedynym, czego chciał, było siedzenie z mamą, tatą i Rincewindem, żeby po prostu być razem i nikt nic nie musiał robić.
— Hej, chłopczyku!
Radagast odwrócił się, zobaczył tego pana, co zawsze siedział przy placu zabaw i czytał gazetę. Niby go trochę znał, widział prawie codziennie, to nie był dla niego kompletnie obcy człowiek. Więc Radagast podszedł, poprawił tornister, zakołysał workiem z kapciami na wu-ef.
— Dzień dobry — przywitał się tak, jak go tata uczył. — Czy pan czegoś potrzebuje?
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, te jasne oczy miały w sobie tylko ciepło.
— Wiesz, mam taki problem — zwierzył się. — Uciekł mi mój króliczek.
To powiedziawszy, nieznajomy wyciągnął zza pazuchy plątaninę pasków, układających się w malutkie szelki i smycz. Radagast przekrzywił głowę.
— Ma pan króliczka?
— Tak. Jest taki mały i biały, bardzo puchaty i lubi, jak się go głaszcze. Na pewno jest teraz bardzo przestraszony… — Mężczyzna posmutniał, na twarzy odmalowała się autentyczna obawa. — Szukałem go, ale nie mogę znaleźć. Myślisz, że mógłbyś mi pomóc? — spytał z nadzieją w głosie.
Mama niby mówiła, żeby nie rozmawiać z obcymi i w ogóle, ale pan na ławce nie był taki do końca obcy, poza tym chciał znaleźć swojego króliczka, Radagast nie mógł pozostać obojętny.
— Pewnie, poszukamy pana króliczka razem. Wtedy na pewno się znajdzie!
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, wstał z ławki.
— Chodźmy. Zgubił mi się… gdzieś w tym lesie za placem zabaw.
Radagast ruszył żwawym krokiem w stronę lasu – to były jego tereny, blisko domu, znał tam przecież każdy załom i wykrot. Sporo osób tam chodziło – a to z psami, a to żeby pobiegać albo po prostu sobie posiedzieć. Dzieciak nie czuł, żeby cokolwiek złego mogło mu się tam wydarzyć. Poszli, miły pan uśmiechał się do niego.
W pewnym momencie trafili na budkę – pojawiała się tylko wtedy, gdy zbliżało się lato, a ta młoda pani za ladą z taką wprawą rozdawała dzieciakom lody w rożkach, aż prosiło się, by takiego jednego kupić. Mężczyzna popatrzył na Radagasta, sięgnął kieszeni. Młody czarodziej jakoś tak nie zwrócił uwagi na to, jak długie i grube palto nosił nieznajomy.
— Chciałbyś kulkę lodów? — spytał.
— A nie mamy szukać pana króliczka?
— Tak, oczywiście, szukamy króliczka… Ale jesteś taki dzielny, chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć.
Niby Radagast nie czuł, żeby trzeba było mu się za cokolwiek odwdzięczać, sam chciał szukać tego króliczka i go koniecznie pogłaskać, ale jakoś tak… te lody tak przemawiały do dziecięcego serca, kusiły słodkim smakiem i tym, jak rzadko Radagast miał okazję w ogóle jakichkolwiek skosztować. Chyba nic nie powinno się stać, jeśli króliczek trochę by poczekał, akurat tyle, żeby młody czarodziej dostał swój rożek?
— To ja… Najbardziej lubię takie truskawkowe — powiedział, mimo wszystko czerwieniąc się lekko.
Nieznajomy posłał mu ten swój pogodny uśmiech, mignął portfelem, grzebał chwilę wśród drobniaków i zaraz wrócił z dwoma rożkami – truskawkowym dla Radagasta, waniliowym dla siebie. I poszli w stronę lasu, by poszukać zaginionego króliczka, który na pewno był bardzo przestraszony, bo zgubił swojego właściciela. Radagast zaś uśmiechał się, czując, że oto wykonuje dobre i naprawdę ważne zadanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz