03 listopada 2024

Od Song Ana - Koń

— Song Ning musiał naprawdę lubić ryby!
— Cóż, wręcz przeciwnie — powiedział Yunru Lei z lekkim wzruszeniem ramion. — Prawdę mówiąc, nienawidził ich najbardziej na świecie.
— Dlaczego więc się tym zajmował? — zapytał Song An. Przechylił głowę w bok, wpatrując się w swojego mistrza.
— Taki był jego los — odparł głucho bóg burzy. — Nieważne, jak bardzo Song Ning próbował go zmienić, nie potrafił na niego wpłynąć.

Wpatrywałem się w mężczyznę w niemałym szoku. Ledwo uszedł z życiem, otarł się o śmierć w niezwykle nieprzyjemny sposób, a myślał wyłącznie o rybie, która uciekła mu z rąk. Nie miałem pojęcia więc, co w ogóle mógłbym mu odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, chciałem się po prostu odwrócić się na pięcie i odejść. Rozmowa z tym mężczyzną nie przynosiła najmniejszych korzyści ani sensu.
Ale do dzisiaj nie wiem, dlaczego postanowiłem jednak zostać.
— Możesz mi pomóc z tą siecią? — usłyszałem niespodziewanie. Nigdy, w całym swoim życiu, nie usłyszałem podobnej prośby. A codziennie dostawałem naprawdę wiele błagań czy innych modlitw. Ta zaskoczyła mnie na tyle, że nim zdążyłem pomyśleć, już wyciągałem z rzeki siatkę.
— Wszystkie ryby uciekły — stwierdził z żalem mężczyzna. — Cholera, mój ojciec nie będzie zadowolony.
— Przykro mi z powodu twojej straty — powiedziałem bez większych emocji.
— No cóż, coś wymyślę — mruknął rybak, zarzucił sieć na ramię i ruszył w stronę traktu. — Dzięki za pomoc!
Kiwnąłem głową, poprawiłem zmięte ubrania i również skierowałem się w kierunku wydeptanej ścieżki, choć znacznie, znacznie wolniej. Nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z mężczyzną. Na moje jednak nieszczęście, ten zaczekał na mnie przy pobliskim wozie. Pojazd ciągnął naprawdę stary koń. Był całkowicie siwy — ciężko stwierdzić, czy urodził się z taką maścią, czy nabrał takiej barwy przez upływ czasu.
Rybkach chyba zauważył, że przyglądam się jego „rumakowi”, więc pospiesznie zapewnił:
— Hua radzi sobie jeszcze całkiem dobrze. Nie ma ciężkiej pracy, a stąd do domu już blisko.
Mówiąc to, troskliwie poklepał konia po szyi. Znudzony zwierzak zastrzygł uszami.
— Nie widziałem cię tutaj nigdy — dodał po chwili rybak, mierząc mnie wzrokiem. — Mogę podrzucić cię do miasta. Wiesz, w ramach podziękowania. Wsiadaj!
— Nie chciałbym przeciążać twojego — mówiąc to, zerknąłem na zmęczonego życiem konia — ogiera.
Mój rozmówca zaśmiał się w odpowiedzi. Poprawił mokre włosy i rzucił sieć na wóz.
— W porządku,  w takim razie się przejdziemy.
Złapał konia za wodze i machnął ręką w moją stronę. Dołączyłem do niego.
— Skąd pochodzisz? — dopytywał. Mężczyzna miał lekki i sprężysty krok. Przeskakiwał z nogi na nogę, wpatrując się gdzieś daleko przed siebie. Miał piękne oczy o dziwnym, fioletowym odcieniu. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto miałby choć trochę podobny kolor tęczówek.
— Mieszkam u podnóża góry bardzo, bardzo daleko stąd — odpowiedziałem dość wymijająco. Nie mogłem w końcu zdradzić prawdziwego miejsca zamieszkania.
— A co się do nas sprowadza?
— Nic szczególnego.
— Nie jesteś bardzo rozmowny, co? — prychnął mężczyzna. Nie wyglądał na złego, ale raczej rozbawionego. Widziałem, że uśmiechał się przez całą drogę.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odparłem, a uśmiech mimowolnie wpełzł na moje usta.
Nieznajomy zaśmiał się w odpowiedzi.
— Zdradzisz mi przynajmniej, jak się nazywasz?
Znano mnie szeroko pod licznymi tytułami, pseudonimami czy innymi nazwami. Mimo tego nie posiadałem imienia. Bóstwo burzy – tak się do mnie zwracano. Zdradzenie swojej prawdziwej tożsamości nie wchodziło jednak w grę. Postanowiłem wymyślić coś na szybko. Rozejrzałem się, zerknąłem na niebo, zakaszlałem.
— Yunru — zacząłem z lekkim zająknięciem. — Yunru Lei, właśnie tak, nazywają mnie Yunru Lei.
— W takim razie, miło mi cię poznać, Yunru Lei! — to mówiąc, mężczyzna ukłonił się w moim kierunku. — Jestem Song Ning.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz