TW: samobójstwo
Były różne sposoby, na które jego życie mogło potoczyć się gorzej. Scenariusze grały w jego głowie, kiedy tracił przytomność. Na krótko pojawiła się w nim zazdrość do wersji siebie, która miałaby prawdziwy powód, by pragnąć śmierci. Chciał, żeby było gorzej. Na tyle źle, by się nie bać. Strach na szczęście po czasie zastąpiła cisza.
Zimno przekłuwało każdą jego pozostałość, tak samo osobno, jak i razem, chociaż już po chwili znów bliżej mu było do całości. Wspomnienia wracały, a wraz z nimi niestabilność. Każda zdolna do tego cząstka próbowała rozszarpać je, lecz wszystko wróciło na swoje miejsce, również przerażenie, jakie czuł młodzieniec przed śmiercią. Wtedy próby zachowania spokoju skończyły się, kiedy połknięte ostrza rozrywały go od środka. Na kolanach drapał bruk wyściełający zimną alejkę, z każdym oddechem i ruchem wyrządzając swojemu ciału więcej krzywdy. Wtedy ból był niewyobrażalny. Dla innych nie byłoby szansy, a mimo to wrócił.
Zbyt szybko został wciągnięty z powrotem w świadomość. Z metalicznym smakiem w ustach czuł, jak przez bliższą część przełyku przechodzi ostry przedmiot. Odkaszlnął i wkrótce poczuł na języku żyletkę. Leżał skulony na zimnym, brudnym i odrażająco miejskim podłożu. Oddechy brał płytkie, by uniknąć przemieszczenia ciał obcych, które wcześniej połknął. Strach przed ruchem zanikł, gdy po paru minutach odważył się na otworzenie oczu.
Jego twarz pływała w kałuży krwi, a tuż przed nią znajdowały się dwie żyletki. Doszedł do wniosku, że musiał je zwrócić, kiedy stracił świadomość. Trzecia wbijała mu się w język. Powoli sięgnął do ust, by wygrzebać z nich ostrze. Obejrzał obiekt. Połyskujący metal, ciepły i pokryty obrzydliwą mieszaniną krwi i śliny. Zacisnął na nim palce, a gdy ponownie otworzył dłoń, dostrzegł kolejne strużki krwi. Żyletka była ostra jak wcześniej, gdy przebiła się przez ścianę przełyku. Jednak George żył.
Zaszlochał, przypominając sobie o wcześniejszym cierpieniu. Cały ten ból okazał się na marne, lecz wiedział, że mimo to wkrótce znów będzie przerażony tym, co sobie robił. To była dla niego prostsza opcja. Przyzwyczajony do ekstremalności umysł podpowiadał mu, że to był najważniejszy jego element. Nie wiedział, jak zmienić własne myśli. Kiedy opuszczał alejkę, brudny i zabarwiony czerwienią, doszedł więc do jednego wniosku. Nie był w stanie wyobrazić sobie siebie w innym stanie. Bez bólu nie był sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz