14 listopada 2024

Od Song Ana — Krew

Song An potrafił przyrządzić wszelkiego rodzaju mieszanki lecznicze. Jego mentor zadbał o to już na samym początku edukacji.  
— Czy to dla Song Ning’a nauczyłeś się przygotowywania lekarstw z ziół, mistrzu? 
— Poniekąd tak — przytaknął Yunru Lei. — Już wcześniej się tym interesowałem, ale przypadłość Song Ning’a rozwinęła moje umiejętności. Byłem gotów zrobić wszystko, żeby mu pomóc.


Następnego dnia już o świcie Song Ning czekał na mnie przy rzece. Okryty moim płaszczem siedział na pomoście. Jednym bokiem opierał się o samotny słupek utrzymujący drewniany most.
W ciszy dołączyłem do niego. Song Ning chyba przestraszył się moim nagłym przybyciem. Z dłoni wysunęła mu się chustka. Schyliłem się, aby pomóc mu ją podnieść. Zatrzymałem rękę jednak w połowie dzielącej jej od kawałka materiału odległości, ponieważ zobaczyłem, że śnieżnobiałą chusteczkę plamią szkarłatne krople krwi. 
— Song Ning? Wszystko w porządku? — zapytałem szczerze zmartwiony.
Mężczyzna podniósł chustkę z pomostu i schował ją w rękawie swojej szaty.
— To tylko przez kaszel — uspokajał rybak. — Nie martw się. To nic takiego. 
Mimo zapewnień nie potrafiłem mu uwierzyć. Narastało we mnie złe przeczucie. 
— Nie potrafię się nie martwić — odparłem, jednocześnie chwytając Song Ning’a za dłoń. Była wyjątkowo zimna. 
— Wiem o tym — zapewnił. — I dlatego cieszę się, że cię mam.
Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej, ale odkąd Song Ning wrócił, przestał zajmować się wędkarstwem. Jego ojciec oczywiście nie był z tego faktu zadowolony, jednak zaakceptował decyzję syna. Cesarz wynagrodził żołnierzom straty. Choć Song Ning nie wniósł do rodzinnego budżetu majątku, suma ta wystarczyła, aby zatrudnić rybaka, który zaczął zaopatrywać rodzinę w świeże ryby. 
Dzięki temu Song Ning miał więcej czasu dla siebie. I dla mnie. Na samym początku, gdy jeszcze czuł się lepiej, dużo grał na guqinie. Tworzył przepiękną muzykę. Uwielbiałem siadać obok niego na pomoście i obserwować, jak z nieopisaną gracją sunął palcami po strunach i wygrywał rytmiczne dźwięki.
 — Wiesz, skoro wszystko się zmieniło — mówił. — Może pewnego dnia wyruszymy razem w podróż? Chociaż na krótko. Chciałbym, żebyś pokazał mi trochę świata! Niech tylko to cholerne przeziębienie minie… 
Nie mogłem się tego doczekać. Naprawdę. Niestety choroba rozwijała się w zastrzająco szybkim tempie.
Tamtego dnia, gdy siedziałem obok niego na pomoście, a w mojej głowie widniał obraz pokrytej krwią chustki, miałem wrażenie, że nasze marzenia nigdy nie staną się jawą. 
— Jest taka góra — powiedziałem, mocniej zaciskając palce na dłoni Song Ning’a. — Znajduje się na niej świątynia pewnego boga. Bywałem tam naprawdę wiele razy i myślę, że bardzo by ci się spodobała. Obiecuję, że pewnego dnia ci ją pokażę. 
Nie mogłem mu powiedzieć, kim jestem. Nie, gdy on znajdował się w takim stanie. Co, jeśli przeżyłby tak wielki szok, że poczułby się jeszcze gorzej? Kochałem go bardzo i obawiałem się o jego stan zdrowia. Chociaż palące uczucie winy towarzyszyło mi każdego dnia, zdawałem sobie sprawę, że kwestia mojej boskości mogła poczekać jeszcze kilka dni. Bo wtedy Song Ning na pewno poczucie się już lepiej. 
 — Bardzo chętnie ją zobaczę — odparł, a na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech. Następnie zakaszlał cicho kilka razy. Mimo, że było jeszcze wcześnie, zaproponowałem mu powrót do domu. Musiał odpoczywać, żeby poczuć się lepiej, prawda?
Rozstaliśmy się w ciszy. Podarowałem mu jeszcze na pożegnanie paczuszkę przygotowanych wcześniej ziół. Opowiedziałem, jak powinien ich używać i do czego służą. Przez cały czas patrzyłem mu w oczy. Miałem wrażenie, że ich blask powoli słabł.
Śmiertelnicy to naprawdę delikatne istoty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz